Artykuły

Właściwości bez czlowieka

Wielka jest magia liczb. Wystarczy, by lata złoży­ły się w umowną setkę, stanowiącą wiek a już odczu­wamy potrzebę przyjrzenia się im, zweryfikowania głoszonych w tym czasie haseł, określenia duchowo­ści epoki. Schyłek wieku ma swoje prawa, cóż dopie­ro, kiedy zamyka tysiąclecie. Na trzy lata przed tym niecodziennym przypadkiem wyzwanie owo podjęły połączone zespoły teatralne - "Provisorium" i Kom­pania "Teatr", wystawiając "Koniec wieku" na moty­wach "Dżumy" Alberta Camusa.

Powieść francuskiego noblisty należy do drugiego okresu twórczości pisarza, w którym - po egzystencjalizmie - dochodzi do głosu humanizm z ideałem międzyludzkiej solidarności. Ta szlachetna idea jest w niej pointą ekstremalnych doświadczeń człowieka. Bohaterowie żyjący w świecie zaatakowanym epide­mią choroby stykają się z najokropniejszymi cierpie­niami i sami są wciąż na nie narażeni. To budzi strach, któremu jedni poddają się całkowicie, a inni go prze­zwyciężają. Na kartach książki autentyzm zmagań z własną ułomnością stworzony jest za pomocą okru­chów codzienności - najzwyklejszej gadaniny i krzą­taniny. Dopiero one służą wyprowadzeniu wniosków w randze prawd filozoficznych.

Natomiast przedstawienie skupia się na owych sen­tencjach. Kwestie poszczególnych postaci zostały tak wypreparowane z powieści, że składają się na dyspu­tę między przedstawicielami poszczególnych racji. Doktor, Moralista, Dziennikarz, Ksiądz to figury repre­zentujące postawy wykrystalizowane w trakcie doświad­czeń przebytych poza naszą, widzów, świadomością. Ten brak unaocznienia doświadczeń sprowadza ich sceniczny byt do wymiaru oracji. Camus powiedział ustami jednej z postaci: "Gdy zaczyna się plaga i kiedy się już skończyła, uprawia się zawsze nieco retoryki. W pierwszym wypadku trwają jeszcze dawne przy­zwyczajenia, w drugim powracają: znowu. W chwili nieszczęścia człowiek oswaja się z prawda, to znaczy z ciszą".

W niej chyba właśnie mieści się konkret psycho­logiczny, który uwiarygodnia deklaracje, pokazując drogi dojścia do nich wiodące przez wahanie, zwątpie­nie, załamanie, przezwyciężenie wewnętrznego kryzysu.

Abstrakcyjność postaw demonstrowanych w chłod­nym sporze poszczególnych głosów ma zaś charakter kombinacji matematycznej, którą cechuje to, że jest dostępna tylko nielicznym umysłom. Obawę tę da się ująć w jeszcze inny sposób: czy można zagrać dziesięć przykazań? Czy moralne arcyprawdy wypowiedziane ze sceny będą czymś więcej niż były pierwotnie? Tak, powstaje wiele dzieł pokazujących trud uszanowania któregoś z nich albo też dramat winy, kiedy się go złamie lub też zatrważającą łatwość ich przekracza­nia. Za każdym jednak razem to indywidualne oko­liczności nadają mu życiowej prawdy z całym ładun­kiem tragizmu przegranej i triumfu zwycięstwa. To one budują wspólnotę doznań między widzem a bo­haterem dzieła.

Janusz Opryński od lat tworzy spektakle, w których dla tradycyjnego sposobu prezentowania akcji znaj­duje stosowny ekwiwalent w metaforycznie potrak­towanym ruchu lub rekwizycie. Stąd też cała rzeczywistość objęta zarazą została tu przedstawiona jako zmaganie aktorów z metalowymi beczkami w cieniu skrzydeł, tańczącego na szczudłach swój dance macabre, ptaka. Bohaterowie po wielekroć wtaczają swój ciężar w górę schodów, nawiązując tym samym, już choćby najbardziej zewnętrznie, do "Mitu Syzyfa" - zbio­ru szkiców filozoficznych Camusa, jeszcze z okresu egzystencjalnego. Zrytmizowane uderzenia w beczki dają coraz to potężniejący dźwięk dzwonów bijących na trwogę. To ma wielką siłę emocjonalną. Grozę epi­demii potęguje lodowaty świst wiatru. W ogólnej at­mosferze walki nie wiemy jednak, co jest katakli­zmem naszego fin de sieclu, jakie zagrożenie stara się nam uświadomić teatr. Symboliczny bakcyl pozostaje bowiem na tyle enigmatycznym niebezpieczeństwem, że uniwersalność znaku pozbawia go zdolności wy­zwalania autentycznego lęku. Co innego było w chwi­li napisania "Dżumy", tuż po II wojnie światowej - dra­macie wspólnym dla całej Europy.

To wszystko plus mówienie kwestii "wysilonym głosem", szczególnie w pierwszej połowie przedsta­wienia, utrudnia publiczności zidentyfikowanie się z którymkolwiek bohaterem i przyjęcie problemu za własny. A przecież spektakl jest zrobiony ze sporym znawstwem techniki scenicznej i ma wiele urody wi­zualnej.

Jeżeli już idzie o estetyczny wymiar widowiska, to - używając nasuwającej się w kontekście "Dżumy" terminologii - można powiedzieć, że jest on "zarażony Mądzikiem.". Operowanie światłem doprowadziło do efektu zbieżnego z tym, co tak charakterystyczne w pracach Sceny Plastycznej. Szaroperłowa droga zamknięta ledwie widocznym majakiem kształtu, roz­suwający się nad nią dach, z którego skapują krople, to teatralne znaki Mądzika, chociaż oczywiście nie za­rezerwowane przez niego na własność. A jeżeli o tym piszę, to raczej dla podkreślenia swojej uważnej ob­serwacji, niż wykrycia artystycznej niesamodzielności.

Przełożenie literackiego arcydzieła na dzieło sce­niczne powiodło się tylko w pewnej mierze. Warto przy tej okazji zastanowić się, czy niespełnienie to ma również pozateatralne przyczyny. Myślę, że można ich upatrywać w różnicy stosunku do tekstu, jaka dzie­li twórców "Końca wieku" i odbiorców. Janusz Opryński już wielokrotnie mówił, jak ważne znaczenie miała ta książka w jego osobistym życiu i życiu jego poko­lenia. On ją głęboko przeżył i przemyślał. Poznał roz­legły kontekst filozoficzny. Każda więc kwestia brzmi w jego uchu znajomo i zapewne obrosła w tkankę

kulturowych skojarzeń. Przez miesiące prób wyimki z powieści dla zespołu najpewniej zrosły się w pełną temperatury całość. Widz natomiast, nawet po wcze­śniejszej lekturze, słyszy erudycyjnie brzmiące wypo­wiedzi, które wszak nie budują postaci i sytuacji, ale zdają się ją puentować - nieco przedwcześnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji