Artykuły

Za co kochamy Gombrowicza?

Kolejna premiera w Teatrze Płockim, i kolejne przestawienie warte tego, aby opuścić domowe pielesze i wybrać się do przybytku płockiej Melpo­meny. Po co? Ot, chociażby po to żeby znów otrzeć się o narodowe Świętości. I spojrzeć na siebie z ironią szyderczą - po Gombrowiczowsku i z ironią okrutną - wedle Nowakowskiego.

Dwa teksty: klasyczny już "Transatlantyk" Wi­tolda Gombrowicza i mniej klasyczne "Zaprosze­nie" Marka Nowakowskiego (obecnego zresztą na premierze) zaadaptował, wyreżyserował i wy­konał Marek Mokrowiecki. Dyrekcja była dosko­nała we wszystkich trzech wcieleniach: adaptato­ra, reżysera i aktora wreszcie.

Monodram jest dość ryzykowną wśród niewyro­bionej publiczności formułą teatralną. Trzeba na­prawdę wielkiego talentu, charyzmy, czy ja wiem zresztą czego, żeby przez półtorej godziny nie znużyć widza swoją osobą. Mokrowiecki słowem, gestem, ruchem ciała, trzyma widza w nieustan­nym napięciu. Wspaniale ogrywa rekwizyty (marynarka, walizka). Tyle dyrekcja! A samo przedstawienie? No cóż, w jej wykonaniu stało się gorzką przypowieścią o narodowym polskim Losie. Polaków - wygnań­ców. Polaków - tułaczy.

Pierwszy Gombrowicz. Jedzie do Argentyny, aby tam napotkać tylko nadętą bogoojczyźnianą frazeologię. Ogarnąć szyderstwem to wielkie im­perium chciejstwa bez woli, magalomanii bez przyczyn, rad bez pokrycia.

Piękna scena wizyty w poselstwie, świetnie zre­sztą sprzedana przez Mokrowieckiego: "Aż odsapnął Poseł i ozwał się już bardziej do­brotliwie: - No pamiętaj g...rzu, żeś tu przez po­selstwo jak należy uhonorowanym został, a tera o to dbaj byś nam wstydu przed ludźmi nie zrobił, bo my ciebie ludziom Cudzoziemcom jako Wiel­kiego G. Geniusza Gombrowicza pokażemy. Tego Propaganda wymaga i trzeba by wiedziano, że Naród nasz w geniuszów obfity. A co, pokaże­my, Sroczko? - Pokażemy - powiedział Radca - pokażemy: g... rze to i na niczem się nie poznają.

"Transatlantyk" jest tekstem o "rozdęciu" naro­dowej godności. Wszystkie jego postaci mają jej, bynajmniej w swym przekonaniu, dostatecznie dużo. "Zaproszenie" Nowakowskiego to gorzka współczesna przypowieść o godności sprofano­wanej. Jej bohater, niezaradny życiowo, spogląda z zazdrością na tych, którym już udało się wyje­chać na Zachód. Status powracającego staje się na pewnym etapie celem jego życia. Dla niego gotów jest pokonać własne ograniczenia i zdobyć się na wielki czyn. Napisać do Rady Miasta Ham­burga, w którym był kiedyś na robotach, aby za­prosiła go do Niemiec. Przyjmie każdą pracę... Każdą!

Konfrontacja emigranta z konieczności i emi­granta z wyboru ilustruje pewien typ nie tak zno­wu rzadkiego polskiego myślenia: ucieczki od Oj­czyzny, która jednocześnie bywa ucieczką od od­powiedzialności. Od pracy.

Spektakl kończy symboliczna prawie scena przyklejania znaczka na kopertę zawierającą ów list do Rady Miasta Hamburga. Mokrowiecki zro­bił ją z okrutną dosadnością, taką, która obraża. Ale może rzeczywiście tak źle jest już z naszą go­dnością?

Ten spektakl, zwłaszcza tu i teraz, w Polsce 1991 roku powinni zobaczyć wszyscy. Zobaczyć i podumać na płockim bruku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji