„Arlekin z Zielonego Przylądka”
Przekupnie, jubiler, bieliźniarka, kioskarz, markiz, elegant, Hiszpan, kawaler, oberżyści, tragarz, Chińczyk, Dzidziuś, astmatyk, śpioch, pasztetnik, stangreci, Cascaret, Debilet, bliźnięta, dzikus, półbyk, panna, ryby, waga, rak, osioł, oślarz, kanarek i małpka.
Tak brzmi podany w programie sztuki wykaz drugoplanowych postaci, występujących w Arlekinie z Zielonego Przylądka Evaristo Gherardiego (prapremiera w Teatrze „Wybrzeże”). Już samo to wyliczenie — po rolach głównych — wprowadza dobrze w pstry świat Arlekina i Kolombiny, w wesoły, jarmarczny zgiełk commedii del’arte, (Tytuł oryginału: Foir St. Germain — Jarmark w Saint Germain — bardziej mi odpowiada, niż zbyt „gładki” Arlekin z Zielonego Przylądka).
Gdy kilkanaście lat temu słynny Piccolo Teatro della Citta di Milano odwiedził Polskę ze Sługą dwóch panów Goldoniego, w reżyserii samego Strehlera — powitaliśmy ten ewenement jako „powrót Arlekina”. Powrót do pulpującej życiem i humorem, plebejskiej, często rubasznej, szydzącej z ludzkich przywar commedii dell`arte, wymagającej od aktorów maksimum sprawności, refleksu, błyskotliwości. A także — zapomnienia o rutynie, uruchomienia w sobie nowych klawiszy. Tak chyba odczuwałby to zespół jazzowy, wyspecjalizowany w przeintelektualizowanych konstrukcjach, w muzycznym „informelu” — któremu przyszłoby zagrać utwór w krwistym pełnym temperamentu stylu nowoorleańskim. Porównanie nie tak może bardzo chybione, jeśli weźmiemy pod uwagę rolę improwizacji w obu tych gatunkach.
Gdański Arlekin przybywa do nas w świetnej oprawie scenograficznej i kostiumach Jadwigi Pożakowskiej. Kompozycją „perspektywicznego” tła nawiązuje Pożakowska do XVI-wiecznej włoskiej i późniejszej francuskiej commedii dell’arte. To wielofunkcyjne tło przekształca się w drugiej odsłonie w ruchomy baldachim z akcentami erotycznej symboliki. Kostiumy — pomysłowe, w stylu buffo, przy swojej bogatej różnorodności malarsko stonowane — wyrażają charakter postaci, są ważnym elementem przedstawienia.
Arlekina z Zielonego Przylądka wyreżyserował Abdellah Drissi, którego poznaliśmy już jako inscenizatora telewizyjnego spektaklu Obcy przyszedł na farmę, a jeszcze wcześniej, na ostatnim toruńskim festiwalu — z Lekcji Ionesci. Drissi poprowadził przedstawienie z temperamentem (myślę tu przede wszystkim o części pierwszej), lekko i z humorem, stawiając przy tym aktorom niemałe — w zakresie sprawności ruchowej — wymagania.
Aby lawina sytuacyjnych głównie „lazzi” — żartów i facecji nie znużyły widowni — stosuje Drissi —„przerywniki” — występami „Śpiewaczki” podkreślając jednocześnie współczesność spojrzenia na XVII-wieczną sztukę. Dobre kompozycje Andrzeja Głowińskiego z tekstami Krystyny Wodnickiej śpiewa w stylu „vedetty” wielkiej rewii świetnie prezentująca się Teresa lżewska, Arlekin — to duża rola Jerzego Łapińskiego, jak nikt inny predestynowanego dzięki swej vis comica do kreowania tej właśnie głównej postaci z commedia dell’arte.
Łapiński nie zawodzi, jest nieustannie w ruchu, gra mimiką, oczyma, modulacją głosu, łączy z aktorstwem pantomimę i balet, tworzy dziesiątki, nie — setki precyzyjnie wypracowanych „etiud”. Jest motorem całego przedstawienia. Jeśli temperatura spektaklu w drugiej części opada, to wina zbyt częstych już „przebieranek”, pewnych scenariuszowych dłużyzn.
Doskonale, w pantomimicznym stylu zagrał Pierrota Jerzy Nowacki. Przypominał swą lekkością i opanowaniem ciała francuskich mimów, śmieszył Lech Skolimowski jako Doktor, bardzo udanym fanfaronem Mezzettino był Zbigniew Grochal, Kolombiną — Tomira Kowalik, Angeliką — Elżbieta Kochanowska, Kapitanem — Zbigniew Mamont, Leanderem Adam Kazimierz Trela, zabawnym Scaramuccia — Kazimierz Iwor, Oktawem — Andrzej Piszczatowski. Układy ruchowe zakomponowała Józefa Sławucka — grał zespół „Rama 111”.
I choć czasami, u niektórych wykonawców — przebijał się ton, styl z innej konwencji, „z innej sztuki” — zobaczyliśmy prawdziwą, ciekawie pokazaną commedię dell’arte.