Artykuły

Dürrenmatt

Anabaptyści Friedricha Dürrenmatta są sztuką historyczną. Traktują o wydarzeniach z roku 1534, gdy sekta plebejskich utopistów owładnęła niemieckim miastem Munster, by ogłosić je no­wą Jeruzalem — stolicą sprawied­liwego Boga i wolnego człowieka. O tym samym okresie mówi Pan Bóg i diabeł. Dla Sartre’a histo­ria była przecież barwną kostiumernią, skąd wypożyczał zbroje i habity dla swych amorficznych bo­haterów. Na przemian — ładna i ckliwa, tragiczna i szlachetna hi­storia Sartre’a jest wielkim kłam­stwem, które uwierzytelnia moral­ne szarady autora: dla Dürrenmatta historia jest ciągiem faktów. Prawdziwych, chociaż okrutnych. Odrąbane głowy heretyków spadają na biskupie kolana, obłęd ogar­nia straganiarki i męczenników, ce­sarze rządzą światem mocząc no­gi w cebrzyku, równość społeczna okazuje się przekleństwem dla lu­dzi, których rzekomo wywyższa. Dialogi Anabaptystów, brzmią chwilami, jak wypisy ze starych kronik, chwilami jak cytaty z Wojny chłopskiej w Niemczech Fryderyka Engelsa.

Ale akcja Anabaptystów dzie­jąc się w wieku XVI i w mieście Munster, dzieje się zarazem w ro­ku 1967 i wśród nas. Czas Anabap­tystów jest bowiem podwójny. Właśnie! — nie uniwersalny, jak u Sartre’a, dla którego historia była kostiumem przy zabawie w filozo­fię, czy choćby u Petera Weissa, dla którego w Marat-Sade historia była pretekstem dla zabawy w te­atr. Dla Dürrenmatta historia to lekcja analogii. I rok 1534 = rok 1967. Gdyż obsesją autora sztuki zdaje się być wyprowadzenie dowo­du, że w historii stany szczególnych psychoz społecznych są typowym zjawiskiem dla szczególnych epok: dla epok powszechnej niewiary.

Takim byt wiek XVI — wiek „walki wszystkich przeciw wszyst­kim”, skarykaturowany przez Hobbesa w pierwszych rozdziałach jego Lewiatana. Papież, Luter, Kal­win i prorok anabaptystów, Jan Matthison walczą o świat, a zażartość zmagań każe im zmienić sojuszników, niczym partnerki w kadrylu. Stale partneruje im prze­cież mord i pożoga, a ich wiernych stale obezwładnia strach. I ma słuszność Dürrenmatt, kiedy z opi­sem tamtej epoki wiąże morał o totalnej dewaluacji ideałów, o nie­uchronnym zwyrodnieniu myśli. W tamtej epoce powszechnym bohate­rem może być tylko błazen — taki jak Johann Bockelson, rozszalały król zbuntowanego Munster, a po­tem grzeczny aktor księdza kardy­nała. Bo tylko błazen może jedna­kowo zadowolić skłóconych wszyst­kich.

Czy wolno przecież zgodzić się z Dürrenmattem, kiedy wmawia nam grzechy epoki Munster? Po­równujemy rejestr czynów heretyków, kardynałów, cesarzy z reje­strem wydarzeń, jakie odnotowują nagłówki dzisiejszych gazet: wiele spraw brzmi bliźniaczo, wiele bła­zeństw znalazło twórczych spadko­bierców. Istnieje przecież kres ana­logii, którego Dürrenmatt nie do­strzegł. Nie chciał? Nie umiał? Nie wierzył? Finalna wątpliwość Ana­baptystów: „Ten nieludzki świat musi stać się bardziej ludzki. Ale jak?” jest pytaniem, na które zna­leziono odpowiedź. Może jeszcze nie pełną, może nie wszechzałatwiającą, ale już wymierną. Po ostatnich 50 latach wymierną już nawet w płaszczyźnie historii.

Spektakl Anabaptystów w Te­atrze Dramatycznym jest rzadkim przykładem teatru myślącego. Pro­wokuje wielością swych znaczeń, iskrzy się zmiennością nastrojów, które — wyciszane w pół słowa — przekreślają w umyśle widza jego zbyt prędkie i zbyt łatwe wnioski. Reżyser, Ludwik René, zachował autorską dwuczasowość spraw. Je­szcze ją podkreślił: dürerowski ko­stium i przerysowana ze starych płócien architektura zderza się z muzyką, w której podźwiękują mo­tywy współczesnych szlagierów. Po­staci tła, które autor napisał tylko w planie historii, grane są z gro­teskową przesadą, protagoniści ma­ją współczesny ton, gest, ironię. W planie historii miota się zadyszany własnym zacietrzewieniem prorok Matthison (Janusz Paluszkiewicz), w planie historii błaznują dwaj raubritterzy (Józef Nowak i Mie­czysław Stoor), których gra ociera się wręcz o styl kabaretowego ske­czu; ale Cesarz Karol V (Andrzej Szczepkowski), ale Bockelson (Ry­szard Pietruski), ale ufny w potę­gę nauki Mnich (Zbigniew Zapasiewicz) wychodzą co chwila z szesnastowiecznego pejzażu ku widzo­wi, by zarazić go własną goryczą, własnym szaleństwem, własnym humanizmem. Właśnie ta wierność teatru wobec zamysłu autora osią­ga swój — nieoczekiwany pozornie — cel: każe widzowi podjąć z autorem dyskurs. Nie da się przy tym ów dyskurs zamknąć w ścia­nach teatru, dotyczy przecież kształ­tu i oceny współczesnego świata. A może zresztą o inicjację takiego dyskursu chodziło nie tylko teatro­wi, lecz i samemu Dürrenmattowi?

PS. Imponuje w przedstawieniu Teatru Dramatycznego techniczna sprawność w zmianach zabudowy sceny: twórczy wysiłek ludzi, któ­rych nazwiska nie widnieją na afi­szu, a którzy przecież współbudują ten spektakl. Należy się im osob­ne podziękowanie.


Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy. Friedrich Dürrenmatt — Anabaptyści. Przekład: Zbigniew Krawczykowski, reżyseria: Ludwik René, dekoracje: Jan Kosiński, kostiumy: Ali Bunsch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji