W filmie nikt nie klaszcze
- Bywam zazdrosny. Zazdrość jednak może mobilizować do coraz lepszego grania, a zawiść mobilizuje do niszczenia - mówi PIOTR SKARGA, warszawski aktor, który w ramach II Festiwalu Sztuki Słowa Verba Sacra czytał w Poznaniu "Małego Księcia".
Prezentacja odbyła się w poniedziałek [22 listopada], w wypełnionej niemal do ostatniego miejsca Auli Uniwersyteckiej w ramach II Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Słowa Verba Sacra. Z warszawskim aktorem Piotrem Skargą - popularnym m.in. dzięki serialom "W labiryncie", "Bulionerzy", "Pensjonat Pod Różą" rozmawialiśmy tuż po spektaklu.
Jolanta Brózda: Jaka była Pana reakcja na zaproszenie do czytania "Małego Księcia"?
Piotr Skarga: Ambiwalentna. Wiedziałem, że wystąpiło przede mną wielu wybitnych aktorów, więc takie zaproszenie mile łechce męską próżność. Pomysł z czytaniem wydawał mi się dosyć ryzykowny. Myślałem jak to zrobić, żeby nie narzucać widzom interpretacji, żeby nie zrobiło się z tego kiepskie słuchowisko. Doszedłem do wniosku, że powinienem być pilotem, dzięki któremu widzowie skupią się na tekście.
Dzieci, których w auli było wiele, słuchały Pana w skupieniu.
- To było fantastyczne, a to przecież trudna literatura. "Mały Książę" jest dla dzieci i dorosłych, ale jedną cechę muszą mieć wspólną: wrażliwość.
Baobaby na planecie Małego Księcia to metafora wad, zła. Co jest baobabem dla aktora?
- Zawiść. Jest w Polsce wielu aktorów, a w zawodzie pracuje może jedna trzecia. Bardzo łatwo o zawiść. Te baobaby należy plenić przede wszystkim w sobie.
Ma Pan swój sposób?
- Nie wiem, może tak szczęśliwie mnie Bóg doświadczył, że nie mam problemów z tym uczuciem. Bywam zazdrosny. Zazdrość jednak może mobilizować do coraz lepszego grania, a zawiść mobilizuje do niszczenia.
Idąc dalej tym tropem: co jest aktorską różą?
- Próżność. My ją kochamy. Opowiadamy o sobie niestworzone historie, lubimy być głaskani, chwaleni, podlewani - i najlepiej żeby robił to Mały Książę.
Co jest barankiem, który zjada różę?
- Dla wielu aktorów to brak poczucia stabilności. Teraz się gra, pieniądze płyną, a za chwilę już nie. Zagrałem w serialu "W labiryncie", myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi, a potem czekałem 10 lat, by cokolwiek zagrać. Baranek został wypuszczony ze skrzynki, ale teraz go zamknęli. Cały czas jednak jest.
Pan się go boi?
- Nie myślę o tym. Wszystko jest w porządku, różę podlewa paru ogrodników.
Jakie znaczenie dla aktora ma taki "teatr słowa" jak cykl Verba Sacra?
- Ktoś kiedyś robił w Warszawie "teatr słowa", ale jakoś to umarło. Może to sprawa cynizmu wielkiego miasta, braku wrażliwości, szybkiego życia. Musiałby się znaleźć taki święty człowiek, taki pasjonat jak pan Przemysław Basiński [reżyser Verba Sacra - przyp. red]. Wiadomo, że pieniądze z tego są żadne, a robi się coś szalenie pożytecznego.
Udział w Verba Sacra to aktorskie misjonarstwo?
- Można tak powiedzieć. W filmie nikt nie klaszcze. A tu pierwszy raz od dawna usłyszałem brawa - i zrobiło mi się tak nieprawdopodobnie przyjemnie...
Baranek siedzi w skrzynce, różę podlewają, a baobaby nie mają powodu się pojawiać. Sukces sprawia, że nie rosną. Nie lubią takiej gleby.