Artykuły

Finezje aktorskie

Coś dziwnego się dzieje z naszym najnowszym teatrem. Mamy chmarę młodych reżyserów, prze­ważnie pretensjonalnych i zdezoriento­wanych, zbyt ambitnych, by potrafili dać naprawdę dobre widowisko. Mistrzowie tacy, jak Dejmek, Jarocki, Warmiński rzadko trafiają na odpowiadający im materiał. Scenografia przeżywa upadek. Do wyjątków zaliczyć można gdańskie­go Kołodzieja. Naprawdę utalentowana reżyserka Romana Próchnicka nie ma okazji, by w Warszawie, w roku Witka­cego, pokazać krakowskie swe insce­nizacje sztuk tego, obchodzącego swe stulecie, autora. Kierownictwa literackie wykazują brak inicjatywy, zarówno jeśli chodzi o arcydzieła, jak i repertuar współczesny. Dobre nowe sztuki nie mogą się doczekać wystawienia, nie mamy w stałym repertuarze ani Słowackiego, ani Szaniawskiego poza Dwo­ma teatrami. Zaśmiecają nasz ubogi repertuar rzemieślnicze i nieciekawe, obniżające ogólny poziom „adaptacje”. Wyjątek stanowi kielecki teatr, prowa­dzony przez dyr. Augustyniaka, który wystawił ostatnio Aby podnieść różę Trzebińskiego oraz Święto Winkelrieda Andrzejewskiego i Zagórskiego. A także — gdyński zespół dramatyczny, prowadzony przez dyr. Bogdańskiego, z Krzysztofem Wójcikiem jako prężnym kierownikiem literackim. Ostatnio wskrzeszono tam, od lat nie grywaną, parabolę Fredry Brytana Brysia.

Ale jeden czynnik teatru prosperuje. Można powiedzieć, że się znajduje w rozkwicie. Myślę o aktorstwie. Ta właś­nie sztuka sprawia, że widzowie nie bojkotują teatru. Tuż po wojnie można się było lękać, że straty wywołane oku­pacją i zamilknięciem scen oficjalnych, spowodują kryzys. Stało się przeciwnie. Nie tylko, że rozporządzamy bogatymi talentami Holoubka, Zapasiewicza, Szczepkowskiego, Chamca, Matyjaszkiewicza, Dmochowskiego, Bera, Kobuszewskiego, Ireny Kwiatkowskiej, Jandy, Śląskiej, Wichniarza, Siemiona, Nowickiego, Treli, Jankowskiej-Cieślak, Dymnej, ale i mniej głośnymi, a świe­tnymi osobowościami.

Przykładem może być nowa premie­ra warszawskiego teatru „Kwadrat” . Jest to wesoła i dowcipna komedio-farsa mało znanego, 50-letniego dziś fran­cuskiego pisarza Pierre Chesnot Cza­rujący łajdak. Na pozór dość błaha, ale pod pretekstem klownady sytuacyjnej, osiągającej szczyty w akcie drugim, niesłychanie piętrzącym sytuacje, utwór ten kryje wcale nie tak płytki sens. Ów Czarujący łajdak jest satyrą na oby­czaje współczesne. Mężczyzna 62-letni nie umie się wyrzec coraz nowych przy­gód miłosnych z coraz młodszymi part­nerkami. Ale i żona nie jest bez winy. Po 20 latach na ogół szczęśliwego mał­żeństwa nie potrafi się zdobyć na odro­binę czułości. Bardziej ją obchodzą ro­bótki ręczne, mania szydełkowania niż przywiązanie męża, którego jest zbyt pewna. Ten brak porywów prawdziwie kobiecych naraża ją (i nie tylko ją, bo i „następczynie”) na kłopoty.

Ten podtekst obyczajowy nie znalazł się na pierwszym planie ani w tekście, dobrze przełożonym przez Andrzeja Mi­łosza, ani w przedstawieniu reżysero­wanym w „Kwadracie” przez Jana Kobuszewskiego. Wiadomo, że ów znakomity aktor specjalizuje się, dzięki oryginalnemu poczuciu humoru i technice, w rodzaju polskiego „Théâtre National Comique”, który we Francji tak pięknie realizował Jacques Fabbri, na tle tek­stów komedii dell’arte i komedio-fars, które pisał znany i u nas Pierre Aristide Bréal. Pamiętamy wspaniały styl komediowy stworzony przez Kobuszewskiego w miniaturach telewizyjnych, pisa­nych przez Andrzeja Nowickiego. Ale w teatrze dał Kobuszewski postacie niezapomniane, jak — choćby ostatnio — w Słudze dwóch panów.

Obecnie w reżyserowanym przez siebie spektaklu w Czarującym łajda­ku (tłumaczenie tytułu nie jest dokład­ne, powinno by brzmieć Ależ to nu­mer) objął rolę tytułową. Zadanie za­wsze trudne: połączenie funkcji reżyse­ra i wykonawcy roli głównej. Kobuszewski mniej dbał o siebie, niż o koleżanki i kolegów. Niepotrzebne w tekście „wstawki” narracyjne, bez których ta sztuka mogłaby się obyć, sprawnie wy­konał. Tekst swej roli potraktował w sty­lu maksymalnie groteskowym, zwraca­jąc szczególną uwagę na brawurowe sceny końcowe.

Za to partnerki operują pełną gamą aktorskiej finezji. Szczególnie Danuta Szaflarska zachwycała dowcipem dia­logu, humorem ostrym, barwnym to­nem replik, znakomitym epizodem „ta­necznym”. Sekundowała jej pysznie grająca Hanna Zembrzuska. Pogodna, tolerancyjna, czarująco uśmiechnięta, wydobywająca z tekstu głęboko ukrytą czułość i przywiązanie, które stają się ujmujące. Szczególnie w finale. Pysznie rozegrała scenę z zazdrosną eks-kochanką i telefonem do niej.

Trzecia finezyjna rola — to na pozór drobny epizod Krystyny Chmielewskiej w roli nie orientującej się w sytuacji przyjaciółki głównych bohaterów, Ewe­liny Pugemont. Zdumienie, przerażenie, nawet osłupienie w zachowaniu tej naiwnej a wytwornej pani, jest pełne smaku dla tych, którzy lubią finezję do­brego aktorstwa. Ta rola (jak i poprzed­nia w Słudze dwóch panów) upoważ­nia Chmielewską do zagrania wielu niełatwych a wdzięcznych ról.

Teatr „Na Woli”, który rozporządza salą „Kwadratu”, ma więc tak dobry ze­spół, że mógłby proponować repertuar jeszcze śmielszy. Wyobrażam sobie, że dałoby się zagrać w warszawskiej sali przy ul. Czackiego piękne (i bogate w role) sztuki, które na próżno czekają w archiwach czy teczkach. Już Dwaj pa­nowie B Hemara byli czymś w rodzaju zapowiedzi tego odrodzenia. A Szania­wski, Fredro, Bardijewski?

Pamiętam pyszną rolę Kopiczyńskie­go w sztuce Hemara. Chyba mało jest wykorzystany talent Danuty Nagórnej. A gdyby udało się pozyskać na stałe, nie tylko na gościnne występy, Danutę Szaflarską! Pamiętne są jej liczne role od tych, którymi zyskała (tuż po wojnie) sympatię Krakowa, jak i późniejsze w Warszawie, np. w Huzarach Bréala. Naprawdę szkoda marnować aktorski „kapitał”. Jeden z nielicznych, który­mi rozporządzamy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji