Artykuły

Sukces w Operze

ostatnia premiera, poszerzająca repertuar Naszsj opEry o wybitne dzieło ryszarda Wagnera "lohEngGIN", Była wyda­rzeniem Z CYKLU TYCH, KTÓRE WSPOMINA SIĘ NAWET PO WIELU LATACH.

Na sukces poznańskiej pre­miery złożyło się doskonałe zgranie koncepcji reżysera z wizją scenografa, a nade wszy­stko realizacją muzyczną. Trzej zaproszeni z NRD do Poznania artyści, pokazali, jak należy wy­stawiać wagnerowskie dzieło.

Reżyser spektaklu Erich Witte w sposób niezmiernie drobiazgo­wy i wzorcowo logiczny, rozpla­nował ustawienie grup wykonaw­ców - duże liczebnie chóry, trę­bacze, statyści, stanowili monoli­tyczne tło dla rozgrywających ak­cję solistów, których każdy gest, ruch i krok miał swoje żelazne uzasadnienie. Zmiany ustawienia (np. w finale II aktu) doprowadzone do perfekcji zachwycały, ale i niekiedy... denerwowały swym automatyzmem, przypominając ruch pozytywkowych figurek.

Wolf Hochheim - scenograf opery - stosunkowo skromnymi środkami przedstawił atmosferę X-wiecznej Brabancji, ograniczając się do stylizowanego tła, w które wmontował drobne elemen­ty architektury romańskiej i kos­tiumy doskonale wtopione w ko­loryt dekoracji.

Głównymi bohaterami wieczoru był Roland Wambeck - dyrygent magdeburskiej Opery - i orkies­tra naszego Teatru. Trzeba podziwiać wyborną znajomość par­tytury "Lohengrina", sposób pracy z zespołem, konsekwentne i logiczne prowadzenie spektaklu - to była bez przesady, bliska ideału wersja wagnerowskiego dzieła. Wyważenie proporcji or­kiestry, chórów, ensambli i so­listów, konsekwentne egzekwowanie narzucanego tempa, bogactwo dynamiki, błyskawiczna reakcja na wszelkie nawet najdrobniejsze zachwiania intonacyjne solistów czy chóru, to tylko niektóre pod­stawy sukcesu.

A orkiestra? - w ostatnich latach nie słyszeliśmy tak dobrze grającego zespołu naszej Opery. Wspaniale zabrzmiał wstęp początkowy i wstęp do aktu III. Potężna obsada - ledwo mieszcząca się w kanale orkiestrowym i za kulisami - reagowała na każdy, najdrobniejszy gest dyrygen­ta, ukazując pełne możliwości dynamiczne, od szlachetnego pianissimo po potężne fortissimo, pod­budowywane zwiększoną obsada blachy (szczególnie zachwyciły rogi i trąbki ratujące niezłą reputację poznańskich "dęciaków" po kompromitującym występie w filharmonicznej Mszy h-moll). Bogactwem brzmienia i czystością intonacji zainteresował zespół smy­czków, pokazując swoje prawdzi­we możliwości.

Najwięcej dyskusji i - cóż tu wiele ukrywać - obaw, nastręczała obsada solistów, która prawie w całości pokazała, iż można decydować się na Wagnera, nie będąc wagnerowskim śpiewa­kiem. Nieufność słuchaczy jako pierwszy rozbił otwierający spektakl, realizator roli herolda kró­lewskiego, Jerzy Fechner, którego oparty na bardzo dobrej dykcji baryton, brzmiał szlachetnie, choć miejscami nieco kameralnie. An­drzej Kizewetter (Król Henryk) podjął się realizacji partii prze­kraczającej możliwości wokalne artysty. Duży głos solisty, intere­sujący w dolnych rejestrach i wysokich partiach (poza najwyższy­mi dźwiękami, które na samogłoskach "y" oraz "i" brzmiały zbyt matowo), denerwował "średnicą", która skorygowana nieco od ostatniej premiery, była nadal zbyt rozwibrowana.

W roli Hrabiego von Telramund wystąpił Janusz Temicki, śpiewak dysponujący wielkim głosem, o doskonałej dykcji i nie przesadnie jasnej emisji, która pozwalała soliście przebić się przez gęstą fakturę orkiestry i chóru. Aleksandra Imalska, odtwórczy­ni bardzo wysokiej, jak dla mezzosopranu, partii Ortrudy, pokaza­ła ogromne możliwości swego doskonałego głosu. Drobne niedos­tatki średnicy (przejścia rejestru) w pierwszym "duecie" aktu II, spowodowane zapewne zbytnią - niespotykaną u artystki - ostrożnością i obawą o kondycyjne dośpiewanie całości, zlikwidowa­ne zostały już w dramatycznym, pełnym napięcia oskarżeniu rzuconemu Elzie, kiedy to Imalska wykorzvstała swe możliwości zarówno w niskim, bogatym rejestrze altowym jak i sopranowym. Prawdziwym sukcesem Krystyny Kujawińskiej stała się realizacja efektownej partii Elzy. Bogate możliwości wokalne solistki stworzyły kreację wspaniałą. Zachwyciła Kujawińska przede wszyst­kim wyczuciem wagnerowskiej frazy i rozległą dynamiką po przepiękne, śpiewane idealnym bell canto, wysokie pianissima. Par­tner Krystyny Kujawińskiej, od­twórca tytułowej roli, Marian Kouba, od pierwszych do ostat­nich taktów zachwycał nieprzeciętnym kunsztem wokalnym (opowiadanie o Św. Gralu z aktu III). Jego duet z Elzą w I odsło­nie aktu III poprzez podkreślenie kontrastowości linii dramatycznej stał się pokazem możliwości solisty (przejście od szerokiej kanty­leny miłosnej sielanki do pełnego napięcia, narastającego konfliktu).

Osobnym, niezmiernie ważnym elementem dzieł Ryszarda Wagnera są chóry, które w "Lohengrinie" stanowią tło całej rozgrywającej się akcji. Podziwialiśmy więc piękne brzmienie, precyzję wykonawczą (wejścia) i bogatą dynamikę. Znakomite brzmienie osiągnięto niestety poprzez całkowite zagubienie dykcji, która na trzecim spektaklu znacznie zo­stała poprawiona (niestety nie całkowicie), tak samo jak sposób atakowania przez tenory dźwię­ków wysokich rejestrów, które raziły na premierze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji