Przypisy do Lohengrina
1. U progu swego 60-lecia Opera Poznańska wystawiła "Lohengrina" Wagnera. Zbieżność pewnych faktów nadała temu wydarzeniu charakter tak niezwykły, iż uszedł on uwagi jednoznacznie i jednogłośnie życzliwych recenzentów. Zagubieni w drobiazgach popremierowych, nie pytali o sprawy ważne. Na przykład: dlaczego w programie przedstawienia jako autora libretta wymienia się Otto Singera, choć wiadomo, iż Wagner sam pisał libretta do swoich oper, i jest to jeden z wyróżników jego twórczości? Czy zatem Otto Singer napisał nowe libretto, czy też tylko opracował pierwotne? Jeżeli tak, to w jakim kierunku poszło to opracowanie? Redaktorzy programu, a jest ich troje, na ten temat milczą, zamieszczają tylko przedruki dwóch tekstów Bohdana Pocieja, komentujących problematykę Wagnerowską raczej in specie aeternitatis.
Zwłaszcza wtedy, gdy rozwodzi się o symbolach, wynikających według niego "z najstarszego, najbardziej rdzennego stanu religijności chrześcijańskiej." Dosyć dziwnie to brzmi w zestawieniu z komentarzem samego Wagnera do "Lohengrina", zawartym w "Mitteilung fur meine Freunde": "...Lohengrin - poemat, powstał nie z czysto chrześcijańskich poglądów, lecz z idealistyczno-pierwotnych zasad historii ludzkiej w ogóle. Popełniamy zasadniczy błąd, kiedy idąc za powierzchowną myślą sądzimy, że specyficznie chrześcijański światopogląd jest twórczym praźródłem wszystkich jego obrazów. Ani jeden z najważniejszych i najbardziej wzruszających mitów chrześcijańskich nie jest rdzennym tworem ducha chrześcijańskiego, jak go zazwyczaj pojmujemy: duch ten odziedziczył je po poglądach z minionych wieków, w całym ich człowieczeństwie, i tylko przystosował je do swych szczególnych zadań. Uwolnić owe mity od sprzecznych z nimi naleciałości myśli chrześcijańskiej i wskrzesić z nich wieczny poemat czystego człowieczeństwa - oto jakie zadanie stało przed badaczem żyjącym w najnowszych czasach; poecie zaś pozostało jedynie ostatecznie je zakończyć..."
I jeszcze jedno: poznańska inscenizacja "Lohengrina" poza symboliką, o której tak żarliwie pisze Pociej, posiada symbolikę własną, niepowtarzalną. I co tu dużo mówić - bardziej ziemską i konkretną.
Symbolika ta odnosi się bezpośrednio do związków kulturalnych polsko-niemieckich i do głębokich przeobrażeń jakim one podległy z wyroku historii. Oto w gmachu wzniesionym przez Niemców dla celów germanizacyjnych (gwoli ścisłości: z haraczu ściągniętego z ludności Wielkopolski), w gmachu, w którym już nigdy nie miało paść ani jedno polskie słowo - w tym właśnie gmachu dla polskiej publiczności wystawia się dramat muzyczny Ryszarda Wagnera, uznanego nieomal za symbol niemieckiej kultury i w związku z tym wykorzystywanego w przeszłości dla demonstracji niemieckiego szowinizmu. Jak wiemy, główni realizatorzy poznańskiej inscenizacji (kapelmistrz Roland Wambeck, reżyser Erich Witte, scenograf Wolf Hochheim) to wybitni artyści z Niemieckiej Republiki Demokratycznej gdzie rozrachunek z dziedzictwem przeszłości (a więc i z rozumieniem Wagnera jako gloryfikacją niemczyzny) stał się jednym z fundamentalnych założeń nowego ustroju. Entuzjazm polskiej publiczności dla artystów z NRD na premierze "Lohengrina" był wręcz wzruszający, dowodził, że wreszcie nastały dobre czasy dla Wagnera: w innych warunkach historycznych jego muzyka nie budzi już upiorów. Ten polsko-niemiecki "Lohengrin" posiada rzeczywiście rangę symbolu.
2. A przecież Wagner nadal wzbudza kontrowersje, wystawianie jego dzieł natrafia i będzie natrafiać na opory, łączy się w dalszym ciągu z wielkim ryzykiem. Wprawdzie Wagner stworzył przemyślaną i logiczną formę dramatu muzycznego, jednak nie wszystkie jej elementy w naszych, pełnych sceptycyzmu, czasach zyskują równą ocenę. Najogólniej, mówi się nadal z zachwytem o jego muzyce, znacznie gorzej natomiast o warstwie literackiej jego dzieł, której Wagner był jedynym autorem: w sferze tematyki - eklektycznym, zagmatwanym i mętnym, natomiast w sferze dramaturgii - mało logicznym i niezdyscyplinowanym, zbyt często popychającym akcję sposobem deus ex machina (np. pojawienie się Lohengrina). Wagner był nade wszystko genialnym muzykiem - twierdzą jego komentatorzy, z czym nie sposób się nie zgodzić w sali koncertowej, ale trudniej już zaakceptować tę minimalistyczną ocenę na deskach opery, będącej przecież przed sztuką filmową ideałem syntezy sztuk. Chcemy czy nie, musimy dziś Wagnera brać z całym dobrodziejstwem jego inwentarza, bliżsi raczej założeń Sergiusza Eisensteina, który pracując w roku 1940 (tak jest!) nad wystawieniem "Walkirii", w ten sposób określił swoje założenia: "Zbliżamy się do idei urzeczywistnienia spektaklu realistycznego w swej istocie, mitologicznego w swej strukturze, epickiego w swej uogólniającej formie, emocjonalnego w zmieniającym się bogactwie muzycznych i plastycznych obrazów." Tą drogą, jak się wydaje, poszli realizatorzy w Operze Poznańskiej. Wszystko w ich wersji jest logiczne, każde działanie dyktowane muzyką. Pojedynki są wręcz markowane, by nie zakłócić przebiegu muzyki, a baśniowa i nadprzyrodzona scena z łabędziem Lohengrina staje się - każde dziecko to zauważy - prostą funkcją światła i cienia. Tak więc cudowności tu nie więcej niż w każdej innej romantycznej operze. No, a mistykę świętego Graala możemy ostatecznie odbierać tak, jak podpowiada Bohdan Pociej - choć możemy też inaczej.
3. Każda inscenizacja dzieła operowego spełnia kilka funkcji. Poza oczywistą funkcją rozrywkową ważną rolę odgrywa jej funkcja kształcąca, wzbogacająca uważnego słuchacza o fakty z estetyki i historii opery. Im ważniejsze dzieło, tym większa jego rola wychowująca. Pod tym względem poznański "Lohengrin" stanowi także trafienie w dziesiątkę: jako reprezentant Wagnerowskiego dramatu muzycznego oraz jako dzieło, które w dorobku Wagnera zajmuje dość ważną pozycję. Nie bez przypadku, jak sądzę, "Lohengrin" pojawił się w repertuarze Opery Poznańskiej po "Orfeuszu i Eurydyce" Glucka. Zarówno bowiem Gluck jak i Wagner byli wielkimi reformatorami opery, z tym że manifest Glucka był zapowiedzią i jakby wcześniejszym stadium bardziej wypracowanych teorii Wagnera. Obaj gromili tyranię i kaprysy śpiewaków operowych, podkreślali słabość formuł muzycznych zastosowanych do tekstu z pominięciem znaczenia słów, walczyli wreszcie o podporządkowanie muzyki poezji, o stworzenie wyrazu dla sytuacji bez przerywania akcji i przytłaczania jej nadmiarem ozdobników. Pod tym względem "Lohengrin" stanowi niejako lekcję poglądową z kolejnego, ważnego etapu rozwoju opery.
"Lohengrin" poza tym w obrębie twórczości Wagnera jest tym dziełem, w którym po raz pierwszy tak dobitnie i konsekwentnie w stosunku do wcześniejszego o lat siedem "Holendra tułacza" (1843) wystąpiła technika motywów przewodnich, związanych z poszczególnymi postaciami czy nawet przedmiotami, ważnymi dla rozwoju akcji. Wspominam o tym nie dla przypomnienia chronologii utworów Wagnera, lecz dla dokonania niespodziewanej wolty w teraźniejszość, w rzeczywistość dzisiejszego widza i słuchacza, dla którego idea muzycznego motywu przewodniego nie powinna być żadnym zaskoczeniem, stanowi bowiem podstawę każdej partytury filmowej. Można by tu posłużyć się przykładem z pierwszego lepszego filmu, ale po co, skoro można posłużyć się przykładem najlepszym, bo zaczerpniętym z "Dyktatora" Chaplina, a opisanym przez Alicję Helman w jej książce "Rola muzyki w filmie". Jedna ze scen - czytamy - zrealizowana na zasadzie kontrapunktu, przy zachowaniu rytmicznej odpowiedniości muzyki i obrazu, ukazuje dyktatora zabawiającego się balonikiem wyobrażającym kulę ziemską. Scena ma charakter groteskowy, komiczny, a podłożenie pod nią "Vorspiel" do "Lohengrina" sprawia, że uroczysty, wzniosły charakter tej muzyki, mającej odzwierciedlać "nadziemską światłość Graala", wydaje się jeszcze jednym zamierzonym elementem tej groteski; jej liryzm, eteryczność wydaje się czymś fałszywym, przesadnym. W efekcie scena jest nieodparcie śmieszna. Ta sama muzyka towarzyszy scenie ostatniej, gdy końcowe słowa wielkiego monologu małego człowieka dobiegają przez megafon do uszu zapłakanej dziewczyny. Kamera zbliża twarz bohaterki, na której zastygł wyraz ekstatycznego uniesienia, widzimy łzy w jej oczach. Motywy "Vorspiel" tym razem podkreślają wyjątkowość sytuacji, współgrają z jej podniosłym nastrojem.
Wniosek z powyższego jest taki: idea motywu przewodniego, choć wymyślona przez Wagnera, prawdziwą karierę zrobiła dopiero w filmie. Wagner, innymi słowy, przysłużył się filmowi. Być może teraz film zechce spłacić zaciągnięty kiedyś dług i zjedna Wagnerowi nowych zwolenników. Z tego punktu widzenia "Lohengrinowi" należałyby się specjalne względy widowni.