Nowy Dürrenmatt
Friedrich Dürrenmatt: Anabaptyści. Przekład: Zbigniew Krawczykowski. Reżyseria: Ludwik René. Kostiumy: Ali Bunsch, Muzyka: Tadeusz Baird. Układ tańców: Witold Gruca. Polska prapremiera w Teatrze Dramatycznym.
Friedrich Dürrenmatt należy do pisarzy, którzy chętnie mówią o swojej twórczości. Wypowiedzi te, ciekawe, często frapujące i zaskakujące, są nie tylko czymś w rodzaju spowiedzi, ale stanowią pewnego rodzaju klucz do bogatej i bujnej twórczości pisarza. Znając je, łatwiej rozszyfrować pewne aspekty utworów Dürrenmatta. Anabaptyści, rozgrywający się na tle niemieckich walk religijnych w Niemczech w XVI wieku, to w myśl intencji autora nie kronika historyczna, nie dramat czy tragedia, lecz ponura groteska, makabryczne ukazanie prawdy historycznej w reflektorach współczesności.
Dürrenmatt ukazuje dwa światy, świat możnych, bogatych, sytych i wyzyskujących oraz rządzony przez nich świat nędzy, ubóstwa i poniżenia. Kiedy to ubóstwo i poniżenie zaczyna porastać w piórka okazuje się, że i tutaj nie wszystko jest w porządku. W swej makabrycznej grotesce pisarz rzuca hasło konieczności zmiany tego świata. Nie wie tylko, jak jej dokonać i jakie to przyniesie rezultaty. Sztuka pełna paradoksów, wymagająca od widza i słuchacza nie tylko napiętej uwagi, ale i znajomości niezliczonej ilości spraw i problemów, poruszanych przez autora, jest całkowicie przejrzysta i niedwuznaczna w fragmentach aluzyjnych natury ogólnej. Natomiast aluzjom historycznym przydałby się w programie jakiś popularny komentarz. Nie wszyscy widzowie i słuchacze są przecież z historycznymi partiami utworu tak znakomicie obeznani, jak kierownik literacki teatru oraz tłumacz.
Dürrenmatt, jak to wynika z jego wypowiedzi, chciał swojej sztuce nadać charakter barwnego, szerokiego widowiska. Idąc po tej linii reżyser Ludwik René pomyślał o tym, aby całość miała blask, rozmach i tempo. Nie przeciągając zbytnio groteski René nawet najbardziej epizodyczne postacie wyposażył w rysy i cechy, pozwalające zobaczyć wnętrze człowieka. Na konto dodatnie reżysera należy zapisać, że choć na scenie jest prawie ciągle ludno, rojno i gwarno, tekst dochodzi do słuchacza w całej swej wyrazistości i pełni. Brak miejsca nie pozwala na analizę poszczególnych pomysłów reżyserskich; prawie wszystkie wzbogacają sztukę i grę wykonawców. Z ogromnej [tekst nieczytelny] czoło wybija się w roli niewydarzonego aktora-anabaptysty Bockelsona — Ryszard Pietruski. Jest prosty, szczery, zabawa w wojnę religijną, w cytowanie fragmentów różnych ról jak gdyby sprawiała mu rozkosz nie tylko intelektualną. Głęboko ludzki jako burmistrz-pokutnik, Mieczysław Milecki. Trudno chyba o lepszego wykonawcę epizodycznej roli cesarza Karola V niż Andrzej Szczepkowski. Obok nich na bardzo wysokim poziomie wykonawczym Czesław Kalinowski (kardynał), Piotr Pawłowski (biskup), Zbigniew Zapasiewicz (mnich). Z pozostałych nikt nie tworzy dysonansu, nie wyłamuje się z linii generalnej, nakreślonej przez autora, reżysera i scenografa. (Dawno już wspaniały talent scenograficzny Jana Kosińskiego nie znalazł dla siebie wyrazu i ujścia bardziej wartościowego. To samo powiedzieć można o kostiumach zaprojektowanych przez Ali Bunscha).