Artykuły

Kreon u Giovanniego

Jeszcze przed premierą kompo­zytor Zbigniew Rudziński obfi­cie wypowiadał się na temat swojej opery. Nad różnicą mię­dzy deklaracjami a gotową sce­niczną wizją Antygony nie sposób jednak przejść do po­rządku dziennego.

Różnica owa nie wynika z proble­mów scenicznych czy wokalnych, choć i takie dały o sobie znać pod­czas pierwszego przedstawienia An­tygony. U źródeł leży, jak myślę, sa­ma muzyka.

„Napisałem muzykę, która ma być bardzo dramatyczna. Chciałbym, aby była ona dla widzów i słuchaczy czytelna” — pisze Zbigniew Rudziń­ski w programie. Czy muzyka jest w istocie dramatyczna? Pierwsze wrażenie: tak! Tyle, że kompozytor nie zdecydował się na jakiś muzycz­ny idiom. Rozpoznajemy elementy dramatu muzycznego w typie wa­gnerowskim, aria Antygony z I aktu (i nie tylko ona) jako żywo przypo­mina Henryka Mikołaja Góreckiego, w II akcie (znów w partii Antygony) nagle pojawia się Szymanowski (coś jakby jego Demeter), by ustąpić miejsca sopranowej lamentacji z Requiem Romana Maciejewskie­go… Chór jest jakiś taki penderecki, i to nie tylko, gdy sucho deklamuje czy „stuka”. Całość zaczyna przypo­minać coś na kształt muzycznych puzli, jeśli nie quizu „Gdzieś to już słyszałem”. Efekt: dramatyzm roz­mywa się wśród skutecznie odwra­cających uwagę od właściwego dra­matu gier rozmaitymi stylami.

Nadal jednak można, przy dużej zdolności koncentracji, próbować odczuć „litość i trwogę”, którą za Arystotelesem zaleca nam kompo­zytor. Do momentu, w którym chór zwraca się do Kreona cytatem z Don Giovanniego Mozarta. „Kreonie,… a cenar teco m’invitasti e son venuto…” — chciałoby się dośpiewać. I o litości i trwodze nie ma już mowy, nie mówiąc już o czytel­ności zamiaru. Dlaczego Giovanni? Że był łajdakiem, a Kreon (może, bo to ani z muzyki, ani z inscenizacji nie wynika) też jest? Robi to wraże­nie zabawy, gierki z odbiorcą, sta­wia pod znakiem zapytania wszystko, co wcześniej można było jeszcze wziąć serio. Czy poprzednie podo­bieństwa były także zamierzone? Czy może lament Antygony też był zabawą ze słuchaczem? Jeżeli tak, to nie rozumiem już nic. Jeżeli nie, to nie rozumiem, po co był ten nie­szczęsny Giovanni. Ale na pewno nie przeżywam już żadnego sce­nicznego dramatu, bo zastanawiam się nad czym innym. Postmoder­nizm czy żart? I jednego, i drugiego w Antygonie nie tylko bym się nie spodziewał, ale też nie potrafię przyjąć spokojnie.

Zdaje się, że nie rozumieją tego wszystkiego także wykonawcy, w czym zresztą nie pomaga im reży­ser Jarosław Kilian. Dorota Lacho­wicz w dobrej formie wokalnej (An­tygona) robi co może, ale musi się w tym zgubić. Józef Frakstein (poni­żej swoich możliwości) wydaje się już kompletnie nie wiedzieć, kogo gra — łajdaka, tyrana czy ofiarę fa­tum. W tej sytuacji najbardziej podo­bają się wskakujące na scenę epizo­dycznie Erynie…


Zbigniew Rudzińki Antygona, reż. J. Kilian, kier. muz. T. Karolak, WOK

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji