Artykuły

Rozmowa z Claudem Avelinem

Bardzo mnie zainteresowała sztu­ka francuskiego pisarza Claude Aveline'a "Brouart i nieporządek", grana z tak dużym powodzeniem na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego. Jest to utwór, któ­rego wartość polega na podnieceniu wyobraźni, pobudzeniu do samo­dzielnej pracy myślowej wrażliwe­go widza. Dlatego sztuka ta wzbudza ożywione i pasjonujące dyskusje po każdym przedstawieniu. Działo się tak w Holandii (gdzie odbyła się prapremiera), a obecnie także w naszym kraju. Spotkałem Aveline'a w Paryżu, w Institut d'Etudes Slaves; przy­szedł na jeden z odczytów urzą­dzonych podczas wizyty polskich pisarzy (Aveline - warto to przy­pomnieć - jest autorem pięknego szkicu o Adamie Mickiewiczu, na­pisanego dla książki wydanej przez Penclub polski, z okazji stulecia śmierci naszego poety, w 1955 ro­ku). Umówiliśmy się na spotkanie. I od razu dyskusja rozpoczęta się od tematów, poruszanych niedaw­no po premierze "Brouarta" w Warszawie. Pytam autora o jego własne zdanie na owe tematy.

- Niełatwo mi się wypowiadać - mówi Aveline. - Nie potrafię patrzeć na moje własne utwory "z zewnątrz", okiem obserwatora, jak to czasem czyni np. J. P. Sartre. Moje postacie nie są głosicielami określonych haseł, ale żywymi istotami. Temat nie sta­nowi dla mnie tezy.

- Jak się ów temat krystalizuje? Jak powstaje?

- Samoistnie. Prawie bez mojej in­terwencji, sam się rozwija. Stosunek autora do postaci jest w moim wy­padku zupełnie inny, niż w tak dziś głośnej we Francji "szkole spojrzenia na przedmioty" ("l'ecole d'objet").

- A jak się pan przygotowuje do pisania?

- Proszę pana, Martin du Gard ro­bił sobie notatki tak szczegółowe, że nieraz wypadała jedna nota na każde zdanie projektowanej powieści. U mnie - inaczej. Temat utworu notuję sobie w 2-3 zdaniach, obejmujących zało­żenie, rozwiązanie, kilka punktów kulminacyjnych. Reszta się dokonywa w procesie, który można nazwać "se­kretem pisania". Jak Giraudoux - jestem dla siebie pierwszym czytelni­kiem. Pisanie gotuje mi istotne,rze­czywiste niespodzianki!

- Tak było z "Brouartem"?

- Pomysł przyszedł mi do głowy, gdym sobie przypomniał, że wedle ludowego wierzenia, psy mają czasem przeczucie ludzkiej śmierci. Wyobra­ziłem więc sobie także i człowieka, o wrażliwości tak silnej, że czuje nad­ciągającą śmierć cudzą i "widzi ją w oczach" bliźniego. Reszta pomysłów przyszła w trakcie samego pisania. Wiedziałem z góry tylko dwie rzeczy: że Pouzin jest niewinny i że adwokat uzyska jego ułaskawienie. Pisałem w Wenecji, ukochanym moim mieście, gdzie mi się pracuje najlepiej. Kompo­nując postać tytułowego bohatera, chciałem ukazać gradację nastrojów i impulsów tytułowego bohatera, wy­nikających z niepewności: czy Pouzin tylko "widzi" śmierć, czy też może ją wywołać.

- Przyjechał pan na warszawską premierę. Co pan o niej myśli?

- Dużo pożytku dało mi,jako auto­rowi, podczas prób obserwowanie wspaniałej pracy polskiego reżysera,scenografa, aktorów. Prowadziłem dłu­gie rozmowy z Zygmuntem Kęstowiczem, który świetnie włada językiem francuskim. A także z Janem Kosiń­skim; przychodził na próby choć nie jest autorem scenografii. Muszę po­wiedzieć przy okazji, że zachwyciło mnie rozwiązanie plastyczne, jakie dał młody scenograf, Wojciech Sieciński. Było w nim połączenie niezwy­kłości z codziennością i realizmu z poezją. Ogromnie funkcjonalna, sce­nografia ta pozwoliła na doskonałe rozwiązanie sytuacji. Ja sam, podczas prób, myślałem już kategoriami, które tutaj zaproponowano.

- Czy widział pan inne spektakle?

- Tak, "Namiestnika" w warszaw­skim Teatrze Narodowym, ze wspa­niałą rolą Gustawa Holoubka, jednego z najlepszych współczesnych aktorów europejskich, a także - z wielkimi rolami Andrzeja Szczepkowskiego i Zdzisława Mrożewskiego. Podziwiałem reżyserię Dejmka.

- A w Krakowie?

- Miałem tylko jeden wolny wie­czór i akurat tego dnia teatry były nieczynne. Ale, wraz z dyrektorem Czytelni Francuskiej oraz polskimi gospodarzami, poszliśmy do wyborne­go kabaretu u Michalika. Bardzo mi się podobał pomysł komponowania nowych kupletów na tle znanych me­lodii. W programie uczestniczyła m. in. doskonała piosenkarka, Marta Stebnicka. Zresztą z Krakowa wywiozłem nie tylko wrażenia teatralne. Byłem na Wawelu, zachwyciły mnie freski równie piękne jak w Sjenie. Pojecha­liśmy do Pieskowej Skały. Widziałem wielu interesujących ludzi, zarówno w środowisku krakowskim, jak i war­szawskim. Stwierdziłem, że między Polakami a Francuzami istnieje podo­bieństwo myślenia; porozumiewamy się przecież w pół, (czy nawet ćwierć) słowa. W Penclubie warszawskim mogłem, po raz pierwszy, skonfronto­wać idee książki eseistycznej, którą obecnie przygotowuję - z publicznoś­cią. Było to dla mnie ogromnie pobu­dzające i użyteczne. Wrażenie spra­wiła też na mnie rozmowa z dyrekto­rem Muzeum im. Mickiewicza, dr Adamem Mauersbergerem (zewnętrznie przypomina mi on Superviell'a). Mauersberger chciałby w salach kie­rowanego przez siebie Muzeum urzą­dzić wystawę rysunków, ilustrujących mój poemat "O Ptaku Który Nie Istnieje", podobną do tej, która się przed kilku laty odbyła w paryskim Musée d'Art Moderne. Jako entuzjastę Mickiewicza i autora szkicu pt. "Bonjour, Monsieur Mickiewicz!" cieszyłaby mnie i wzruszała realizacja tej myśli: byłbym "gościem" Muzeum Literackiego, któremu patronuje autor "Pana Tadeusza".

Rozmawiał: WOJCIECH NATANSON

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji