Artykuły

Poezja z rockową energią

Kiedy Piotr Rogucki [na zdjęciu] zawył a cappella na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, cała publiczność zamarła. Podobnie zareagował w tym roku Wrocław. Może już niebawem płyta jego zespołu Coma rzuci na kolana resztę Polski

Dziś do sklepów muzycznych trafi debiutancki album grupy - "Pierwsze wyjście z mroku". Coma gra rocka, czasem nawet dość mrocznego, z poetyckimi tekstami.

Agnieszka Kozik: Łódź, Kraków, Warszawa... Trzy olbrzymie, prężne miasta. Z każdym byłeś związany. Które z nich najwięcej dla ciebie znaczy?

Piotr Rogucki: Najważniejsi są ludzie. W Krakowie spotkałem przyjaciół, którzy myślą jak ja, mają podobną wrażliwość, i mistrzów, których naśladuję, od których się uczę. W Łodzi jako Coma działamy dla sporej już rzeszy fanów, którzy dają nam mnóstwo energii i miłości. W Warszawie natomiast dzięki projektowi "Teren Warszawa", teatrowi Rozmaitości i Grzegorzowi Jarzynie odkryłem tajemnice i przestrzeń, prawdziwy teatr. Gdybym tego nie dostąpił, byłbym ubogim człowiekiem.

Studiujesz w krakowskiej PWST, ale to Warszawa otworzyła przed tobą drzwi teatru... Dla angażu wziąłeś urlop dziekański. Wrócisz jeszcze do Krakowa?

- W Warszawie zostałem zapłodniony pewną ideą nowej przestrzeni, którą można jednak realizować w każdym miejscu. Wystarczy mieć odrobinę siły i chęci. To zaprocentuje bez względu na to, czy będę pracował w teatrze Rozmaitości, czy w Starym Teatrze. Tak naprawdę dzięki udziałowi w "Terenie Warszawa" zrozumiałem, jak nieodzowna jest szkoła. Daje możliwość zdobycia warsztatu, skonfrontowania się z innymi uczniami, obserwowania własnych postępów. Nie zrezygnuję z tego, bo nie chcę, a poza tym mama by mnie zabiła, gdybym nie został magistrem (śmiech). Studiuję już w sumie szósty czy siódmy rok...

Rockowa Coma była wcześniej niż teatr i poezja śpiewana. Kim czuje się Piotr Rogucki - bardem, rockmanem czy śpiewającym aktorem?

- Zaczęło się właściwie od teatru. Chciałem się dostać do łódzkiej Filmówki na wydział aktorski. Nie powiodło się. Ale zacząłem śpiewać poezję i okazało się, że potrafię to robić. Tak mamo, śpiewam, mam głos, pomimo tego, że był bardzo niemile słyszany w domu (śmiech). Potem były festiwale i w końcu Coma, u boku której na początku w ogóle nie mogłem się odnaleźć. Z czasem się jednak okazało, że zaczynam czerpać z rocka niesamowitą energię i przekładać ją na poezję śpiewaną. To było coś nowego - czad, lekka chrypa, zdarte gardło. Równocześnie ta poezja zaczęła się wkradać do granego przez nas rocka - poetyckie teksty, wysublimowana jakość, pewien manifest do zrealizowania, wartość słowa. Czyli coś, co w muzyce popularnej nie jest istotne. Ale właśnie dzięki temu zaczęła zwracać na nas uwagę łódzka publiczność. I skończyło się na aktorstwie, które dodało naszym koncertom polotu. To już nie jest tylko odgrywanie kawałków, ale performance z mimem, scenografią...

Na Studenckim Festiwalu Piosenki wystąpiłeś jako bard, pomimo że do Krakowa przyjeżdżały już wtedy zespoły hiphopowe i rockowe. A na skostniały Przegląd Piosenki Aktorskiej pojechałeś z rockową Comą...

- Występem w Krakowie chciałem podsumować własną twórczość poetycką, sprawdzić, czy w przyszłości, kiedy już będę starym dziadkiem, będę mógł śpiewać jak Tom Waits, nie zawracając głowy chłopakom (śmiech). A we Wrocławiu chciałem poeksperymentować... Jechałem tam, żeby "straszować" festiwal piosenki aktorskiej rockową energią. Trasz to taki element zaczerpnięty z "Terenu Warszawa". Nauczyłem się tam, że nie należy się poddawać konwencjom, że najwyższy czas je zburzyć. To było duże wyzwanie. Musiałem się powstrzymywać od gestykulowania i po prostu przekazać publiczności pewną treść. Ten brak formy też był pewnego rodzaju formą. To nie my wygraliśmy ten festiwal. Wygrała go kolejna konwencja. Znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, bo jury od dawna myślało o zburzeniu schematu piosenki z różą w zębach i pistoletem w ręku.

Płyta Comy musiała powstawać wcześniej. BMG nie zauważyło was więc na festiwalu we Wrocławiu. Jak udało się dostać kontrakt w tak dużej wytwórni?

- Na wydanie płyty czekaliśmy pięć lat. Próbowaliśmy nawet zrobić to sami. Wystąpiliśmy zespołowo w telewizyjnej reklamie chipsów i za zarobione pieniądze wydaliśmy 3000 egzemplarzy singla. 2700 wciąż leży u nas na szafie (śmiech). Szukaliśmy wydawcy. W końcu na jeden z naszych koncertów przyjechał przedstawiciel BMG. Odezwał się po roku, kiedy byliśmy już na rozdrożu i zastanawialiśmy się, czy grać dalej, czy rozejść się w przyjaźni. Pomyśleliśmy: "No, nareszcie!". Demo oczywiście nie przypadło im do gustu... Ale my nie chcieliśmy nic zmieniać. I dlatego straciliśmy bardzo dużo energii, nerwów i zdrowia. Toczyliśmy ogromne batalie. Przeklinaliśmy, darliśmy ryja, nienawidziliśmy się nawzajem. Ale postawiliśmy na swoim. Płyta wygląda dokładnie tak, jak chciała tego Coma.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji