Artykuły

Zaproszenie do Tanga

Po latach teatr znów za­prasza nas do "Tanga", z dużej i małej litery jedno­cześnie. Wypełniona po brzegi widownia reaguje żywo, trochę może nawet na kre­dyt, wychwytując - w dwóch pierwszych aktach zwłaszcza - przede wszyst­kim dowcipy na temat ro­dziny, małżeństwa i zdrady małżeńskiej... Być może nie o to teatrowi najbardziej chodziło, ale też - dla mnie przynajmniej - spek­takl istotnie przez dłuższy czas brzmiał głucho, obojęt­nie.

Wszystko było z osobna. Katafalk babci Eugenii i wuj Eugeniusz z klatką na głowie, żółte kamaszki Ed­ka i bosa stopa Ali - na­stolatki, goły brzuch Stomila i obnażony pępek Eleonory. Tekst niby potoczyś­cie biegł ze sceny, a nic się nie kleiło, były tylko sceny i scenki nagle koncentrują­ce uwagę widowni, a potem znów odchodzące w teatral­ny niebyt.

Wiele pisano o witkacowskim rodowodzie teatru Mrożka, zarazem zdaje się jednak, że "Tan­go" nigdy nie zostałoby napi­sane, gdyby nie została prze­czytana "Ferdydurke". Bo ta analiza, to rozkawałkowanie były stąd właśnie. Ktoś mówił "brzuch" i brzuch nacie oży­wał, stawał się samoistny, kłoś mówił "noga" - i ożywała no­ga.

Synteza zaczęła się dopiero w trzecim akcie, a naprawdę straszno zrobiło się w momen­cie, gdy Arturek wlazł na stół i zaczął pokrzykiwać niby Kaligula ze sztuki Alberta Camusa. I myśleliśmy: nie daj Boże, gdyby świat mieli zbawiać cherlawi inteligenci ze swoją pa­sją poszukiwania jakiejkolwiek, choćby najbardziej pokrętnej idei. A potem Edzio Arturka zabił i może nawet przez chwi­lę odetchnęliśmy z ulga - ostatecznie czy to coś aż tak bardzo złego zatańczyć z pa­nem Edziem tango?... Tango brzmiało zresztą długo, nawet gdy wychodziliśmy do szatni. Każdy myślał już wtedy o swoich własnych sprawach.

Spektakl - w reżyserii JANA MACIEJOWSKIEGO i pełnej wymyślnych gratów scenografii ŁU­CJI KOSSAKOWSKIEJ - z po­czątku trochę się jeszcze nie kleił, nie miał temperatury, ale z aktu na akt grany był coraz to lepiej i lepiej.

Na pierwszy plan wysuwał się chyba Edek - IRENEUSZ KASKIEWICZ - który w fina­le nie tylko rodzinkę, ale i nas, widzów, wziął za przeprosze­niem za mordę. Pyszny w syl­wetce, geście, każdym drgnieniu głosu.

Bardzo ładną rolę dał JERZY PRZYBYLSKI - wuj Eugeniusz - subtelnie operując półcienia­mi i półtonami, melancholijny i zabawny równocześnie. Kilka znakomitych, gorąco oklaskiwa­nych replik miała ALICJA ZOMRR (Eleonora), podobnie zresztą JAN TESARZ w roli Stomila, czy ZOFIA WILCZYŃ­SKA - babcia Eugenia.

KRZYSZTOF STROIŃSKI gra manierą filmową, która domaga się zbliżeń, wytonowanych ka­drów. Osamotniony przed prze­stronną widownią przekrzykiwał częstokroć sam siebie, zarazem jego kruchość cherubinka zna­komicie sprawdzała się w roli Artura.

WANDA GRZECZKOWSKA, nowa twarz na scenie Teatru im. Jaracza, miała momenty bardzo ładne, jednak jej Ala zdała mi się nazbyt dojrzała, już nie dziewczęca, a kobieca.

Zresztą może się mylę, może wszystko było zupełnie inaczej - spektakl oglądałem przecież wczoraj dopiero... Teatr obiecuje nam jeszcze premie­rę studencką - być może czas zmieni proporcje i miary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji