Biografia prywatna po naszemu
Aleksander Ścibor-Rylski: Bliski nieznajomy. Sztuka w 2 częściach. Reżyseria: Joanna Koenig, scenografia: Stanisław Bykowski. Prapremiera na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego.
Ścibor-Rylski napisał sztukę teatralną. To mnie nie zdziwiło. Od scenariuszy filmowych — a Ścibor ma ich wiele w swoim dorobku — do scen dla teatru droga niezbyt daleka. Ścibor obrał formę sztuki dwuosobowej. Jest to wcale rzadki typ popisu zręczności zawodowej. Ścibor z satysfakcją demonstruje sprawny warsztat. Płynny dialog, wzorowa konstrukcja, dowcip nieraz cienki, wyczucie specyfiki teatralnego efektu, szansa znacznego powodzenia wśród widzów, dla których Bliski nieznajomy jest przeznaczony — to mało?
Sztuki dwuosobowe są najczęściej ścieśnione tematycznie, ograniczone do prywatnej strefy przeżyć. Ścibor, autor prób stworzenia westernu po polsku i modelu polskiego filmu sensacyjnego, jest zarazem twórcą paru filmów, zamykających konflikt psychologiczno-obyczajowy w ramach możliwie kameralnych. Bliski nieznajomy to jakby ich kontynuacja. Przy okazji premier tego typu swoich filmów obrywał Ścibor tęgo od krytyków, tych mianowicie, którzy mają żal do Ścibora, że jest dobrym majstrem, a nie rozchwianym, ze zmętniałymi oczyma farysem. Co jest lepsze: improwizacje (wielkie, średnie, małe i psa Fafika) czy też rzemiosło solidne, które wie co może a czego nie może wyprodukować? Broniłem Ścibora jako autora pogardliwie potraktowanego filmu Jutro Meksyk i jestem gotów bronić Bliskiego nieznajomego przeciw ewentualnym pretensjom, że forma tradycyjna, że psychologia nieodkrywcza, że pomysły zapożyczone (od filmowców i od scenopisarzy) i że w ogóle Bliski nieznajomy swą zawartością intelektualną rozczarowuje. Proszę bardzo, wybrzydzajcie się; publiczność was nie posłucha; i da poklask autorowi oraz aktorom, zwłaszcza jeśli są tak życzliwi i tak trafnie oddający intencje autora jak na przedstawieniu prapremierowym w Warszawie.
Olbrzymim powodzeniem cieszył się kiedyś, przed wojną, lekki mariwodaż miłosny włoskiego literata Niccodemiego Świt, dzień i noc. Obejrzałem powtórnie po wojnie ten utwór: nudził zabójczo; styl jego miłosnych ćwierkań trącił myszką i śmieszył. Ścibor jest urodzonym realistą (nawet gdy w konwencję westernu upycha Bieszczady), gra miłosna jego bohaterów jest mocno osadzona w realiach, prawie by się chciało konkretne osoby podstawiać pod imiona Magda, Jolka, Antoni itd. Ścibor pokazuje ludzi przeciętnych, ale żywych, może więc typowych? Kobieta chce wyłączności, mężczyzna jest usposobiony poligamicznie: konflikt, który tak pysznie ukazał Fellini w haremowych rojeniach reżysera z Osiem i pół.
Sprawy Magdy i Antoniego rozwiązuje Ścibor tradycyjnie i chyba nawet ku zmartwieniu swoich odbiorców, przyzwyczajonych, że Numa musi wyjść za Pompiliusza — ale tak postąpił i w Ich dniu powszednim i w Jutro Meksyk, udręki i niepowodzenia życiowo-miłosne są widać potrzebą jego mężczyzn, nawet wówczas gdy logika wydarzeń — i logika obyczajowych reguł — wróży rozwiązanie cieplejsze. Ścibor powiada „nie” i jego bohaterowie popadają w kryzysy. Werterzy są podłysiali? Tym gorzej. Toteż obawiam się, że pomimo całego realizmu i filmowej spostrzegawczości Ścibor już się trochę wyminął z komponentami społecznymi i obyczajowymi współczesnej młodzieży. Ale stop, Antoni i Magda to przecież średnie pokolenie, on nawet wojnę pamięta.
Oszczędny, skrótowy, lapidarny w dialogach swoich filmów, Ścibor pofolgował sobie w sztuce teatralnej, rozgadał się i wpadł w tony, które źle znosi scena (nareszcie cecha debiutanta). Zadanie oczyszczenia tekstu z rozmaitych chropowatości i kropek nad „i” przypadło zatem teatrowi i Joanna Koenig wywiązała się z niego bez zarzutu. Dialog brzmi czysto i wstrzemięźliwie. Sytuacje poprowadziła młoda reżyserka udatnie.
Henryk Boukołowski krążył zręcznie pomiędzy wewnętrznym rozmamłaniem Antoniego, dostawcy drugorzędnych sztuk, gotowego frasunek i kłopoty zapijać na umór, a starzejącym się mężczyzną, który serio walczy o swe nieciekawe, do spraw banalno-łóżkowych ograniczone życie. Jaki człowiek, taki jego życiorys: jego Magda chyba go słusznie porzuca.
Jadwiga Barańska wciela się zgrabnie w parę ról, które ma odegrać przed partnerem i dajle dowód, że „Misiunia” mocno góruje nad swoim „Misiaczyskiem”. Jej rola w Bliskim nieznajomym powinna się spotkać z większym uznaniem niż jej melodramatyczne cierpiętnictwo w naszym najnowszymi bestsellerze czyli w Hrabinie Cosel.
P.S. Program Teatru Polskiego pod nową dyrekcją i redakcją — ciekawy i rzeczowy (to ważne). Tylko po co dobry, poręczny, dawny format zmieniono na gorszy?