Artykuły

Ciemne maski

Znów kilka osób (mam takich stałych klien­tów) zapytało mnie, dlaczego zrezygnowałem z rubryki „Spod klucza”, a więc tematyki muzycznej, na rzecz felietonów róż­nych. Są nawet takie głosy, że bezprawiem jest, by re­cenzent muzyczny pisał o gospodarce, rynku, zacze­piał o socjologię itd., skoro nie ma o tym zielonego pojęcia. Wytoczenie takiego argumentu prowadzi już tylko do przetłumaczenia na język polski mojego nazwiska, a wówczas skojarzenia nieprzychylnych mi czytelników mogą zajść bardzo daleko. Te zarzuty brzmią tak, że ręce opada­ją. A więc recenzent mu­zyczny jeżdżący samocho­dem, w związku z tym czytający wszystko na te­mat części zamiennych (a właściwie ich permanentnej nieobecności) nie może do­łączyć się do wspólnego wołania o litość, gdyż uro­dził się recenzentem? Re­cenzent, którego szlag tra­fia na głupotę, niekompe­tencje, łapówkarstwo i s… na klienta, co jest nieod­łączną cechą naszej biuro­kracji, nie może przedsta­wić tego na papierze? Zwłaszcza, że ma jakie ta­kie pióro?

No więc spełnię oczekiwania — nawet tej grupki — i napsioczę na współ­czesną muzykę. Nie wiem czy wypada na Czarną Maskę Krzysztofa Pendereckiego, ale z pewnością na jej warszawskich reali­zatorów, którzy za pomocą telewizji przedstawili nam magmę nie do strawienia. Jerzy Waldorff napisał po­zytywnie o interpretacji poznańskiej, ale tamtej nie widziałem, więc nic nie mo­gę powiedzieć. Jak pisze J. Waldorff w charakterze re­żysera zatrudniono Belga, który do tej pory organi­zował różne spektakle pop music i jazzu, teraz wziął się za operę. Dalej więc zafascynowani jesteśmy Za­chodem i jeżeli ktoś zechce łaskawie u nas coś zrobić — a jeszcze za złotówki — to gotowi mu je­steśmy oddać Pałac Kul­tury na bazar owocowy. Dzięki klarowności dźwię­ku telewizyjnego, można było zrozumieć tekst Czar­nej Maski, ludzie siedzą­cy jednak w sali nie sły­szeli nic, a po wyjściu przez długie godziny bębniły im w uszach instrumenty per­kusyjne. W poprzednim numerze „Polityki” Piotr Sarzyński, który krytykiem muzycznym nie jest (ƒCzy miał zatem prawo pisać?!!! — zakrzykną pewnie teraz zgodnym chórem zwolenni­cy czystości gatunków dziennikarskich), ostudził pewne zapały pisząc, że opera Krzysztofa Penderec­kiego zeszła ze scen świa­towych po trzech, czterech przedstawieniach. Według amerykańskich norm jest to zupełna klęska.

Według mnie Czarna Maska nie dorów­nuje takim arcydzie­łom K. Pendereckiego, jak Jutrznia czy Polskie Requiem, nie mówiąc o nieco starszych, monumen­talnych utworach wybitne­go kompozytora. Nie może sprostać im fakturą, stwa­rzanym napięciom, sonorystyce, dramaturgii, sile wy­obraźni. Tu jest bałagan muzyczny, rzecz raczej nie do słuchania, a czy do oglądania? Powikłana fabuła, splątana intryga, wielo­wątkowość i dziesiątki osób. Nie sposób się w tym wszystkim połapać.

Czy operę mamy słuchać czy też oglądać? Nierozwią­zywalny dylemat współ­czesnego odbiorcy. Może dlatego w Anglii gra się ją po angielsku, w krajach niemieckojęzycznych po niemiecku i w Polsce po polsku.

Słuchając, powtarzam: słuchając, Czarnej Maski miałem chwilami wrażenie, że oto Krzysztof Penderec­ki zakpił sobie z krytyków, odbiorców, komentatorów jego dzieł. Bo chyba trud­no podejrzewać, iż napisał ją dla pieniędzy, chociaż w wielu swoich wypowie­dziach podkreślał ów waż­ny dla niego aspekt. Może ciekawiło go, jak zareaguje świat na kolejne dzieło genialnej wyobraźni i intui­cji? Jak zareaguje polska krytyka na sukces czy też porażkę opery na słynnych scenach Zachodu. Wszak Maskę pokazano po raz pierwszy w Salzburgu. Na­sza krytyka, czy może ra­czej prasa, zareagowała normalnie — jak cała prasa na świecie: część obserwatorów rozpływała się w zachwytach, część ganiła i deprecjonowała rzekome sukcesy. Jerzy Waldorff wspomniał o bezmiernym łoskocie, jakim darzono go nawet z balkonów, gdzie ustawiono dodatkowe zesta­wy instrumentów perku­syjnych.

Podobnie — i tu już przeskakuję na inne podwórko — potraktowano podczas minionego festiwalu w Sopocie, sta­rannie przygotowany koncert Grzegorza Ciechow­skiego, byłego leadera gru­py rockowej „Republika”. Oglądałem ów spektakl w telewizji — jak wiadomo do Sopotu programowo nie jeżdżę — i muszę przyznać, że wywarł on na mnie wrażenie. Nie, nie muzycz­ne, chociaż w otoczeniu chały spod ciemnej gwiaz­dy w wydaniu zupełnie nieznanych wytwórni pły­towych, jawił się niczym gwiazda betlejemska. Zafrapowało mnie to, że dzi­siaj jeszcze komuś chce się pracować kilkanaście mie­sięcy nad koncertem, że chce się w ogóle występo­wać, nie licząc na sukces komercyjny, bo Ciechowski głupim nie jest i chyba nie myśli startować do ka­riery w Stanach Zjedno­czonych. Dowiedziałem się, że były próby ze światłami i to dla telewizji, że kame­rzyści oraz realizatorzy znali wcześniej ów pro­gram. Wypadł imponująco. Dopiero suche nagrania prezentowane w radiu i utrwalone na płycie. Tak tak, pokazują biedotę tej muzyki na tle chociażby płyty Huey Lewisa zatytu­łowanej Small World.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji