Gdy otwiera się niebo
O Czarnej masce mówi Albert Lheurex
Czarna maska po raz pierwszy w Warszawie, i to po polsku! Nikt już dziś nie może mieć wątpliwości, że ta trzecia z rzędu opera Krzysztofa Pendereckiego — wcześniej wystawiona przez Salzburg i Poznań, a tym razem przygotowywana przez stołeczny Teatr Wielki — stanie się ważkim wydarzeniem artystycznym tak nowego sezonu operowego jak i tegorocznej „Warszawskiej Jesieni”. Spektakl reżyseruje Francuz Albert Lheurex, znany w wielu europejskich teatrach, na stałe związany z Liege, gdzie 3 lata temu wraz z Robertem Satanowskim wystawił Diabły z Loudun. Artystę zastałam na próbie.
Bożena Chodyniecka: Skąd u Pana tak wielkie zainteresowanie twórczością Krzysztofa Pendereckiego?
Albert Lheurex: Jego muzyka ma tak wiele koloru i stwarza tak ogromne możliwości ruchu! Nawet dobór głosów jest tu taki, że pozwala ukazać wielkie bogactwo postaci. Uwielbiam w tej muzyce chóry, uwielbiam tak bardzo rozbudowaną perkusję, co ma miejsce zwłaszcza w Czarnej masce.
Co Pana jeszcze fascynuje w tej operze?
Aż trzy orkiestry: normalny zespół operowy, duża orkiestra i kameralna barokowa, schowana za sceną. To daje fantastyczny efekt. Nie jest to oczywiście jeszcze kwadrofonia, raczej, czy ja wiem… — trifonia. Ale jest przecież jeszcze chór i są tancerze. Daje to wszystko różne poziomy dźwięku.
A warstwa filozoficzna, tekst?
Oparty jest na jednoaktowej sztuce Haupmanna z 1928 r. Targane wielkimi namiętnościami postacie walczą z losem, więc i śpiewacy muszą zmagać się z muzyką. Histeria narasta z każdą chwilą. Np. Benigna, matka nieślubnego dziecka, poślubia starego mężczyznę, burmistrza ze Śląska, ale nigdy nie chce mieć z nim kontaktów fizycznych. Przez 15 lat Benigna wchłania w swą podświadomość miłość fizyczną, aż w końcu pożądanie wybucha… I każdy z bohaterów: żyd, protestant, hugenot czyli protestancki ekstremista, katolicy, janseniści, ateiści, agnostycy, epikurejczycy, hedoniści, wszyscy oni niosą w sobie jakiś ciężar albo związany z sytuacją społeczną, albo rasową, albo z konfliktem sumienia. Każdy z nich z własnej podświadomości czerpie wiedzę o sobie. I wszyscy dążą ku Apokalipsie…
Apokalipsie?
Penderecki w swojej wielkiej paraboli ukazuje, że zbliża się koniec cywilizacji jako takiej. Że wszystkie wyznania i wszystkie systemy polityczne są zepsute. Że próba osiągnięcia pokoju na świecie jest z góry skazana na niepowodzenie.
Przyznam, że wiele tu spraw bardzo bliskich współczesnemu człowiekowi, ale czy rzeczywiście to ostatnie twierdzenie może być prawdziwe?
To jest jeszcze bardziej rozpaczliwe dzieło maestra Pendereckiego niż Diabły z Loudun. Ilekroć bohater zaczyna zmierzać ku czemuś lepszemu, zaraz jego aspiracje zostają zniweczone. Jakby niebo otwierało się i za chwilę ponownie zamykało.
Ma Pan już tyle pracy za sobą. Na czym polega największa trudność w realizacji tego dzieła Pendereckiego?
W Czarnej masce istnieje równowaga pomiędzy grą, śpiewem i orkiestracją. Praca więc jest bardzo złożona i wymaga wysiłku od wszystkich. Ale ja jestem z polskich artystów niezwykle zadowolony.
Czy profesor Penderecki miał dla Pana jakieś wskazówki dotyczące realizacji spektaklu?
I mnie, i panu Majewskiemu (scenografowi) dał absolutnie wolną rękę. Spotkaliśmy się trzykrotnie, ale mówiliśmy wyłącznie o filozofii utworu, o jego temacie.