Artykuły

Sukces Ciotuni

Wiele się ostatnio zmieniło w życiu teatralnym Zielonej Góry. Lubuski Teatr im. Leona Kruczkowskiego - od niespeł­na sezonu prowadzony przez Ta­deusza Pliszkiewicza - coraz wyraźniej zaznacza swoją obe­cność kolejnymi, udanymi pre­mierami. Aktualnie utrzymuje się w repertuarze osiem pozycji, preferując utwory wartościowe, ambitne i ciekawe.

Ostatnio teatr sięgnął po "Ciotunię" Aleksandra Fredry, sztukę stosunkowo rzadko poja­wiającą się na afiszach. Reżyser przedstawienia, Barbara K. Ra­decka, wybrała chyba najsłusz­niejsze z możliwych rozwiązań. Po dokonaniu nieodzownych skrótów - a tym samym wy­eksponowaniu elementów gro­teskowych i farsowych pomy­słów - poprowadziła spektakl właśnie na pograniczu groteski i farsy: utrzymany w oszałamia­jącym tempie, pełen ruchu i wrza­wy, z piosenkami, tańcami, z mu­zyką... Rozpoczyna go brawuro­wa scena - określająca jedno­cześnie ukierunkowanie i cha­rakter proponowanej zabawy - kiedy to na histeryczne nawoły­wanie Małgorzaty zjawia się na pomoc cała obsada sztuki. (Może z dyngusowym wiaderkiem to lekka przesada...)

Rolę tytułowej ciotuni, panny Małgorzaty, powierzono Kazi­mierze Starzyckiej-Kubalskiej, dodajmy, rolę, która w zasadzie decyduje o powodzeniu, lub też fiasku sztuki. Jej ciotunia wyda­je się nawet lekko "przerysowa­na" - w tym wypadku wyszło to na dobre postaci. Naiwny bezkrytycyzm Małgorzaty (tym trud­niejszy do przełamania, że ona go po prostu nie dostrzega) uze­wnętrznia K. Starzycka-Kubalska najprostszymi środkami aktor­skimi, co przy umiejętnym wy­punktowaniu puent staje się prześmieszne.

Pozostałe panie, a więc Mał­gorzata Mreła (Alina) i Henryka Bielawska-Karow (Flora) miały o wiele bardziej ułatwione zada­nie; role małych kobietek, na gwałt pragnących zdobyć męża, nie stroniących przy tym i od in­tryg - zagrały z temperamen­tem, w niektórych scenach wręcz popisowo... Wśród panów mo­mentami irytował Roman Talar­czyk; odnosiłem wrażenie, że jego Edmund chwilami był jakby nie z tego spektaklu, to co mówił, nie trafiało do przekonania, czę­sto niepotrzebnie zwalniał akcję (choć w scenach z Małgorzatą radził sobie nieźle...). Zdzisław Grudzień wyposażył swego Szambelana w "dodatkowe" atrybuty: jawił się więc przed nami powłóczący nogami sta­ruch o aspiracjach młodzieńca, nieudolnie podstępny, marzący jeszcze o amorach... Aktor bu­duje tę rolę bardzo "dyskret­nie", unikając jakby zbytniego przerysowania, co przy solidnym warsztacie pozwala mu na uka­zanie postaci interesującej, peł­nej, a przy tym utrzymanej w konwencji spektaklu. Jego dia­logi z Małgorzatą, błyskawicz­ne riposty - przy wydobyciu z tekstu całego komizmu sytua­cyjnego - wywoływały aplauz widowni...

W ogóle trzeba przyznać, iż cały zespół - a nie wymieni­łem jeszcze Jana Karowa (Zdzi­sław) i Ireneusza Wykurza (Słu­żący Edmunda) - zasłużył na słowa uznania, zwłaszcza iż wiadomo nieomal powszechnie, że nasi aktorzy w spektaklach farsopodobnych czują się bar­dzo niepewnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji