Od śmiechu do łez
Jeszcze przed premierą "Komedii Bulwarowej" we wrocławskim Teatrze Współczesnym reżyser Krystyna Meissner zapowiadała, że przedstawienie nie będzie całkiem wesołe. "Komedia..." młodego niemieckiego pisarza Olivera Bukowskiego ma bowiem śmieszyć, a zarazem przerażać - reżyserka zdjęła ją z półki współczesnego dramatu absurdu, widząc w niej coś ze szkoły takich mistrzów jak Mrożek czy Ionesco. Sztuka ma pokazać, jak bohaterowie kolejno sięgają dna - tak sugeruje tytuł oryginału ("Bis Denver" - "Do dna") - a publiczność, śmiejąc się do rozpuku, ma - w założeniu - w końcu także dotkliwie poczuć jego makabrę.
Bohaterowie tej sztuki są nijacy. Nijacy są Horst Paschke (Włodzimierz Maciudziński) i Lothar Ackermann (Jerzy Senator) - życiowi nieudacznicy, "menele" z berlińskiej ulicy. Choć mur już nie istnieje i czasy się zmieniły, oni pozostali po stronie gorszych, z dala od kipiącej od dobrobytu zachodnioniemieckości. Ich jedyną pociechą jest dmuchana kukła Moniczka - sfatygowany produkt przemysłu erotycznego. Z góry stawiają się w sytuacji przegranego; my - powiadają o sobie - "poszarzali od pomocy społecznej, pożółkli od marskości wątroby", "jesteśmy kupą gówna".
Jeszcze bardziej nijakie jest życie drugiej pary bohaterów - państwa Terre (Krzysztof Kuliński i Ewelina Paszke-Lowitzsch). Choć obrastają w bogactwa i przypisują sobie przynależność do sfer "wyższych", okazują się do bólu miałcy, dotkliwa jest ich duchowa pustka. Nijaki ma być także mim/narrator (udana rola Zbigniewa Szymczyka). Na scenie jest niby nieporadny, jakby nieco zalękniony, przybywa nie wiadomo skąd.
Na styku dwóch ścierających się w światów - wysokiego i niskiego - dochodzi do całego steku sprzeczności i absurdu. Ów absurd jednak nie do końca jest tu absurdalny, dramat nie do końca dramatyczny. Brakuje dynamizmu i scenicznych napięć, aktorzy grają poprawnie, choć mało ożywczo.
Przedstawienie ratuje ironia nadymana do granic możliwości w scenach salonowych państwa Terre. Spod całego strumienia zdrobnień, słodkości i pseudoeleganckich gestów ironia wystawia pazur, syczy tu i kąsa jak groźny drapieżnik. Ostrości dodają dekoracje i kostiumy, krwista czerwień szat, pobłyskująca platera zastawy stołowej i agresja biżuterii Iny (żony pana Terre).
Ironia w tekście i grze aktorów, sugestywne środki wyrazu - starcza tego jedynie na tyle, by poczuć się lekko zabawowo, uśmiechnąć się nieznacznie, czasem poczuć się nieco markotnie. Trudno jest ryknąć prawdziwym śmiechem, jeszcze trudniej zapłakać rzewnymi łzami...