Leo Clarke: Tutaj jest lepiej niż w Ameryce
- Kiedyś marzyłem, by tańczyć na najbardziej prestiżowych scenach w Nowym Jorku lub w Paryżu. Po czterech latach w Operze Nova zupełnie mi się odmieniło - mówi Leo Clarke, tancerz, który do Bydgoszczy przyjechał ze Stanów Zjednoczonych.
Marta Leszczyńska: Opera Nova jest lepsza niż Broadway?
Leo Clarke*: Dziwisz się, że przyjechałem ze Stanów do Polski? Powód jest prozaiczny. Bycie tancerzem w Ameryce nie jest traktowane poważnie. Żeby być naprawdę dobrym, godzinami wylewasz pot na sali baletowej, szlifujesz technikę, zmagasz się z kontuzjami, dietą, a kiedy już staniesz na scenie, robisz to kompletnie za darmo.
Taniec w balecie nie jest traktowany za oceanem jako praca?
- Dla Amerykanów to raczej hobby. Kiedy rozmawiasz z kimś nowo poznanym i pada pytanie "A czym się zajmujesz?" i odpowiesz "Tańczę w balecie", możesz być pewna, że zaraz usłyszysz "OK. Ale jaki masz zawód? Gdzie pracujesz?" (śmiech). Na Broadway czy do New York City Ballet założonego przez legendarnego Balanchine'a dostają się tylko najlepsi, z doświadczeniem i sukcesami na koncie. Młody tancerz nie ma najmniejszych szans na angaż. Żeby w przyszłości być wśród nich, sto procent wysiłku musisz włożyć w pracę na parkiecie. A nie da się całego dnia spędzić na baletówce, a potem jeszcze rozwozić pizzę, żeby się utrzymać.
Ty ani razu nie zastanawiałeś się, czy nie wybrać innej drogi w życiu?
- O byciu tancerzem marzyłem, odkąd ukończyłem 10 lat. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem balet w telewizji i natychmiast wiedziałem, że to jest to, co chcę robić. Uczyłem się najpierw w rodzinnym Norfolk w Wirginii. Później w Pensylwanii, gdzie przeprowadziła się moja rodzina, w Carlisle w Central Pennsylvania Youth Ballet. Kiedy miałem 15 lat, pojechałem do Kirov Academy of Ballet w Waszyngtonie, gdzie tańczyłem trzy lata. Już wtedy myślałem, by przenieść się do Europy. Marzył mi się Paryż.
Ale trafiłeś do Bydgoszczy.
- Wszystko za sprawą przyjaciela moich rodziców, który pochodzi z Polski i jest cenionym tancerzem i choreografem. Norbert Nirewicz kształcił się w Gdańsku, potem główne role grał w Teatrze Narodowym w Warszawie. Wreszcie zaczął występować na świecie. Przez długi czas to on podsycał moją taneczną pasję. Śmiało mogę go nazwać moim mentorem. To on podpowiedział mi, że w Polsce są świetne zespoły baletowe, gdzie na pewno udoskonalę technikę i jeszcze dostanę pieniądze za występy na scenie. Przekonał mnie. Aplikowałem do zespołów w Łodzi, w Poznaniu i w Bydgoszczy. Opera Nova dała mi najlepszą ofertę.
W Bydgoszczy tańczysz już od czterech lat. Jesteś zadowolony?
- Już dawno zrewidowałem swoje marzenia. Kiedy leciałem do Europy, śniła mi się kariera na scenie paryskiej opery. Teraz wiem, że w najsłynniejszych baletach, które zatrudniają dziesiątki tancerzy, konkurencja nie jest legendą. Człowiek ciężko pracuje, ale to za mało. Trzeba być jeszcze dobrym w intrygach. Kandydatów do głównych ról jest mnóstwo. Każdy tylko czeka, by ktoś skręcił kostkę. Mam świadomość, że wśród kilkudziesięciu tancerzy trudno zabłysnąć. Często mijają lata, zanim dostanie się rolę większą niż stanie gdzieś w tle z kandelabrem. Chora rywalizacja jest sprzeczna z moim charakterem. Męczyłbym się w takim otoczeniu.
W Operze Nova konkurencji nie ma?
- Jesteśmy małą grupą, doskonale się znamy i wspieramy. Dzielimy się swoimi zmartwieniami - jeśli ktoś ma chore dziecko lub kontuzję. Wspólnie świętujemy też prywatne i zawodowe sukcesy. Jesteśmy trochę jak rodzina. I mówię to bez żadnej przesady ani kurtuazji.
A poziom artystyczny? Pracujesz jednak w teatrze, w którym balet wciąż jest tłem dla opery.
- Nie brakuje tu wyzwań. Mamy różnorodny repertuar baletowy. Jednego dnia jestem Egeuszem w "Śnie noc letniej", innego błaznem w "Kocie w butach", kiedy indziej gram "1st Flash" w "Fascynacjach". To różne style tańca, różne emocje. Mam więc szansę sprawdzić się nie tylko w odmiennych technikach, ale także aktorsko. Wątpię, czy mógłbym w tak młodym wieku doświadczyć tego we Francji czy w Rosji. Poza tym, Maciej Figas, dyrektor opery, już nieraz zaryzykował, proponując nam nietypowy repertuar.
Praca przypadła ci do gustu, a miasto? Daleko mu do nowoczesnych amerykańskich metropolii.
- Nie uznałbym tego za wadę! Wiesz, Ameryka to nie jest takie eldorado, jak wyobrażają sobie Polacy. Gdybym miał powiedzieć, gdzie widzę postęp i rozwój, to właśnie tutaj, a nie za oceanem. Tam padają zakłady pracy, na ulicach widać coraz więcej ubogich ludzi, miasta popadają w ruinę. Trudno natknąć się na nową inwestycję. A tutaj wciąż buduje się coś nowego. Najlepszym przykładem jest krajobraz za oknem mojej kamienicy.
A co widzisz?
- Mieszkam przy ul. Marcinkowskiego i mam wrażenie, że przez cztery lata, które spędziłem w Bydgoszczy, wszystko wokół mnie stało się nowe. Po drugiej stronie mojej ulicy zaczęło działać Miejskie Centrum Kultury, do którego zresztą czasem chodzę, wyładniała ulica Dworcowa, powstały bulwary nad Brdą, teraz remontowana jest śluza, a na drugim brzegu rzeki rośnie wielki apartamentowiec.
I do tego pracujesz w budynku, który jest wizytówką miasta.
- Jego architektura z pewnością się wyróżnia. No i jest piękne otoczenie. Codziennie podziwiam widok z opery na Brdę i Stare Miasto. Podobają mi się wszystkie kamienice, są zupełnie inne niż najstarsze domy w USA. Ale moim ulubionym budynkiem w mieście jest fara. Lubię fotografować - średniowieczna katedra to jeden z moich ulubionych tematów do zdjęć. Takich budowli w Ameryce nie ma.
Co jeszcze fotografujesz w Bydgoszczy?
- Lubię fotografię makro, więc podoba mi się, że jest tu tyle zieleni, którą pięknie można uwiecznić właśnie na dużych zbliżeniach. Lubię Bydgoszcz wiosną, kiedy wszystko rozkwita. Wyspa Młyńska, rzeka, park w centrum miasta to dla mnie przyjemna odmiana od amerykańskich miast najeżonych wieżowcami i zalanych betonem. Mój tata, który był już w Bydgoszczy, ma podobne odczucia. Żałuję tylko, że nie zdążyłem sfotografować kwiatowego dywanu. Utrzymał się zbyt krótko.
Większość przedstawień gracie w piątkowe i sobotnie wieczory.
- Z tego względu rzadko wychodzę w weekendowe noce na miasto. Zwykle po spektaklu jestem strasznie zmęczony i idę po prostu do domu się wyspać. Kiedy jednak znajdę trochę wolnego czasu, chętnie wychodzę np. do Merlina lub do Rubryka. To miejsca, gdzie naprawdę dobrze się bawię.
Trochę nie dowierzam twoim słowom. Mówisz o Bydgoszczy w samych superlatywach. Powiedz szczerze, jednak jest w tym kurtuazja?
- Ani trochę! Serio. Polacy nie doceniają dobrych stron swojego kraju. Macie na przykład bezpłatne studia i opiekę medyczną. Jasne - nie są idealne, do lekarza specjalisty czeka się w kolejkach, ale przynajmniej za leczenie nie trzeba płacić wielkich pieniędzy. Z rzeczy bardziej przyziemnych - jestem zachwycony bydgoską komunikacją miejską. Sieć jest tak skonstruowana, że praktycznie można dotrzeć wszędzie, a autobusy i tramwaje przyjeżdżają zgodnie z rozkładem. W Ameryce transport publiczny poważnie szwankuje. Możesz mi nie wierzyć, ale nawet Boże Narodzenie macie tu fajniejsze.
Spędzałeś gwiazdkę w Bydgoszczy?
- U rodziców mojej dziewczyny w Nakle. Nie powiedziałbym, że w mentalności czy trybie życia Polacy i Amerykanie różnią się jakoś specjalnie od siebie. Największym kulturowym szokiem było dla mnie, że nie miałem w moim nowym domu zmywarki, która w Ameryce jest standardem. W Bydgoszczy pierwszy raz w życiu ręcznie zmywałem naczynia (śmiech). Jednak wasze Boże Narodzenie było dla mnie niezwykłym kulturowym doświadczeniem. Zaskoczeniem była dla mnie postna kolacja, dużo ryb na stole. W Stanach na święta je się głównie indyka i szynkę. Ale nie to jest najważniejsze. Polskie święta są rodzinne i nastrojowe. Te w Nakle będą dla mnie czymś niezapomnianym. W Stanach wszystko kręci się wokół reklam i zakupów. Święta to wydarzenie komercyjne. Ważniejsze jest wszystko przed świętami, a nie radość ze wspólnie spędzonego z najbliższymi czasu. Zostałem przyjęty tak bardzo serdecznie. Czułem się wspaniale.
Czyli na razie balety Paryża mogą o tobie pomarzyć?
- Zadomowiłem się w Bydgoszczy. Nawet rozglądam się za większym mieszkaniem. Mam nadzieję, że jeszcze długo będę tu występował.
Leo Clarke - 27 czerwca skończy 22 lata. Pochodzi z Norfolk w Wirginii w USA. W Bydgoszczy mieszka od czterech lat i jest tancerzem baletu Opery Nova. Na scenie można oglądać go m.in. w "Śpiącej królewnie", "Kocie w butach", "Śnie nocy letniej", "Fascynacjach" czy w "Zniewolonym umyśle".