„Arlekin” zabawą sceniczną dorosłych
Dla teatromanów i zwolenników Teatru „Wybrzeże” pewną niespodzianką była ostatnia prapremiera komedii dell’arte “Arlekin z Zielonego Przylądka” Evaristo Gherardi. Z podniesieniem kurtyny widownię ogarnęła prawdziwa euforia wzrokowa, spowodowana, niezwykłą barwnością widowiska, którą stworzyły wspaniałe, bogate kostiumy owego ludowego jarmarku w St. Germain oraz dekoracje zaprojektowane z oszałamiającą fantazją przez Jadwigę Pożakowską.
Jarmarczny charakter spektaklu podbudowała muzyka Andrzeja Głowińskiego i satyryczne teksty wiosenek Krystyny Wodnickiej. Reżyseria Abdellaha Drissi, Marokańczyka wykształconego realizatorsko w Łódzkiej Szkole Teatralno-Filmowej, była pełna pozornego chaosu i gwałtowności.
Według niezmiennego kanonu konstrukcyjnego postaci scenicznych komedii del’arte — Arlekin to spryciarz i zakochany dowcipniś, Doktór — to oczywiście pedant, Kapitan zaś — heros podszyty tchórzostwem, bądź też Pantalone — prawdziwy bufon, celebrujący swą pozorną wielkość, wyszydzany przez tłum.
Zabawa sceniczna, w jaką wciągnął publiczność na prapremierze Teatr w Gdańsku, pozwala stwierdzić, iż nasi aktorzy i realizatorzy są wielostronnie utalentowani! Bohaterem wieczoru był oczywiście Arlekin — (Jerzy Łapiński), który tak jak i młody reżyser Abdellah Drissi oszołomił widzów południową, renesansową witalnością i urwisowską lekkością swych posunięć. Kolombina (Tomira Kowalik) szczęśliwie pokonała tremę, która paraliżowała niedawno jej swobodę sceniczną w innych sztukach.
Dzięki temu gra tej młodej aktorki nabrała cech naturalności. Komiczną sylwetkę Mezzetina sugestywnie odtworzył Zbigniew Grochal, zaś Teresa Iżewska, jako Śpiewaczka podbiła widownię swą aparycją i głosem a la Marlena Dietrich.
Reżyseria Abdellaha Drissi wyzwolila z członków zespołu aktorskiego nie tylko południowy temperament, lecz i odwagę w demaskacji ludzkich słabości. Po zapadnięciu kurtyny nie opuściło mnie jednak uczucie pewnego niedosytu, które dałoby się streścić w powiedzeniu: „Wiele hałasu o nic”…