Improwizacje improwizacji
NIGDY do tej pory nie oglądałem przedstawień Teatru Adekwatnego, który od 1969 r. działa na piętrze, w sali Domu Kultury Nauczyciela na Starym Mieście w Warszawie. Moja strata, albowiem kolejna jego premiera "Bhagawad Gity", czyli fragmentu staroindyjskiego poematu Mahabharata, nakłoniła mnie do kilku refleksji, jakich nie wyniósłbym w tej chwili z innego teatru, może jedynie z "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego, ale w jej wersji jeszcze z 1970 r.
Jest bowiem coś odświętnego i uroczystego w samej aurze tego teatru, który nazwałbym domem medytacji, bo na to co nastąpi w sali teatralnej czekają ludzie w skupieniu, jakby z nabożeństwem gromadząc się w podłużnym westybulu, a z tej sali dochodzą dźwięki muzyki, przytłumionej, monotonnej, ale wibrującej jakimś lamentem, skargą, modlitwą; wciska się więc ciągle do uszu ta muzyka wykonywana na indyjskich instrumentach przez studentów filozofii warszawskiego uniwersytetu, którzy siedzą przykucnięci na niewysokim podium, a sala jest w półmroku, bez okien, tylko pełga raz po raz wąska smuga światła z reflektora i palą się w dużym dzbanie na podłodze kadzidła.
Henryk Boukołowski jest dziś Ardżuną, którego egzystencjalnym rozterkom na polu bratobójczej walki poświęcony jest poemat. Partnerką Boukołowskiego - Magda Teresa Wójcik, jako głos Sri Kriszny, wielkiego króla rodu Jadawów. I ten ich dialog, tak napięty wewnętrznie, porusza i przeraża.
Budzi myśli o własnej śmierci, ukazując w swoistej reinkarnacji naszą nieśmiertelność, ale wtopioną w przyrodę samą, w jej panteistyczny jakby nieubłagany kołowrót. Filozofia ta jest dla mnie przerażająca - mówił mi potem profesor dr Kazimierz Dąbrowski - bo degraduje jednostkę do przedmiotu, substratu samej historii, do kółka jej wiecznego mechanizmu. Ja jednak po diagnozach Sri Kriszny - Magdy Teresy Wójcik odczuwałem ulgę; ulgę, że jednak istnieję, że mam świadomość tego istnienia, i to w całej jego złożoności i dramatyczności. I kiedy Ardżuna - Boukołowski wstępował w finale jakby w biblijny krzak gorejący, dojrzałem w nim naszego Gustawa-Konrada, a więc literaturę, która, przestawszy być historiozofią, stała się metafizyką.
Było ich przecież sporo - inscenizacji w Teatrze Adekwatnym - dość wspomnieć tylko o "Kordianie", "Antygonie" Sofoklesa, o "Joannie d'Arc", o "Mewie" podług Richarda Bacha, o "Improwizacji" wg Mickiewicza itd. Adequatus znaczy po łacinie tyle samo co odpowiedni, zgodny, przystosowany, dopasowany... Do czego lub do kogo?
- Do czasu współczesnego i jego sytuacji kulturowej - odpowiada mi Boukołowski. Ale takie określenie mówi mało lub prawie nic. - Przedstawiamy i interpretujemy - mówi znów nieco dogmatycznie Boukołowski - różne fakty społeczne, literackie, a więc i artystyczne, a czynimy to w sposób dialektyczny, weźmy choćby dla przykładu naszą Joannę d'Arc.
W istocie jest to interpretacja bardzo arbitralna, odarta z wszelkiej mistyki i egzaltacji, a mimo to intelektualnie i emocjonalnie, bardzo autentyczna, i przez to swoje wolnomyślicielstwo bardzo wyzywająca. Aktorzy bowiem znają tylko dokładnie życiorys Joanny, operują więc pewnym zasobem informacji, oraz określonych poglądów historycznych, ale od nich samych zależy aktualizacja tych poglądów zgodna z ich stanem świadomości, intelektu, ze stopniem przejęcia się ideologią i dramaturgią samego procesu, osobowością Joanny. Dialogi bowiem jakie toczą się na kanwie sprawy Joanny d'Arc, są w pewnym stopniu improwizowane, uwarunkowane współczesną społecznie samowiedzą uczestników tej swoistej jakby psychodramy. Wójcik mówi mi, że tworzy sobie takie obrazy, które muszą być dla niej samej wystarczająco sugestywne, aby mogła w nie uwierzyć i bronić zapamiętale ich wizyjności i uzasadniać je przekonywającą argumentacją. Z kolei strona sędziowska dąży do obalenia tej obrony, choć zdaje sobie sprawę z moralnej siły postawy Joanny, prokuratorzy dobierają więc takich argumentów, które by uwzględniały wielość racji z dzisiejszego, współczesnego punktu widzenia. Wiadomo bowiem, że w ostatnich dniach procesu Joanna przyznała się do zarzucanych jej czynów i potem znów je odwołała, dlatego Boukołowski i jego koledzy tak uporczywie napierają na Joannę, chcą zrekonstruować, zgodnie zresztą z tezą behaviorystów, tamto jej psychiczne znużenie i w końcu załamanie się, a może też jednak zwątpienie. Maria Teresa Wójcik musi być psychicznie bardzo skupiona i przejęta swoim posłannictwem, jego głębokimi, i ściśle racjonalistycznymi postawami moralnymi.
Przedstawienie o Joannie jest laboratoryjnym niejako przykładem takiego psychicznego i intelektualnego treningu aktorów Teatru Adekwatnego.
Teatr Adekwatny odrzucając kult inscenizacji i w ogóle wszelkiej ornamentyki teatralnej, pragnie jak najściślejszego zespolenia z obecnymi na sali świadkami swoich poczynań. Tę jedność zresztą akcentują sami aktorzy, którzy wychodzą z widowni, i - po ostatnim wypowiedzianym zdaniu - wracają do niej. Nie uznają zatem anonimowości ludzi przychodzących do teatru z ulicy, chcą ich pełnej autoidentyfikacji, która dojdzie do skutku we wspólnych przeżyciach intelektualnych i emocjonalnych. I czy to się udaje? Myślę, że często tak.
Taka postawa pociąga za sobą również określone konsekwencje w kontaktach widza z aktorem. Musi on być bardzo uczulony na reakcje publiczności, na jej po prostu aktywną obecność. Aktorzy konwencjonalnego teatru dramatycznego, kiedy kurtyna podniesie się, jakby pokazują siebie, swoje aktorstwo, bo publiczność zgromadzona na sali ich przede wszystkim widzi, a tworzą oni obraz barwny, i graficznie wyraźnie zaznaczony. Rampa oddziela tu więc jakby dwa światy. Aktorzy natomiast Teatru Adekwatnego muszą mieć rozwinięty ten specyficzny, wewnętrzny słuch, a więc czuć i oceniać różną zawsze jakościowo obecność otaczających ich ludzi. Boukołowski napomina o naturalnej potrzebie eliminacji lub selekcji pewnej, najbardziej świadomej grupy widzów, ale ta sama zasada dotyczy też jego aktorów, którzy muszą przynieść ze sobą już zasób określonych doświadczeń życiowych, jak również poglądów etycznych i estetycznych. Albowiem to, co przekazują zebranej widowni, musi być w pełni wiarygodne i dokumentować ich zwielokrotnioną intensywność odczuć i przemyśleń. Takiej więc postawy nie można nauczyć się, ani też jako pewnego typu aktorstwa przyswoić. Nie można bowiem być obojętnym w życiu, przechodzić mimo obok jego zjawisk, i być nagle pełnym pasji w teatrze, bo to zawsze zabrzmi fałszywie.
Teatr Adekwatny występuje tedy przeciwko ustalonym od dawna normom artystycznym, teatralnym, przeciwko obowiązującej większość teatrów pragmatyce, i każde jego przedstawienie jest właściwie motywowanym ciągle od nowa praktycznym buntem przeciwko różnym skostnieniom konwencjonalnej sceny.
Dlatego nie może być zbyt daleko posuniętej umowności miejsca i manipulowania czasem, zwielokrotniania akcji, czyli tego wszystkiego co jest samą esencją każdego teatru dramatycznego. A tę esencję musi wykrystalizować w sobie, w swej wyobraźni sam widz i słuchacz, bo teatr przekazuje mu tylko pewne impulsy i sygnały, a on musi już sam sobie wewnętrznie na nie odpowiedzieć. Dlatego tak bardzo unika Teatr Adekwatny sztywnych ram tekstów słownych, gdyż pisany tekst zamyka i więzi emocje aktorów, które muszą sobie odnaleźć inne, bardziej adekwatne w danym momencie świadomości słowa lub sformułowania. Jeśli idzie więc o Joannę d'Arc to przeczytali wszystkie teksty pisane sztuk o niej (m. in. Shawa i Schillera), czytali je głośno i próbowali grać, ale okazały się dla nich zupełnie martwe, retoryczne. Postanowili tedy sami przejąć funkcje autorskie. I wtedy na przykład Joanna d'Arc - Magda Teresa Wójcik umawia się z jednym ze swoich kolegów - inkwizytorów: - Bądź ty dziś dla mnie najłagodniejszym z sędziów, i wówczas taka wyrozumialsza postawa sędziego wywołuje u pozostałych prawdziwą lawinę nieprzejednania... Joanna d'Arc była też pokazywana już wśród żołnierzy, i wtedy Magda Teresa Wójcik akcentowała w swej mowie obrończej różnego rodzaju militaria, a kiedy nagle zawołała, że za nią stoi wojsko, które ją popiera, powstał na sali szmer i słuchać było szuranie butami. Z kolei znów gdy "Joanna d'Arc" pokazywana była w pewnej wiejskiej sali, Magda Teresa Wójcik wspominała o wielu szczegółach swego dzieciństwa spędzonego właśnie na wsi...
Teatr Adekwatny podróżuje po całej Polsce, odwiedza często najmniejsze miasteczka i dyskutuje z ludźmi.
Zdarza się też niekiedy, że właśnie dopiero na oczach publiczności, i po gorącej często dyskusji z nią dochodzi przedstawienie do właściwej formy. Ale bywa i tak, że sami aktorzy odczuwają nagle pewien fałsz w swej grze, i wtedy też bez jakiejkolwiek żenady przerywają tok przedstawienia i rozpoczynają je od nowa. W ten sposób jakby przepraszają widza, że w danym akurat momencie nie byli odpowiednio psychicznie przygotowani, a ponieważ zawsze czują się wobec niego w pełni odpowiedzialni - muszą skorygować swoją postawę psychiczną, czyli uderzyć jakby we właściwy ton, tak współbrzmiący, z oczekiwaniami widza. Nigdy jednak nie prowokują na sali happeningowych incydentów. Są one obce ich postawie artystycznej, pełnej, mimo wszystko, dużego umiaru, wrażliwości i prawie neurotycznej labilności. Dlatego tak bardzo cenią sobie widownię złożoną z ociemniałych, bo jest ona dla nich wprost idealna, o tym wielkim wewnętrznym słuchu i rozbudowanej wyobraźni. W obliczu więc takiej widowni czują się nieraz wprost zniewoleni, ażeby w trakcie gry dodać do poematu np. "Bhagawad Gity" nowy werset lub zmodyfikować już napisany. Nigdy jednak nie fałszują w ten sposób myśli zasadniczej, a dotyczy to też tak zamkniętego dzieła, jakim jest "Improwizacja" Mickiewicza.
Kim są? Magda Teresa Wójcik (laureatka nagrody za najwybitniejszą kreację aktorską Festiwalu Teatrów Małych Form w Szczecinie w 1973 r.) jest z zawodu magistrem inżynierem mechanikiem, Stanisław Paraskovich (muzyka, światło, aktorstwo, organizacja widowni) jest z zawodu lekarzem medycyny, Boukołowski, Kapliński, Bednarski, Brzeziński i Szpak są aktorami, Jerzy Wójcik, autor np. scenariusza i inscenizacji poematu indyjskiego, jest znanym operatorem filmowym, a autor świetnych afiszów teatralnych Leszek Hołdanowicz - dziekanem wydziału grafiki warszawskiej ASP. Tworzą swoistą komunę artystyczną, roboczą i twórczą wspólnotę, sami bowiem sprzątają, sprzedają bilety, wykonują instalacje elektryczne, itd. Są po prostu teatrem niezależnym, egzystującym poza nieoficjalną giełdą aktorską a robią tylko to, co ich pasjonuje, i to bardzo skromnymi środkami