Artykuły

Halka w nowej inscenizacji

Zgodnie z tradycją aby inaugurację sezonu otworzyć operą moniuszkowską, wystawił Teatr Wielki "Halkę", po raz pierwszy po wojnie. Pre­miera ta przypadając na okres 75 roczni­cy śmierci Stanisława Moniuszki łączy się jednocześnie ze stuleciem pierwsze­go wykonania "Halki", które odbyło się w Wilnie bez kulis teatralnych i rozgrywania akcji a jedynie na estra­dzie w formie koncertowej, siłami skromnych miejscowych amatorów. Pierwotna wersja dwuaktowej opery ludowej była znacznie krótsza i roz­budowaną została do wersji dzisiej­szej dopiero w 10 lat potem, gdy po wielu trudach i zmaganiach (taki to już los odwieczny naszych kompozy­torów) udało się Moniuszce wystawić swe dzieło na scenie Opery Warszaw­skiej. Wówczas dopiero po dodaniu baletu a więc tańczony polonez, ma­zur, tańce góralskie oraz dokomponowaniu również niektórych części wo­kalnych (m. in. obie sławne arie: "Szumią jodły" oraz "Gdyby rannym słonkiem") uświęciła się tradycyjna czteroaktowa "Halka". Fakty te przy­pominamy nie tylko dla ich okoliczno­ściowej aktualności połączonej z rocz­nicą, ale dla pewnego naświetlenia podstaw historycznych podjętej wła­śnie nowej inscenizacji. Zasadza się ona na chwycie stosunkowo prostym i jest przemyślana logicznie a moż­liwa do przeprowadzenia przy nowo­czesnej aparaturze sceny operowej. W inscenizacji zaprojektowanej przez dyr. Latoszewskiego, "Halka" została ujęta w dwa akty, co - jak się okazało - ma swoje duże znaczenie dla wartości dramatycznej akcji. Zewnętrznie jest to więc jak gdyby nawrot do pierwot­nej, wileńskiej koncepcji kompozytora. Bo w gruncie rzeczy rozdmuchanie owej nieskomplikowanej (nawet jak na owe czasy) historii - uwiedzionej przez panicza góralki - do czterech obrazów było niewątpliwym anachronizmem, który uświęciła w łonie naszej narodo­wej opery jedynie odwieczna muzyka Moniuszki. Jej to niezmiennie żywy blask, sarmacki wigor i i bogaty melo­dyjny liryzm unieśmiertelnił "Halkę" wraz z nazwiskiem poety Wolskiego. Sam Moniuszko wiedziony zapewne trafnym instynktem scenicznym prze­czuł początkowo konieczność zastoso­wania węższych ram dla całości jak­kolwiek w układzie i szczegółach oba libretta (tj. wileńskie i warszawskie) różnią się bardzo nieznacznie. Wielką zaletą inscenizacji poznańskiej jest skoncentrowanie akcji w dwa miejsca a mian. na dziedzińcu. przed dworem stolnika (piękny pomysł plastyczny piętrowego dworku projektu Zygmunta Szpingera), a i częściowo u bram w przyległym parku, - co umożliwia obrotowa scena, - oraz na wsi. Oba obrazy ostatnie, tj. w górach i przed kościołem połączono jak najsłuszniej w jeden. Również i tutaj p. Szpinger znalazł rozwiązanie szczęśliwe. Szcze­gółem nieco dziwnym wydać się może co najwyżej aranżowanie zabawy i tańca góralskiego właśnie przed bramą wiejskiego kościółka - no ale na to już nie ma rady.

Sprawa reprezentacyjnej obsady nie była zapewne dla naszej dyrekcji rze­czą prostą. Szczególnie tytułowa par­tia "Halki" mogła nasunąć trudności, gdyż nie wystarczy tu dobry sopran dramatyczny, ale potrzeba aktorki z prawdziwego zdarzenia. A takie zda­rzenia mają to do siebie, iż w tea­trze operowym nie są zbyt częste. Halka p. Fedyczkowskiej w chwycie scenicznym była bardzo przekonywu­jąca. To już nie śpiewająca lalka w stroju góralki jakie często się widzi, ale kobieta żywa, czująca szczerze i umiejąca swym przeżyciom nadać dra­matyczny sens i wyraz. Tenże wyraz (chwilami nawet zbyt jaskrawy w swym weryźmie) był dominantą jej śpiewu. Przesądzało to wrażenie całej kreacji na korzyść artystki mimo za­strzeżeń jakie należało by wysunąć w odniesieniu do brzmienia głosu i jej formy wokalnej w dniu premiery. Fedyczkowska może mieć dnie lepszej czy gorszej dyspozycji "góry", ale za­wsze umie emanować z siebie muzycz­ny magizm oraz fluid. A to jest bar­dzo ważne. Zofia w ujęciu Krystyny Kostalówny prezentuje się miło choć nie jest partią zbyt wdzięczną dla jej głosu. Brak ciepła i barwy szczegól­nie w średnicy. Z obsady męskiej na czoło wysuwa się znakomity Jontek. Śpiewa go Franciszek Arno, nowopozyskany tenor sceny poznańskiej. Głos rzeczywiście piękny i świeży o dużej dźwięczności i wyrównanej ska­li. Przy tym muzykalny i objawiający zarówno nerw dramatyczny jak i tem­perament aktorski. Doskonałą prezen­cję zewnętrzną i w niemniejszym sto­pniu wokalną posiada Marian Woźniczko (Janusz), liryczny baryton, rów­nież młody a wielce obiecujący na­bytek dla naszej sceny. Radzibyśmy posłuchać go jeszcze w innych par­tiach. Igor Mikulin jako Stolnik opa­nowuje głosowo partię a tylko jego dykcja jest mało dokładna i wyraźna. Muzyczne wykonanie partytury "Hal­ki" miało wszelkie znamiona wielkiej pracy, staranności i dbałości o każdy szczegół. Dyr. Zygmunt Latoszewski ma prawo do pełnego zadowolenia z ostatecznych rezultatów, których efek­tem był duży sukces artystyczny, intonacja chórów i orkiestry jest bez zarzutu, dynamika odpowiednio czuła (pod tym względem chór odpowiada lepiej niż orkiestra) a stopień zestro­jenia rytmicznego z pałeczką kapel­mistrza znaczny, choć niewątpliwie możliwości doskonałości i precyzji dal­szej jeszcze istnieją. Chór zasceniczny (a także sola Halki za sceną) z przy­czyn nowych warunków akustycznych nie wypadają zadowalająco.

Reżyseria Karola Urbanowicza od­znaczyła się umiejętną adaptacją zwłaszcza scen zbiorowych do nowych warunków obrazu scenicznego. Na­stręczała do tego okazję architektura dworku piętrowego i połączone z tym możliwości innego wykorzystania dru­giego planu.

Balet w mazurze miał efektownie wyreżyserowane pointy (ukł. choreo­graficzny J. Kaplińskiego). Solo Bar­bary Bittnerówny w asyście mundurów ułańskich uważałbym niemniej za gru­bo przyfastrygowane do całości i nie­zgodne z duchem muzyki Moniuszki. Wielki urok mazura staropolskiego tkwi właśnie w zbiorowości tego tań­ca oraz w jego prostocie choreogra­ficznej. Podziwiano tam najwyżej do­brze tańczące pary ale nigdy przeży­wające taniec solistki. Niezbyt stylo­we były również tańce góralskie, przy czym wejście zbójników (kostiumy ładne) stanowiło tak samo dygresję typu "Deus ex machina". Kreacja Bitt­nerówny była tu jednak bezsprzecznie ciekawsza i bardziej celowo eksponu­jąca jej taneczny żywioł i tempera­ment.

Nowej "Halce" można wróżyć trwa­ły żywot na deskach teatru poznań­skiego tym więcej, iż operacji odmła­dzającej dokonano wprawnie i - co najważniejsze - w sposób nie naru­szający nieomal w niczym zasadniczej konstrukcji muzycznej dzieła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji