Artykuły

Dom, który zbudował Swift

ZNOWU dobre, pobudzające do myślenia, barwne przedstawie­nie w Starym Teatrze. Tym razem jest to sztuka Georgija Gorina "Dom, który zbudował Jona­than Swift". Wiele rzeczy w tym spektaklu jest dziwnych, zaskaku­jących, paradoksalnych.

Najpierw o tym, co widać. Pięk­na, doskonała scenografia znanych mistrzów, Lidii Minticz i Jerzego Skarżyńskiego. Z prawej strony, na tle wysokich spiętrzonych boazerii-mebli w ciepłym, domowym ko­lorze - biurko, przy którym w fo­telu siedzi Swift. Z lewej magiczna szafa z faliście udrapowanymi drzwiami w kolorze starego, prze­tartego bordo, w jej wnętrzu, po otwarciu, widać srebrzyście lustrza­ne ściany służące do tajemniczego przeglądania się. W tle sceny okno, w którym pojawiają się postacie-zjawy, kobiety z marzeń i wspom­nień Swifta. Obok rozsuwana cięż­ka ściana i drzwi, przez które uka­zuje się obuta noga wielkoluda, skąd też wjeżdża na scenę olbrzy­mia filiżanka Swifta po to, aby wo­kół niej wiodły zabawny dialog dwa liliputy. Powyżej - skrawek nieba to błękitniejącego, to szarze­jącego, z okiem Opatrzności, wyra­zistym, patrzącym z wysoka miło­siernie na ludzkie kłębowisko. W głębi - srebrzyście rozświetlające się lub ciemniejące perspektywy.

Na takiej scenie, trochę jakby fantastycznie i tajemniczo zbudowa­nej, przy akompaniamencie celnie wkomponowanej w całość muzyki rozgrywa się frapująca teatralnie, wieloznaczna akcja. Postacie barw­nie wystrojone, świetne kreacje ak­torskie, atmosfera ekscytująca, fa­lująca nastrojami, przecinana błys­kawicami politycznych aluzji, trak­towana jednak z przymrużeniem oka.

Ale dlaczego Gorin i Swift? O co toczy się ta gra? Co ma do powie­dzenia dzisiejszemu człowiekowi? Jak wyraża nasz czas, niepokoje, pytania, napięcia?

Grigorij Gorin, utalentowany dra­maturg radziecki, znany już jest także poza granicami swojego kraju, a w Polsce od dwudziestu lat, zwłaszcza jako autor granej w kilku teatrach sztuki "Zapomnieć o Hero­stratesie". Z zawodu lekarz, z za­interesowań i zamiłowań po tro­sze historyk, po trosze filozof, nade wszystko zaś dramatopisarz ("Szkla­ne wesele", "Dyl Sowizdrzał", "Prawdomówny kłamca", "Fenome­ny"), zdobył rozgłos i powodzenie. Natura ludzka, stosunki między­ludzkie, mechanizmy społeczne i po­lityczne - to główne tematy jego pisarstwa scenicznego, w którym rzeczywistość przenika się z fan­tastyką, i w którym satyra słabiej czy mocniej kłuje swym żądłem.

W tej sztuce Gorin sięgnął do osiemnastowiecznej, oświeconej Anglii i Irlandii i wydobył z niej Jo­nathana Swifta, autora "Podróży Gulliwera", mistrza ironii i politycz­nego pamfletu, jedną z najbardziej zagadkowych i paradoksalnych po­staci literatury angielskiej. Powstał utwór wielowarstwowy, z rozbudo­wanymi dygresjami, trudny inter­pretacyjnie. Rzeczywistość co chwila jest tu rozbijana i unoszona przez poezje, marzenia, fantasmagorie. Gorin zgromadził elementy wywo­dzące się albo z historycznych da­nych o bohaterze, albo z jego twór­czości. Na scenie, w domu Swifta spotykają się postacie-widma z jego życia z bohaterami jego książek. Rozmawiają, działają nader inte­resująco. Działania i teksty mają swoje podteksty. Najciekawsze są te niby ze snu, niby z fantastyki, wychylające się ku rzeczywistości i odwrotnie. Płynie opowieść o tym, jak sztuka, będąca wartością niezniszczalną, wprowadza człowieka w rodzaj zdrowego, pięknego sza­leństwa.

Opowieść ta ma wymiar uniwer­salny: daje asumpt i tło do rozwa­żań o świecie, społeczeństwie, wła­dzy, przemocy, o jednostce.

Całą tę ciężką problematykę autor po mistrzowsku wplata w żywioł teatru. Swift wynajmuje ko­mediantów, by przekazali ludziom jego myśli, aczkolwiek władza wy­kazała więcej przebiegłości, gdyż wynajęła widzów. Teatr opanowuje strukturę życia, ludzkie poru­szenie i ekspresje. Ucieczka w teatr? W błazeńskie udawanie? W dom wariatów, w którym gospodarz (Swift), będący w stanie obłędu, milczy (Dziekan przesiał używać słów. One wypaczają sens. Zwłaszcza w naszych czasach). Wszyscy inni mó­wią i mówią, żeby teatralnie zaga­dać rzeczywistość.

Na scenie, powoli, zakolami i dygresjami, nieraz za bardzo rozbu­dowanymi i rozgałęzionymi (szkoda, że ich reżyser trochę nie poprzycinał), odsłania się idea utworu.

Reżyser Adolf Weltschek, związany dotąd z Teatrem STU może uznać swe wejście na scenę Starego Teatru za udane. Przedstawienie ma teatralny czar, rytm i sens. Aktorzy w domu Swifta czują się jak u siebie, grają z precyzją, swobodą i poetycką lotnością. Znowu błysnęli talentem Andrzej Kozak, Leszek Piskorz, Magda Jarosz, Tadeusz Malak, Marcin Sosnowski, Jan Gunter, Alicja Bienicewicz i inni. Gorin wprowadza do domu Swif­ta, z którego to widać daleko i bardzo dużo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji