Artykuły

Niewiele brakowało

Obserwujemy na naszych najambitniejszych scenach wielki pęd do odświeżenia form inscenizacyjnych. Ambitni reżyserzy i reżyserki już przynajmniej od roku dają nam mniej lub więcej udane plony okresu nowej edukacji… Pisało się już nieraz o tym, że reżyserowi w tych ambicjach pomiga przede wszystkim plastyk. Plastycy krakowscy zrobili nawet swój własny mocno kolorowy teatr. Żeby swoje barwne i formalne rewelacje zorganizować W jakiś porządek dramatyczny sięgnęli po Witkacego. Nie porozumieli się dotychczas z żadnym „współczesnym" — autorem. Publiczność — ta młoda i ta najżywsza — dobrze przyjęła połowiczny eksperyment krakowski.

W Warszawie przed kilkunastu dniami widzowie oklaskiwali uwerturę i pierwszy akt sztuki Wildera Niewiele brakowało. Początek rzeczy zapowiadał sceniczną sensację. Był bowiem i jazz, i film, i konferansjer, i najrozmaitsze wstawki. Są nawet zwierzęta z okresu lodowcowego. W czasie trwania pierwszego, aktu rolę konferansjera wzięła na siebie jedna z bohaterek dramatu. Dobry pomysł. Monolog adresowany wprost do publiczności ma tu równe prawa z tradycyjnym dialogiem… Dialog rwie się jednak od czasu do czasu w sposób zgoła sztuczny, kiedy na scenę wkracza „autentyczny" twórca przedstawienia… Gdzieś w połowie pierwszego aktu sens pisarski sztuki nabiera wagi. Wilder — znamy go z innych jeno dzieł — jest w gruncie rzeczy swojsko-amerykańskim typem moralisty. Sztuka pisana była w czasie wojny i jej ciągle obecny pacyfistyczny refleks przypomniał mi trochę niektóre nasze sztuki wystawiane zaraz po wojnie — szczególnie Zawieyskiego. Mam dużo przyjemnych wspomnień z tego okresu — pozwoliło mi to znieść całe przedstawienie ze stosunkowo niewielkim znużeniem… Akt drugi to jakiś niesamowity wodewil. Dużo ma w nim do powiedzenia plastyk — mało autor. I tu jest zresztą symbolika. I tu patrząc myśli się o grzechu, żeby nie powiedzieć: o konieczności upadku człowieka… przez człowieka. Przez kobietę. Kobietę w pełnym słowa tego znaczeniu gra Irena Krasnowiecka. Na plastycznym walorze rzeczy i kobiet kończy się atrakcyjność sztuki. Znowu! Dramat, który z początku sztuki dział się zawsze i który w jakiś sposób intrygował tym wyobraźnię widza, przeistacza się powoli w epikę lat powojennych. Reżyser, zawiedziony przez autora, nie klaruje już dłużej „konwencji" aktorskiej, brnie w dosłowność. Rzecz kończy się bez tonacji.
Pomysłowym — jak długo się dało — reżyserem przedstawienia był Jerzy Rakowiecki. Wspomagali go pomyślnie Irena i Romuald Nowiccy w dekoracjach i kostiumach. Widowisko — jak tylko się dało — było świeże i nasycone kolorem. Rola Sabiny stała się popisem wdzięku i umiejętności aktorskich Ireny Krasnowieckiej.
Spośród na ogół wyrównanego zespołu wyróżnić by można Halinę Czengery, Kalinę Jędrusik, Władysława Krasnowieckiego i Bronisława Pawlika.
Poszukiwanie naprawdę współczesnej sztuki trwa!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji