Artykuły

Stiuki i mameluki, czyli kapusta kiszona u Aladyna

"Cudowna lampa Aladyna" Jana Wilkowskiego w reż. Anderasa Veresa w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Klimaty perskie i podlaskie, duchy swojskie i orientalne, lamp do wyboru, do koloru. A wszystko pospołu wiruje, mieni się, nie pozwala na nudę nawet przez chwilę. Maluchy patrzą urzeczone, dorośli też w zadziwieniu, rozbawieniu, zaskoczeniu. Może to właśnie dżin któryś podpowiada lalkarzom, jak oczarować towarzystwo w różnym wieku?

To oczywiście tylko pytanie retoryczne - jeszcze przed "Lampą Aladyna", o której mowa, w Białostockim Teatrze Lalek zdarzało się przecież wiele spektakli, sprawiających, że i dziecko, i rodzic, i dziadek wlepiali oczy w scenę jednocześnie, z porównywalnym zachwytem. Lalkarze białostoccy bowiem jakoś to potrafią - pogodzić interesy dziecięce i dorosłe - w jednym przedstawieniu. I czynią tak, że dziecko się zachwyci, a w podskórnej, przemyconej warstwie, mrugnięcie do starszych - i dorosły wyłapie. Tak się właśnie dzieje w najnowszej produkcji BTL "Lampa Aladyna", produkcji, dodajmy, polsko-węgierskiej, która jako żywo jest przykładem, że Polak-Węgier faktycznie dwa bratanki i braterstwo to jak na dłoni widać też w spektaklu. Wyreżyserowanym przez Węgra (Andras Veres), dopracowanym scenograficznie przez Węgra (Szilard Boraros), zagranym przez Polaków, z frywolną lekkością. Ta braterska fantazja przejawia się też łączeniach tego, co zdawałoby się nieprzystawalne. Orientalny targ perski skleja się w spektaklu ze słowiańskim, daktyle z kapustą kiszoną, a muzyczne klimaty azjatyckie z klezmerskimi.

Co ma piernik do wiatraka, można by rzec. A jednak to działa!

Wszystko wiruje

Oto mamy historię dość znaną, z serii baśni 1001 nocy, kiedyś przez Leśmiana na grunt polski przeniesioną i opisaną, przez bajarza polskiego teatru, Jana Wilkowskiego - w postaci sztuki na scenę przeszczepioną, a teraz właśnie zagraną w BTL. Rzecz w skrócie wygląda następująco: paskudny czarownik dowiaduje się o istnieniu pewnej cudownej lampy i o tym, że związki z nią ma niejaki młodzieniec, zwany Aladynem. Aladyna trzeba znaleźć, lampę zabrać, resztą się nie przejmować. Trochę perypetii po drodze się przydarza, udawanie stryja Aladyna nie jest wcale łatwe, a i po drodze kilka spraw wymyka się spod kontroli. Młodzian zakocha się w córce sułtana, odkryje właściwości lampy, dogada się z zażywnym dżinem, czarownika wystrychnie na dudka...

I tak płynie ta historia, zawrotnym tempem, na obrotowej scenie, jak w kalejdoskopie, jak w obracającej się wokół własnej osi czarodziejskiej lampie (których zresztą na scenie i wokół widowni dostatek). Wirująca scena to część sukcesu: niezliczonych okienek, sznurków, płacht, tajemniczych przejść tu mnóstwo - w jednej chwili mamy przed nosem perski targ, a na nim zabawnych przekupniów, kiszoną kapustę i daktyle; za chwilę rodzinne domostwo Aladyna z gderliwą matką Marudą; zaraz pałac sułtana; a nawet czarodziejski las pełen tajemniczych cieni.

Strzelanie minami

W tym wszystkim - prawdziwy rejwach: aktorzy i lalki, animowane na oczach widza. Tu każdy jest na równych prawach, tu mina i gest aktora, który nie chowa się za kotarą, są tak samo istotne, jak drgnięcie lalki. I choć wydać się może, że wszystko jest za oczywiste, że czar i iluzja zaraz pryśnie - to nic bardziej błędnego, czar ciągle działa. Przy czym to czar przezabawny - aktorzy poza tym, że lalki animują, lalkami też się bawią - lalkę można zrzucić na plecy gdy chwilowo przeszkadza, zawiesić na ramieniu, majtać nią w prawo i lewo. Lalka może też nieoczekiwanie wykonać woltę i na oczach widza zamienić się w kogoś zupełnie innego. Sztuczka prosta, ale jakie robi wrażenie! I budzi śmiech.

Sztuczek prostych, acz sugestywnych zresztą tu wiele, jak choćby ta z udziałem dżina z lampy Aladyna (świetna Alicja Bach). Przywołany do pracy przybywa z ociąganiem i oświetla sobie twarz niebieską latarką. Brzmi średnio, w rzeczywistości wygląda zdecydowanie lepiej - dzieci oczaruje, dorosłych rozbawi, jak zresztą wszystkie miny i filozofia pojawiających się na scenie duchów (ten od latającego dywanu, też potrafi strzelić miną - Paweł S. Szymański).

Poduchy, eunuchy

Aktorstwo to zresztą bardzo mocna strona spektaklu - praktycznie wszystkie, nawet te mniejsze role, zagrane są ciekawie, pełne lekkości, nasycone osobowością i humorem. Zblazowany sułtan, w stylu Piotrusia Pana (Jacek Dojlidko), przewrotnie paskudny czarownik (Artur Dwulit), sympatyczny Aladyn (Mateusz Smaczny), jego matka Maruda, do której imię pasuje doskonale (Grażyna Kozłowska), pomagierzy sułtana (Zbigniew Litwińczuk, Krzysztof Pilat), czy zwiewna córka sułtana (Agnieszka Sobolewska).

Do tego muzyka (Bogdan Szczepański) na żywo wykonywana przez aktorów, współczesne wtręty, mnóstwo scen zbiorowych z przymrużeniem oka. Ta, w której słudzy sułtana nawołują "straże, witraże, stiuki, mameluki, poduchy, eunuchy" przejść powinna do teatralnej historii. M.in. jako przewrotny i frywolny skrót myślowy, który gdy trzeba, zastąpi scenografię. Ale to tylko jedna z twarzy... tej frazy.

Zobaczyć trzeba koniecznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji