Z teatru. IONESCO - DAWNY I NOWY
"Nosorożec" Eugeniusza Ionesco na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie skłania do wspomnień: tutaj przecież,trzy lata temu,publiczność złakniona nowin z Zachodu oglądała w nabożnym skupieniu "Krzesła". W ciągu tych trzech lat zaszły na widowni poważne zmiany,nazwisko francuskiego dramaturga przestało działać elektryzująco. Tak więc premiera "Nosorożca" nie wywołała większego echa. Tymczasem zmiany dotyczyły nie tylko publiczności: Ionesco także się zmienił. Po "Krzesłach",sztuce reprezentatywnej dla dawnego okresu swojej twórczości - autor ten napisał swój najwybitniejszy utwór sceniczny: "Mordercę bez poborów'". Sztuka ta otwiera drugi okres jego twórczości,który obejmuje i "Nosorożca".
Wydaje się,że byłoby lepiej,gdyby publiczność polska mogła zobaczyć najpierw "Mordercę bez poborów",choćby po to,aby ewolucja pisarza,o której była wyżej mowa,wydała się oczywistsza. Dawny Ionesco,autor "Łysej śpiewaczki","Ofiar obowiązku","Lekcji",jest przede wszystkim karykaturzystą konwencji,w jakie ujęte są międzyludzkie stosunki. W "Łysej śpiewaczce" doprowadza do absurdu zwykłe sytuacje i zwykłe kwestie; dialogi toczą się tutaj zrazu normalnie,potem następuje spiętrzenie banałów - i nagle coś w tym mechanizmie zaczyna się psuć,rozmowa zaczepia się o jakieś głupstwo,z nonsensu rodzą się nowe nonsensy,wszystko staje się wreszcie bełkotem. W innych sztukach Ionesco podobną metodą wydobywa absurdalność schematów obyczajowych, obrzędów, ceremonii. Twórczość francuskiego dramaturga rodzi się ze stwierdzenia,że w życiu ludzkim bardzo trudno oddzielić to,co jest jego istotą,prawdą,przeżyciem najgłębiej osobistym - od tego,co jest formą,konwencją, schematem; co dyktuje wychowanie,etykieta,ceremoniał itd. Gdzie przebiega granica pomiędzy tym,co jest "nasze", "własne",a tym,co daje nam społeczeństwo,moda,panujące obyczaje. Podziału tego dokonać właściwie nie można. Wszystko,co jest "konwencją",staje się równocześnie "komunałem",rozumianym przez Ionesco bardzo szeroko. To nie tylko sytuacje życiowe - to także banalność naszej "sytuacji metafizycznej",życia i śmierci,a pomiędzy tym wszystkim nadziei,aspiracji,pragnień,tego,co popycha nas w życiu naprzód. Tej sprawie poświęcone są "Krzesła". Dwoje staruszków oczekujących na Mówcę,swoistego Godota,usiłuje przekonać nas o swym "sekrecie",o nadzwyczajnej misji,wyjątkowym znaczeniu ich życia... W końcu jednak,gdy w rozmowie z niewidocznymi gośćmi starzy wytrząsają rupiecie swych wspomnień,okazuje się,że życie ich także składa się ze zwykłych banałów, idealnie stereotypowych "nadziei","ambicji","pragnień" itd. Sekret jest mitem,a wyczekiwany Mówca okazuje się niemową wydającym niezrozumiały bełkot. Ideą "Krzeseł" jest jakaś niemożność ludzi wykrzesania z siebie wielkości,której niejasne przeczucie nęka ich,pogrążonych w komunałach i nonsensach egzystencji. O ile w "Krzesłach" jest jakaś spora doza formalnej i intelektualnej zabawy,o tyle "Morderca bez poborów" przenosi nas w krąg spraw traktowanych przez Ionesco o wiele bardziej na serio; tym razem w krąg problematyki moralności społecznej lub raczej - amoralności społecznego ustroju.
Bohaterem tej sztuki jest zwykły,szary człowiek,niejaki Beranger(to samo imię nosić będzie "ostatni człowiek" w "Nosorożcu"). Przybywa on do pogodnego,zadziwiającego doskonałą organizacją życia miasta; po mieście tym wszakże grasuje groźny,niezidentyfikowany morderca,traktowany z pobłażliwą obojętnością przez Władze i ogół ludności. Kiedy ofiarą jego pada ukochana bohatera dramatu - poczciwy i słaby Beranger decyduje się dopomóc Władzom w ujęciu mordercy. Po długich usiłowaniach udaje mu się to. Ma wreszcie przed sobą bandytę siejącego postrach,jest to człowieczek o pospolitym wyglądzie,chytrym spojrzeniu,chichoczący bez przerwy. Beranger usiłuje przekonać Mordercę o bezecności jego czynów,zużywa w tym celu ogromne ilości argumentów o "humanizmie","godności ludzkiej","moralności",które brzmią tutaj jak nieznośne banały. Przeciwnik odpowiada na to drwiącym chichotem. Pod koniec tego potężnego monologu uświadamia sobie jedna,że sam jest skazany i że nie uniknie śmiertelnego ciosu zabójcy. Zginie więc w ten sposób jedyny człowiek,który odważył się przeciwstawić powszechnie zaakceptowanemu Złu.
W istocie wydaje się bowiem,że w społeczności Miasta,jaką przedstawia nam "Morderca bez poborów",nikomu nie zależy specjalnie na zlikwidowaniu tej ciążącej nad wszystkimi groźby. Policja,Władze,Urzędy,Osobistości patrzą przez palce na zbrodnie Mordercy. Wydaje się,że jego działalność jest już ujęta w rozkład życia społecznego,a ofiary uwzględnione przez statystykę,tak jak ilość wypadków na jezdni. Można by nawet powiedzieć,że dobrze funkcjonujące społeczeństwo może sobie pozwolić na swojego mordercę,że jest mu on w jakimś stopniu potrzebny. To właśnie wizja tego dobrze urządzonego i całkowicie zdehumanizowanego,zobojętniałego społeczeństwa wydaje się najbardziej okrutna. Jeżeli "Mordercę bez poborów" potraktujemy jako metaforę dotyczącą ustroju totalitarnego - sztuka ta nie chybi celu. Można ją również odczytać jako pesymistyczną wizję ludzkości,która w warunkach współczesnej cywilizacji nie tylko nie rozwija swych ludzkich przymiotów ale przeciwnie,całkiem je traci. Bylibyśmy więc tutaj o krok od "Nosorożca",sztuki o przemianie ludzi w zwierzęta. Z "Nosorożcem" są jednak kłopoty. Sztukę tę Ionesco napisał w oparciu o nowelę pod tym samym tytułem (która ukazała się w "Nowej Kulturze" w przekładzie piszącego te słowa w 1959 roku). O ile jednak nowela wydawała się bezpretensjonalnym żartem literackim, choć niepozbawionym głębszych aluzji - o tyle pełnospektaklowa sztuka stała się rodzajem kłopotliwego zobowiązania,któremu Ionesco-pisarz nie był w stanie sprostać. Oglądaną po lekturze "Mordercy bez poborów" wydaje się drugą - i o wiele mniej istotną wersją tej samej sprawy. Ludzkość zwierzęceje - zdaje się mówić Ionesco - ewolucja rodzaju ludzkiego jest mitem,wszystkie ideały humanistyczne zostały wyrzucone na śmietnik i nikomu na nich nie zależy. Zresztą któż ich broni? Szary,samotny człowieczek,Beranger. Reszta aż pali się,aby porzucić ludzką skórę. Trzeba przyznać,że w tej postaci jest to metafora nieco nazbyt ogólnikowa. Podobnie jeśli potraktuje się "Nosorożca" jako parabolę o faszyzmie czy też hitleryzmie. Tu znowu trudno się zgodzić,aby ów faszyzm był jedynie infekcją,czymś w rodzaju grypy. Ma rację Andrzej Wirth, gdy w recenzji z warszawskiego przedstawienia "Nosorożca" w Teatrze Dramatycznym pisze: Wieloznaczność paraboli Ionesco(bo wbrew przyjmowanym na wiarę oświadczeniom autora jest ona wieloznaczna,jak każda parabola) wprawia teatr w zakłopotanie. Bo jeśli rozumieć ją bez zawężających uściśleń,to nie wyraża ona nic więcej jak tylko prymitywny i daremny protest ostatniego indywidualisty przeciw wszelkim ruchom masowym,bez względu na treść haseł. Zwracała na to uwagę część lewicowej krytyki francuskiej oraz krytyka radziecka... A jaką wartość poznawczą ma przedstawienie faszyzmu jako epidemii? Cóż ta metafora wyjaśnia. A jeśli nic nie wyjaśnia,to czy nie usprawiedliwia faszyzmu jako przypadłości chorobowej,której człowiek nabawia się mimo woli? "Nosorożec" jest więc sztuką wieloznaczną,zbyt wieloznaczną,atakującą wszystkich i nikogo. Dlatego należy koniecznie cofnąć się do "Mordercy bez poborów". Metafora o przemianie ludzi w potwory nie bardzo nas przejmuje. Ale rzecz o obojętności społecznej wobec zbrodni,o oswojeniu się ze zbrodnią - nadał jest bliska i aktualna. Choćby ze względu na tę wieloznaczność utworu Teatr Dramatyczny nie miał łatwego zadania. Każdy określony wybór koncepcji, jakiekolwiek odczytanie utworu musi być połowiczne i niepełne. Podobny los spotkał przedstawienie w Warszawie. Wanda Laskowska zdecydowała się na podkreślenie antyfaszystowskiej myśli "Nosorożca",poszła zatem śladami sławnej inscenizacji Jean-Louis Barraulta. "Nosorożec" jest w jej rozumieniu ostrzeżeniem przed epidemią faszyzmu,który pozornie niewinnie i niedostrzegalnie zarzuca swoje macki. W "Nosorożcu" przecież ludzi(którzy jeszcze nie przemienili się w zwierzęta)fascynuje siła,ekspansywność,potęga "gruboskórców". Tę właśnie koncepcję zaatakowało wielu krytyków twierdząc,że sztuce nie starcza tekstu na przeprowadzenie sporu z faszyzmem. Być może,ale nie sądzę, aby istniała koncepcja,która pozwoliłaby uniknąć wszystkich luk,dwuznaczności i mielizn. Inny jednak czynnik zadecydował,że "Nosorożca" na scenie Teatru Dramatycznego nie odbiera się najlepiej. Nie tylko nie starcza tej sztuce tekstu na antyfaszystowski manifest. Nie starcza go również na wypełnienie dużej sceny. W kameralnej sali "Nosorożec" stałby się utworem bardziej umownym,w większym stopniu intelektualnym żartem z "głębszym dnem". Tutaj,przy uruchomieniu wielkiej machiny teatru - "Nosorożec" ujawnia wątłość swej konstrukcji myślowej i dramaturgicznej. Z przedstawienia warszawskiego pamiętać będziemy przede wszystkim Jana Świderskiego w roli Berangera,świetne studium małego,poczciwego człowieczka przerażonego nacierającą zewsząd masą "nosorożców" i swoją ludzką samotnością. Sylwetka ta świetnie zresztą podbudowywała "antyfaszystowską" myśl przedstawienia,było w niej coś z "szarych ludzi" z powieści Hansa Fallady.