Artykuły

Cukiernia Szpecht

Panie, miej w opiece Danutę Marosz! I dbaj o Wałbrzych, miasto urokliwe, i o jego potoki górskie, i szczyty, i o jego węgiel, i całe Pogórze Zachodniosudeckie racz nam zachować, Panie! Zaraz Panu powiem, dlaczego - o realizacji spektaklu "Schubert. Romantyczna kompozycja na 16 wykonawców" w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu pisze Radosław Mirski.

Schubert ssie czarnego Kopalnioka

Wiadomość z ostatniej chwili! Pod hałdą nie odkryto złotej lokomotywy! Wałbrzych będzie musiał jeszcze poczekać na efekt Bilbao. Ludność: 110 tys. mieszkańców. Pracują dużo, żeby zarobić pengi. Sześcioro z nich pracuje teraz dla nas. Są świadomi siebie, bogatsi doświadczeniem całego życia, bez kompleksów. Jednorazowość pracy w teatrze im nie przeszkadza, sami sobie wybrali takie życie. Na końcu Szpecht uśmierca wszystkich.

Do Starej Kopalni, gdzie gramy "Schuberta", prowadzi przefinansowana ścieżka rowerowa, naćkana najdroższą stalą w urągających logice formach. Łatwo tu o mandat (w końcu ścieżka musi na siebie zarobić). Wybieramy taksówkę. Bo wciąż tańsza niż spotkanie z policjantem. Wiadomo, że taksówkarze są bardzo rozmowni, a co dopiero przebranżowieni górnicy. Ich opowieści wyrabiają w nas przekonanie, że zamiast sprzedawać antracyt do Republiki Południowej Afryki, kupujemy LED-owe światełka i partaczymy skrzyżowania. Trudno się częściowo nie zgodzić, dojeżdżając do kopalni skąpanej w LED-owej łunie. Łuna że wow. Taksówkarz chce bilet na nasz spektakl, załatwiamy mu zniżkę.

Dlaczego Szpecht interesuje się, co mają do powiedzenia dwa razy starsi od nas amatorzy o kompozytorze sprzed dwóch wieków, który umarł, mając 31 lat? Albo: po co Borczuchowi niewidzący aktorzy w bydgoskim "Fauście"? I dlaczego Aleksandra Bednarz jedzie do falenickiego Zakładu Poprawczego dla Dziewcząt i robi z nimi hardcorową walentynkę dla hiphopowego chłopaczka? Czy nie można już zrobić w Polsce spektaklu bez uruchamiania absolutnych rezerw? Co moje warszawskie kawiarniane oczy tutaj robią? Franz, are you there?

W każdej chwili może pojawić się obsceniczne słowo etos, a więc uwaga! Obserwując Magdę Szpecht mam poczucie, że to wszystko znowu ma sens: misyjność procesu artystycznego, dialog z publicznością, spotkanie artystów (tutaj: kompozytora, choreografa, artystki wizualnej...); że można robić teatr nie oglądając się na standardy wyznaczane przez centralne podwórka krajowe i oczekiwania ironicznych intelektualistek. Spotykamy się w mieście, w którym każdy chodzi z duszą na ramieniu, gdzie każdy gotowy jest bronić swojej godności za wszelką cenę i - jak rzadko gdzie - klimat dyktuje sposób odbierania rzeczywistości.

Gdy dzień w Wałbrzychu jest smętny i dzieci w tanich czapeczkach bawią się patykami na tle odrapanego muru, chce się słuchać Dolores O'Riordan. Gdy ktoś wpatruje się w ciebie zza opuszczonej szyby przejeżdżającego poloneza, możliwe scenariusze opanowują mózg jak ogień suchą słomę. W pokrytych warstewką sadzy żółtych autobusach komunikacji miejskiej trwa dziwna kolejka... Lecz gdy nad ranem niebo się rozjaśnia i zaczynają śpiewać ptaki, na ulice występują właściciele piesków i kolorowi gimnazjaliści. Miasto w wilgotnym górskim powietrzu rozkwita. Ujawniają się zalesione wzniesienia i robi się swojsko i romantycznie pod wieżami dźwigowymi kopalni. Chciałoby się znać jakieś cytaty z Goethego i znać topografię Neustadt w Wałbrzychu działa otwarty na nowości Teatr Dramatyczny, a usytuowana w kamienicy Filharmonia Sudecka zbiera komplety na koncertach. Zaskoczenie?

Schubert zajada się deserem crunchy

Na pierwszych spotkaniach seniorzy zaproszeni do projektu "Schubert. Romantyczna kompozycja na 16 wykonawców" mieli opowiedzieć o tym, jak wyobrażają sobie własne życie po śmierci. To chyba ważny temat, gdy ma się już 5-tkę lub 6-tkę na początku, nie? Dla Janiny - najważniejszy, niemal fundamentalny. Jest nauczycielką religii w szkole, ale nie czarno-białej katechezy "my albo oni", ale jej wersji bukolicznej - "my i On". Uruchamiamy kamerę i projektor. Na tle przesuwających się wolno obłoków stoi Jasia, emanująca prostotą i dobrem, i dziwnym sprytem polonistka, i mówi:

"moje przemyślenia na temat śmierci mam takie, że już nie boję się śmierci

wiem, że kiedy moje ciało umrze, moja dusza będzie dalej żyła

będzie dalej egzystowała, nawet w bogatszy sposób

wiem, że po tamtej stronie jest lepszy świat

jest więcej do przeżycia

pozostaje tylko jeden warunek: być pogodzonym z Bogiem"

Oczy otwierają się nam szeroko jak barankom. Kto jak kto, ale część z nas "nie uczęszczała" cichną pośród nas wegetarianie, pod rękaw chowają się tatuaże. Przekleństwa nie przychodzą już więcej do głowy. Jak widać Jasia nie traci okazji, co przydarza się nam, "młodym z Warszawy lub Krakowa". Uczcie się od Jasi jak publicznie i bez zająknięcia dzielić się swoją osobistą historią. Jej pewność siebie i otwartość stają się ewidentne w tańcu (choreografia: Paweł Sakowicz): trochę to jazz, trochę gimnastyka, trochę tautologia. Gdzieś tam biegała Irena Szewińska w ikonosferze. Gdzieś tam zasłyszany Ignacy Mościcki nadał powagę słowom. Podczas improwizacji Jasia uśmierca swojego męża, a potem trzyma w rękach umierającego syna, wszystko w wyobraźni. Zajadam się ciastkami jak Ignacy Krasicki, patrząc na to wszystko.

Ryszard Pierwszy (nazywany tak dla odróżnienia z Drugim, grającym Schuberta/Blecharza), zwany także Wysokim, charakteryzuje się ogólnoustrojową atrakcyjnością, głośnymi, lecz niegroźnymi pomrukami, grzywą siwych włosów (hot as f**k) i - jak mówi Karolina Krawiec - doskonałą postawą. Rysiu żyje w kontrastach. Dostaje za zadanie zinterpretować "Kwartet smyczkowy" Schuberta. Zapisuje:

"wejście ostre

urodziłem się i jestem

dzieciństwo łagodne z wybuchami wieku dorastania

szamotanina

dużo momentów zadowolenia przeplatanych tragediami

niepewność, co będzie

przychodzi ukojenie, lecz znów się odznacza niepewność bytu

i ogromne wahania nastrojów

jakby nie wiedział dokąd ma zmierzać

znów obawa i strach, i znów melancholia, i szczęście

i dalej obawa, i przerażenie, i strach

i znów opanowanie, i tragedia, i spokój

jednak żyję jeszcze

Ale czy dam radę jeszcze tworzyć?

- próbuj"

Może ktoś mi odpowie, czym skutkuje wkomponowanie prywatności uczestników Uniwersytetu Trzeciego Wieku w spektakl inspirowany biografią pechowego Franza Schuberta? Wydaje się, że Szpecht doskonale panuje nad wzbudzanymi emocjami. Czyżby jednak polskie szkoły teatralne uczyły odpowiedzialności za sztukę i oświecenie publiczne? Jakimi zasobami naturalnymi (poza węglem) dysponuje miasto Wałbrzych? Hören Sie mich, Waldenburg?

Schubert nie wylewa za kołnierz

Halę dla "Schuberta" wybraliśmy ze względu na niecodzienną akustykę. Widzowie wchodzący do Galerii 5. dostają stempelek w kolorze krostki (czy to syfilis?!) i siadają wśród kłębów dymu. Kurtyna w górę. Nie ma kurtyny, jesteśmy w kopalni. Wykonawcy ożywają i opuszczają kubiki zaprojektowane przez Zuzannę Golińską. Schubertianie gromadzą się wokół stołu z wiolonczelami. Ryszard Drugi jako Blecharz/Schubert zaprasza do wysłuchania utworu "napisanego w roku depresji i bezsenności". To nie ostatnia zamiana biografii w spektaklu. Każdy może tu być każdym. Każdy wykonawca może być metaforą innego. Każda forma sztuki może ocalić w tłumaczeniu inną. Z leżących na stole wiolonczel wydobywa dźwięki dwoje skrzypków (Włodek Brzeziński i Tomek Kulisiewicz), altowiolistka Zofia Kowalczyk i wiolonczelistka Bożena Papała. Kosmici z Filharmonii Sudeckiej, jeszcze do niedawna zastanawiający się, czy w ogóle wziąć w tym udział. Teraz z zadowoleniem szurający po swoich instrumentach gąbką do zmywania naczyń.

Wojtek Blecharz, przez niektórych stawiany już na małym pomniczku, wydaje się najbardziej cywilizowaną osobą na ziemiach polskich. Zasłuchujemy się w jego opowieściach o zdrowym żywieniu, kąpielach w Oceanie i nocach w Berghain. Tylko na początku - potem zaczyna chronić go tajemnica dziennikarska. Za namową Maćka Podstawnego nagrywa małe intro, w którym tłumaczy widzom koncepcję sztuki instalacyjnej i dlaczego każdy może narysować swoją własną linię narracyjną. Seniorki są w nim zakochane, i szczęśliwe jakby po niebie mknęła sama Grażyna Torbicka w słonecznym rydwanie.

Do dream teamu trafił też Paweł "Tańczący Z Koparkami" Sakowicz, choreograf o aparycji wąsatego bobasa w sportowych butach. Zawsze pierwszy na próbie, przeprowadza rozgrzewki z całą ekipą. Po dziesięciu minutach spędzonych z nim zapanowuje ogólny błogostan. Każdy tańczy coś swojego, raczej niecodziennego, lub z zawiązanymi oczami daje się nieznajomym prowadzić za rękę. Paweł przechadza się wśród nas z zachwytem w lśniących oczach niczym Vincent Schiavelli w "Taking off" Miloša Formana, i wydaje krótkie instrukcje jak n a p r a w d ę odlecieć. Paweł puszcza nam "Bolero". Paweł zmienia na Grimes. Słuchamy Beyoncé. Jesteśmy zachwyceni.

Choreografia Sakowicza to nie tylko zapis ruchów, który można zarejestrować na kamerze, czy sprowadzić do kilku komunikatywnych fraz w medialnej paplaninie, ale tygodnie pracy z żywymi ludźmi, którzy powoli otwierają się na prawdę płynącą z ich ruchów i własne historie. W IV części spektaklu każdy z uczestników po kolei kładzie się na betonowej podłodze Galerii 5. Proste jak koniec życia. Gasną światła. Włodek Brzeziński kroi ciemność skrzypcami elektrycznymi. To koniec spektaklu.

Schubert szybko umiera i nie ma go na bankiecie

Dwa dni przed premierą Sakowicz odlatuje do Nowego Jorku. Żegnamy go finałem You Can Dance, zorganizowanym na pracowniczym piętrze przy pl. Teatralnym 1. Po półfinałach wyrywaliśmy sobie z rąk krem z menhtolem, żeby ulżyć zbolałym plecom. I CANNOT dance, myślę, i zastanawiam się, jak opisać spektakl, w którym wszystko jest inne. W którym bohatersko padają wyznania o śmierci męża (historia Elżbiety Sejdy) i odejściu przyjaciółki (historia Róży Sochan). W którym przez półtorej godziny raczej sugeruje się rzeczy, niż o nich mówi (zachwycona Rozalia Mierzicka nie wypowiada ani jednego słowa). W którym Wojciech Blecharz swobodnie dialoguje z Franzem Schubertem, a reżyserka z artystką wizualną, a aktorzy z amatorami, a wszyscy po równi wypowiadają się w ruchu. Wałbrzychu, dziękuję! Wydobywaj ludzi, skoro twoje szyby wypełniły się wodą gruntową na zawsze...

***

Na bankiecie ciastka z owocami. Bar w sali konferencyjnej stoi na ocalonych wagonikach, które kiedyś wwoziły na powierzchnię wysokoprocentowy węgiel. Niejednoznaczna katechetka Jasia zapisuje:

"ten powtarzający się motyw, to jest piękne

jakby wołanie >>Tu Jestem!<<

mocno, i potem znowu spokojnie

płyną dźwięki jak rzeka wśród pól i lasów

raz powoli, to raz spada, to wiruje

(to tak ja odczułam te powtórzenia,

te ronda takie)

to nisko, to jakby zwierzę, jakby zaryczał przychodzi

no niedźwiedź taki

- to delikatnie i lekko, ptaki widzę

potem znów smutna, tęskna, wznosząca się i opadająca czasami

jest jak modlitwa pokorna i ufna

do Boga,

i znowu w spokojną melodię skrzypiec tak głaszczącą

>>może będzie dobrze, przetrwamy?<<

widziałam go chorego i zniewolonego

znał swoją sytuację i cierpiał

(rozmawiałam z moją przyjaciółką lekarką, jak to się umiera na taką chorobę?

powiedziała mi no, że ciężko)

ta muzyka opowiada właśnie o tym, on opowiada muzyką o swoim życiu,

o swojej pracy, rozrywce

w tych knajpeczkach,

piwko czy dziewczęta, no to by było

ta romantyczna dusza wychodzi z całości z tego utworu"

A dlaczego cukiernia? No... bo jestem ja, jest Sakowicz, Blecharz i Adamczak też jest. A ludzie lubią słodycze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji