Artykuły

Czarna Maska

Nowy sezon warszawskiego Teatru Wielkiego 18 i 19 września otworzyły dwie premiery Czarnej Maski Krzysztofa Pendereckiego. Jest to trzecia światowa realizacja dzieła, które po premierach w Salzburgu w 1986 r. i Poznaniu w roku ubiegłym uzyskało ogromną sławę. Po Diabłach z Loudun i Raju utraconym jest to trzeci z kolei dramat muzyczny tego kompozy­tora.

Czarna Maska pozostaje w krę­gu jego fascynacji filozoficznych ludzką naturą naznaczoną piętnem śmierci. Wobec tej potęgi życie jest okruchem i ten sam wymiar mają człowiecze namiętności. Wielki jest w nas jedynie lęk przed śmiercią nie milknący ani w ascetycznej ciszy wiary, ani w szumie radości z dóbr doczesnych. On uruchamia wyobra­źnię, podsuwając upiorne obrazy wiążące ziemskie przeżycie z tym co nieznane, niezgłębione i dlatego straszne. Czarna Maska to właś­nie dramat ludzkiej wyobraźni, jej nieuchronnej dążności tworzenia apokaliptycznych wizji podnieca­nych atmosferą i sytuacją. To cały traktat filozoficzny przeprowadzony z drobiazgową konsekwencją inte­lektualnego i emocjonalnego napię­cia od pierwszej do ostatniej frazy.

Libretto, które wespół z kompo­zytorem opracował Harry Kupfer osnute zostało na dramacie wybit­nego niemieckiego poety Gerharta Hauptmanna. Polskiego przekładu — a warszawska realizacja jest pier­wszą w języku polskim — dokonali Antoni Libera i Janusz Szpotański. Kierownictwo muzyczne spra­wuje Robert Satanowski.

Czarna Maska Hauptmanna — laureata Nagrody Nobla, autora Tkaczy, Szczurów, Czerwo­nego kura i innych dramatów zna­nych dobrze w Polsce — ukazała się w 1929 roku w dylogii pod wspól­nym tytułem Strachy — druga sztuka to Jazda czarownicy. W obydwu dramaturg korzystał z pism mistyka Śląskiego Jakuba Bohme żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku, wiążąc je miejscem i misty­cznym klimatem akcji.

W Czarnej Masce rozgrywa się ona w małym śląskim miasteczku w 1662 roku tuż po Wojnie Trzydzie­stoletniej. W atmosferze upiornego karnawału, nad którym ciąży nie­dawna wojenna śmierć i zrodzona z wojny dżuma, toczy się osobny dramat każdej postaci — tragedie miłości, namiętności, fanatyzmu, obłędu wikłającego się w danse macabre, w korowód prowadzony przez Czarną Maskę — ów symbol przeczucia nadchodzącego końca. Jest to dzieło o wstrząsającej i uni­wersalnej wymowie wyraźnej dla nas współczesnych, żyjących prze­cież także w przeczuciu niebywałych zagrożeń śmiercią atomową, unice­stwieniem ekologicznym, wreszcie epidemią AIDS — dżumą XX wie­ku.

Poza muzyką ogromną, ogarniają­cą, obrazową — bo Penderecki to niezwykły malarz nastroju — warszawskie przedstawienie wciąga w atmosferę tych rozważań poprzez scenografię i ruch. Andrzej Ma­jewski zbudował scenę o wielkiej sugestywności i rzeczywistej uro­dzie. Ciemna, przepyszna, dębowa sala (osobne uznanie dla wykonaw­ców projektu) żyje w rytm akcji dramatu, stając się kolejno miejscem karnawałowej zabawy, intymną ko­mnatą tajemnych wyznań, durerowskim obrazem Apokalipsy, cmentarzem i upiornym miastem totalnej zagłady.

W interesującej w całości reżyserii belgijskiego artysty Alberta Andre Lheureux wyraźne było, być może zamierzone, przerysowywanie ge­stu. Sprawiało to wrażenie nadmia­ru, którego wykonawcy nie mogli udźwignąć. Prowadził on do pewne­go bezładu, a w sekwencjach so­lowych wywoływał wrażenie nie­udolności aktorskiej. Ciekawą, dy­namiczną choreografię — a jest to istotna część przedstawienia — stworzył Zbigniew Juchnowski.

Czarna Maska to opera bardzo trudna — dla śpiewaków wręcz kar­kołomna. Zważywszy, że odbiega ona daleko od tradycyjnej opery, że zacierają się tam granice ról głów­nych i drugoplanowych, że orkiestra nie jest jedynie akompaniamentem, a osobnym, niekiedy bardzo agre­sywnym (a wydaje mi się, że tu zby­tecznie nadto głośnym) uczestni­kiem dramatu, soliści muszą się li­czyć bardziej z oceną zespołu niż in­dywidualności. Toteż, gdy porów­nuję obydwie premiery (obydwie obsady) za lepszą uznaję drugą — prezentowaną 19 września. Z dwo­ma jednakże zastrzeżeniami: o ile znakomity w pierwszej premierze był Roman Wągrzyn (Silvanus Schuller), to chyba niefortunnym przypadkiem tę samą rolę śpiewał w dniu następnym Janusz Zisper. I po drugie — przy szczerym uznaniu dla twórczego rozwoju Wiesława Bednarka, rola Perla w wykonaniu Jerzego Artysza była doskonalsza i wokalnie, i aktorsko.

Czarna Maska Krzysztofa Pen­dereckiego jest kolejną znaczącą premierą warszawskiego Teatru Wielkiego. Dziełem, które trzeba poznać nie dla powierzchownych zachwytów, bo rozczaruje się ten, kto oczekiwać będzie błysku trady­cyjnej opery. To przeżycie, refleksja i larum jednocześnie, by zatrzymać się w pędzie. Dokąd…?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji