Zbyt młody sztukmistrz
- Teraz jest moda na literaturę, sztukę, w ogóle na kulturę i folklor żydowski - słyszę za sobą rozmowę. Ogromny tłum w kolejce do szatni, posuwamy się wolno, dalej więc "podsłuchuję": - Nawet bohaterka "Dziedzictwa miłości" to przecież rudowłosa Żydówka. Parę lat temu Europa i Ameryka tańczyła kozaka, modna była rosyjskość. Ciekawe, kto następny?
Też jestem ciekawa. A na razie zastanawiam sie, dlaczego u nas już tak zawsze jest (oby nie na stałe), że do wybitnych polskich (i polskiego pochodzenia) twórców mieszkających za granicą przyznajemy się dopiero wtedy, gdy mówi o nich cały świat. Wystarczy przypomnieć dwóch noblistów: Czesława Miłosza i Isaaca Bashevisa Singera, żyda polskiego pochodzenia, który pierwsze - jak sam twierdzi - najważniejsze 30 lat sweso życia, spędził w Polsce. Jest jednym z ostatnich już dziś na świecie pisarzy tworzących w języku jidisz.
Powieść Singera "Sztukmistrz z Lublina" świat poznał już w 1960 roku. W Polsce ukazała się w 23 lata później. Prawdopodobnie gdyby nie Nobel (1978 r.) i nie 40 rocznica warszawskiego getta, nie stałabym teraz w kolejce do szatni.
Z polsko-żydowskiej tradycji wyrosła twórczość Singera. "Kroczy jak linoskoczek między dwiema wiarami i dwoma światami: jest zarazem człowiekiem współczesnym i wędrującą duszą". Tak napisano o Singerze, ale tymi samymi słowy można by określić bohatera jego najlepszej powieści "Sztukmistrz z Lublina". Albowiem Jasza Mazur to chwilami porte-parole samego autora.
Właśnie oczyma Jaszy, pół-Żyda, ani Żyda, ani chrześcijanina" - prezentuje autor, a zarazem i reżyser, kawałek rzeczywistości polsko-żydowskiej z końca ubiegłego wieku. Adaptacja sceniczna w zasadnie pozostaje wierna wobec powieści.
Oto Jasza Mazur, polsko-żydowski Don Juan z przełomu wieków. Uwodziciel kobiet, akrobata i linoskoczek, sztukmistrz otwierający zamki nie do otworzenia, odczytywacz cudzych myśli, hipnotyzer, samorodny filozof. Wszystkie zdarzenia, cała akcja toczy się wokół niego. W tle zaś pozostają realia epoki i miejsca, a raczej miejsc, bowiem Jasza niczym wagabunda ciągle wędruje. Jak teatr objazdowy. Tylko od czasu do czasu wraca do domu i oczekującej nań z utęsknieniem żony Estery. Uważa sie za prawdziwego artystę. Wierzy, że w niedalekiej przyszłości zrobi światową karierę. Potrafi przecież tak wiele, a przy tym jest niezwykle wrażliwy i uczuciowy. Choć bywa i brutalny. Jednocześnie kocha trzy kobiety. Wszystkie trzy prawdziwie. Oprócz żony swą młoda asystentkę Magdę oraz wdowę po profesorze Emilię. To właśnie z jej powodu z dnia na dzień przestaje być artystą. Chcąc bowiem wykorzystać swoje umiejętności sztukmistrza i ukraść bogatemu ziemianinowi pieniądze na wspólny wyjazd z ukochaną spada z balkonu, kaleczy nogę i nie wystąpi już w nowym premierowym programie, z którym chciał świat objechać.
Wypadek ten spowodował zasadniczy zwrot w jego życiu. Jasza dokonuje przewartościowania wyznawanego systemu pojęć moralnych i etycznych. Wie, że nadszedł czas dokonania wyborów. Wie, że próba kradzieży zakończona fiaskiem jest dlań znakiem od Boga.
Odtąd Jasza Mazur zostaje Jakubem Pokutnikiem, każe się zamurować niczym pustelnik, by nic już nie rozpraszało jego myśli i nie przeszkadzało mu w zgłębianiu wiedzy o Bogu.
Wrocławski "Sztukmistrz z Lublina" jest przedstawieniem muzycznym (określiłabym je jako spektakl z pogranicza musicalu i teatru dramatycznego) zrealizowanym z olbrzymim roimuchem inscenizacyjnym (swą stylistyką przypomina trochę gdyńskiego "Skrzypka na dachu"). To wielkie i piękne widowisko. Uroku plastycznego dodaje mu świetna i bardzo funkcjonalna scenografia (dobry pomysł z kurtynami) utrzymana w klimacie przedstawienia. Jan Szurmiej znakomicie operuje zarówno tłumem jak i detalem na scenie. Bardzo ważną rolę w tym widowisku odgrywa muzyka Zygmunta Koniecznego. Nie tylko organizuje rytm, tempo przedstawienia, ale chwilami jakby personifikuje się i staje się jednym z bohaterów tej filozoficznej, poetyckiej opowieści. Co, zresztą, wcale, nie przeszkadza przedstawieniu, wręcz odwrotnie.
A jedenaście tekstów pieśni, które napisała Agnieszka Osiecka, można by nazwać perełkami zdobiącymi i tak już atrakcyjną całość. Myślę, że znakomita poezja tych pieśni, oprawiona nie mniej znakomitą muzyką daje wszelkie szanse na autonomiczny (pozaspektaklowy) byt tym utworom. Byłoby niepowetowaną stratą gdyby za jakiś czas "zeszły" z afisza wraz z wygranym już przedstawieniem.
Mimo tych wszystkich komplementów mam kilka zastrzeżeń do tego przedstawienia. Mój główny zarzut tyczy obsadzenia przez reżysera głównej roli.
Szurmiejowy Jasza, interesująco zagrany przez Macieja Tomaszewskiego, został obsadzony jakby wbrew intencji autora. Głównie z powodu wieku (zastanawiam się dlaczego w dwóch innych realizacjach "Sztukmistrza": warszawskiej i radomskiej, popełniono ten sam błąd, czyżby brakowało aktorów w tzw. męskim wieku?) Konsekwencje tego najbardziej uwidaczniają się w tzw. kluczowych scenach, ważnych dla filozoficznej wymowy spektaklu, dla jego przesłania. Jak np. w pięknej i doskonałej aktorsko scenie rozmowy bohatera z Bogiem, gdzie Jasza wadzi się z Nim i spiera. Zadaje ważne pytania o istotę bytu, o szczęście ludzkie, o wartości podstawowe. Jednak zbyt młody wiek i wygląd aktora (nie rozumiem dlaczego ucharakteryzowano go na bohatera musicalu "Jezus Christ Superstar") pomniejszają wiarygodność doświadczeń Jaszy. Zresztą Singer nie bez powodu dokładnie określił wiek swego bohatera na lat czterdzieści. Jest to wiek fizycznej i duchowej dojrzałości, która upoważnia do takich przemyśleń filozoficznych.
Oczywiście, młodość aktora jest w tym wypadku gwarantem jego kondycji i sprawności fizycznej. Wiem, że Maciej Tomaszewski przygotowując się do roli Jaszy spędził dwa miesiące w Julinku ucząc się sztuk cyrkowych.
Mimo swej wielkiej urody przedstawienie to jest nierówne artystycznie. Obok scen rzeczywiście wspaniałych (np. marzenie Jaszy o przypięciu skrzydeł i lataniu) zdarzają się sceny gdzie rytm przedstawienia prawie zanika, gdzie nie wygrywa się point, gdzie spektakl po prostu "siada".
W sumie jednak nieporównywalnie przeważają zalety. Koniecznie trzeba to przedstawienie obejrzeć. Dziwię się bardzo, iż nie zostało zaproszone na XVII Warszawskie Spotkania Teatralne.