Artykuły

Perspektywa Balkonu Maneta

Wyświetlony zostaje na białej kurtynie tytuł utworu i jego au­tor: Tristan Tzara. Kurtyna się roz­suwa, dwóch mężczyzn i kobieta — w czarnych frakach, z pobiela­nymi twarzami i sztucznymi łysi­nami jak wodogłowia — rozpoczynają seans kabaretowy: da­daistyczną mieszaninę, ze wszyst­kimi rekwizytami. Panuje trupia i groteskowa atmosfera. Jest śmiesznie. Kolejne numery, oparte na tekstach dadaistów, zapowia­dają dalsze wyświetlane napisy, drgające jak w starym kinematografie — martwa konferansjerka. Do tej scenerii dochodzą po chwi­li rekwizyty: znaki cygańsko-artystowskie, a pomiędzy „mó­wionymi” scenkami zaczynają być śpiewane wiersze Paula Eluarda. Muzyczne przerywniki — jak w każdym porządnym kabare­cie, przy akompaniamencie bio­rącego czynny udział w przed­stawieniu pianisty. Widowisko zrobione jest na świetnych tek­stach i brzmią one wspaniale, opatrzone zawsze pasującymi do ich atmosfery ramami. Celność oprawy, wyczucie stylu jest bar­dzo dobre.

Początek przedstawienia mógł­by kojarzyć się z czymś à la Ja­nusz Wiśniewski — o ileż to jed­nak czystsze, opatrzone właś­ciwymi odnośnikami i pozbawione mętno eschatologicznego za­dęcia. To przez chwilę. Później z kolei, kiedy posuwamy się wraz ze spektaklem w głąb rozwoju sztuki tego stulecia — odbicia naszej świadomości — ewolucje muzyka przywieść mogą na myśl utwory Bogusława Schaeffera. Bo i na scenie buszuje już wtedy dziki nadrealistyczny absurd. Ogląda­my jednoaktówkę Ribemont-Dessaignera z roku 1920, słucha­my tekstów Picassa. Piekło superinteligentnej groteski, pojawia się też i diabeł, udzielając ślubu dukającej jakieś bełkoty parze. Wszystko przedstawia ta sama, wciąż się przebierająca trójka. Łaknący wiedzy młodzieniec po­żera księgę (Historię Powązek). Równocześnie orficko rozpoetyzowany, hermetyczny i jakże przy tym konstruktywny Eluard ota­cza się coraz większym nawałem poetyckich rekwizytów, dziewczę do ballady wychodzi w tiulach z uschniętym drzewkiem na ple­cach (romantyzm), a w końcu nie­śmiały młodzieniec z popsutym parasolem wykonuje płomiennie, przy gęstym akompaniamencie fortepianu, wiersz Przez jedną noc — interpretacja ta godna festiwalu w Kołobrzegu, a zachwy­cony śpiewak bisuje trzy razy, w końcu wyrzucają go. Później po obleśnym dialogu w wannie rozkłada się na zielonej płachetce Śniadanie na trawie, natych­miast zlikwidowane i zamknięte w szafie przez kręcącego się w tle od początku grabarza: „utrumnienie” Manetowskich po­staci, jak w znanym obrazie Magritte’a, którego tytułem opatruję tę recenzję. Podobnym bowiem komentarzem do współczesnej sztuki, a przez nią do rzeczywi­stości, jest całe przedstawienie, zatytułowane nazwą jednej ze wczesnych imprez dadaistowskich.

Na końcu spektaklu cała trój­ka w roboczych fartuchach z róż­nokolorowymi opaskami po­wtarza, już w innej scenerii, jeden z początkowych fragmentów ogłaszając „Koniec — miłość!”. To samo się wyświetla. Takie jest, wobec poprzedniego labi­ryntu, posłanie, które z jednej strony można przyjąć wprost, bo zawsze aktualne, z drugiej zaś… wszystko to następuje w scenerii wyraźnie tu przywołanych nie­dawnych „teatrów wspólnoty” i z zaśpiewanym — tym razem prosto i naprawdę ładnie wier­szem Eluarda — mottem Saganki Witaj smutku… Jesteśmy w kabarecie. Jaka ta miłość?

W tym zawieszeniu zostawia nas świetny spektakl, z koniecz­ności niestety bardzo pobieżnie tu streszczony, a bardzo bogaty. Za­bawa, pastisz, ostra analiza. Autor scenariusza, reżyser i sceno­graf, Andrzej Dziuk, potwierdza, że jest dojrzałym artystą, który o rzeczach ważnych mówi w mą­dry sposób. Nie mówi zresztą, tylko przedstawia je na scenie w błyskotliwej i zdyscyplinowanej formie, z ostrym humorem, atrak­cyjnie, jasno, z dużą prostotą, w przenikliwy i odkrywczy sposób posługując się literaturą. Przy zupełnie odmiennym materiale to przedstawienie pokrewne jest Calderonowskiemu Wielkiemu tea­trowi świata w sposób świad­czący o indywidualnym stylu re­żysera. Równocześnie, co godne jest podkreślenia w zestawieniu z wczesnymi pracami teatru, przyjemność sprawia tu aktor­stwo.

Ciekawa jest sprawa powiąza­nia tego teatru z sezonową pu­blicznością, jak zresztą wszystko w tym wyjątkowym wśród pol­skich scen zjawisku. Świetnie, że ten teatr powstał, że się utrzymu­je, znakomicie, że robi tak dob­re przedstawienia i że nabiera coraz wyższych lotów.


Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem. Cabaret Voltaire. Scenariusz, scenografia i reżyseria: Andrzej Dziuk. Muzyka: Jerzy Chruściński. Aktorzy: Dorota Ficoń, Andrzej Jesionek, Lech Wołczyk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji