Teatr/Polityka 0:0 (był spalony)
Ze zdumieniem czytam felieton pana Centkowskiego pt. "Teatr/Polityka 1:0". Dowiaduję się bowiem z niego, że trwa obecnie ujadanie niektórych środowisk o tłamszeniu konserwatywnego widza, że tak naprawdę teatr "postępowy" jest realizowany w zaledwie PARU INSTYTUCJACH - polemika Szymona Spichalskiego z serwisu Teatr dla Was z felietonem Michała Centkowskiego.
Felietonista buduje też ciekawą proporcję: 95% teatr konserwatywny, 5% progresywny. Otóż nie, Panie Michale, będę teraz musiał trochę "poujadać", bowiem wyraźnie zapomina Pan o paru sprawach.
Po pierwsze, co Pana zdaniem znaczy "teatr postępowy"? Jakie są jego wyznaczniki? Domyślam się, że chodzi o sztukę łamiącą normy, zajmującą się przy tym obecnymi trendami (post, pre, gender, trans i inne iksy-sufiksy). Przyjmując taką percepcję, jestem w stanie swobodnie wymienić przykładowe sceny określane mianem "postępowych": Rozmaitości, Nowy i IMKA w Warszawie, Polski w Bydgoszczy, Wybrzeże w Gdańsku, Dramatyczny w Wałbrzychu, Polski we Wrocławiu, Stary i Nowy w Krakowie, Polski/Nowy w Poznaniu, Współczesny w Szczecinie, Nowy w Łodzi, Instytut Teatralny (poprzez projekty działa jako pełnoprawna scena), Żeromskiego w Kielcach. Już dawno skończyły się palce u rąk, a to wcale nie koniec listy. Oczywiście, na niektórych z wymienionych scen jest miejsce na "teatr opowieści". Ale jednocześnie na każdej z nich pojawiły się przedstawienia, których wyróżniki określiłem powyżej.
Po drugie, czy "teatr opowieści" w jakikolwiek sposób się promuje? Pisze się o nim? Może Pan układać sobie wydumane proporcje, ale faktem jest, że i tak wszystko zależy od marketingu. O teatrze konserwatywnym prawie w ogóle się nie wspomina. Pan na przykład wcale tego nie robi w swoich recenzjach, skupiając się na widowiskach kolegów. I właśnie pod tym względem widzowie mogą się czuć "tłamszeni". Bo na coraz to kolejnych scenach pojawiają się estetyczne rewolucje: od pojedynczych premier zmienia się ogólny kształt repertuaru. Głośny i nagradzany jest "teatr postępowy", nawet jeśli od strony artystycznej jest totalną szmirą. Ważne, że dany spektakl wpisuje się w pewien szablon, czy schemat, którego Pan nie raczył zdefiniować. Zresztą radzę sprawdzić - jakiego rodzaju organizacje rozdają poszczególne nagrody?
Po trzecie, możliwość SPRAWIEDLIWEJ debaty w teatrze została już dawno usunięta. Wypowiedzenie swojego zdania, które byłoby odmienne od oficjalnego stanowiska "elytky" i tak kończy się na spojrzeniu z politowaniem, chrząknięciu i pobłażliwym uśmieszku. Sam zdążyłem tego doświadczyć. Wysyłanie pisma? Dobrze Pan wie, gdzie niektóre instytucje mają głos obywatela. Już na uniwersytetach nie wolno opowiadać się przeciwko wspominanym wyżej "nowym wartościom".
Za jaką cenę? Przypięcia łatki faszyzmu, ciemnogrodu. Tak samo jest w teatrze. Niedawna afera w Krakowie jest tego doskonałym przykładem. I nie zgadzam się z Panią Aleksandrą Sową, że "obraza uczuć religijnych" to abstrakcyjne hasło. Bo jakoś postępowcy co i rusz oburzają się, że ich uczucia antyreligijne zostały dotknięte. Wszystko przez to, że katolicy mają odwagę stanąć przeciwko żenującej obsceniczności czy - patrząc szerzej - nieprzyjaznym chrześcijaństwu ideologiom jak LGBT. A to przecież "ograniczanie wolności ludzkiej", prawda?
Po czwarte, związki teatru z polityką są nieuniknione. Posiada Pan pewien światopogląd, i ten światopogląd rzutuje na Pana postrzeganie sztuki. To proste, jak instrukcja młotka. Chociaż nie formułuje Pan swoich definicji wprost, każdy inteligentny czytelnik domyśli się Pana politycznych sympatii. Warto, by Pan sobie to uświadomił. I nie występował jako prawowity obrońca wolności. Gwoli przypomnienia: Adaś Miauczyński był sfrustrowanym inteligentem. Przytoczone zaś przez pana słowa padły w scenie z bohaterem oddającym kał pod oknem sąsiadki, co miało być odwetem za podobne zachowanie jej psa. Gratuluję zatem wyczucia ironii. A podobno ostoja wolności - demokracja - to rządy bezmyślnej większości (95%?). Tylko czy na pewno to większość jest ekhem, nieuświadomiona?