Historie rodzinne
- Obsadzają mnie "po warunkach". Jak jest jakaś paskuda, weź Tyńca, on to dobrze zagra - mówi warszawski aktor KRZYSZTOF TYNIEC.
Żonę wypatrzył w kościele
On śpiewał w chórze, ona siedziała w pierwszej ławce
Od dziecka marzył o scenie. Będzie sławny jak jego idole: Elvis Presley i Beatlesi. Nauczył się grać na gitarze. - Z... telewizji. - Oglądałem program, w którym muzyk z zespołu Niebiesko-Czarni pokazywał, jak grać na tym instrumencie - śmieje się.
Miał być technikiem elektroenergetykiem
Urodził się w Nowej Rudzie na Dolnym Śląsku. Kiedy miał kilka lat, jego rodzice rozwiedli się. Ojciec, prawnik z wykształcenia, przeprowadził się do Zgorzelca. Mama wychowywała czworo dzieci, pracowała w kopalni. Chciała, by Krzysztof poszedł do szkoły górniczej. - Nie chciałem zostać sztygarem. Ojciec namówił mnie na technikum elektroenergetyczne w Zgorzelcu. Wyobrażałem sobie, że będzie to szkoła i zawód na miarę XXI wieku: elektronika, laboratoria, białe fartuchy. W czasie praktyk w Turoszowie dostałem kufajkę i kask
- śmieje się. Ale to właśnie w Zgorzelcu, w amatorskim teatrze zagrał swoją pierwszą główną rolę w sztuce "Zapomnij o Herostratesie". Gdy po maturze powiedział nauczycielom, że zdaje do szkoły teatralnej, uznali to za żart.
Nie powiedział rodzicom o egzaminach do PWST
Rodzicom nie odważył się o tym wspomnieć. - Gdy ojciec usłyszał, że dostałem się do warszawskiej PWST, westchnął: - No toś sobie narobił. Miał nadzieję, że kiedyś przejmę po nim restaurację i hotel - wspomina aktor.
Start miał świetny. "Gabinet figur woskowych madame Tussaud", przedstawienie dyplomowe pod kierunkiem Tadeusza Łomnickiego, stało się hitem. Tadeusz Łomnicki zaproponował mu angaż w Teatrze na Woli. Jednak on wybrał Słupsk.
Przygoda skończyła się po pierwszym sezonie, a w Warszawie nikt nie czekał. W Teatrze Współczesnym, w którym wreszcie dostał etat, prawie nie grał. Najtrudniejszy był dla niego rok 1985. Miał już wtedy na utrzymaniu żonę i dwie córki.
Żona szyła koszule, on nimi handlował
Żeby związać koniec z końcem, ona zaczęła szyć koszule z jedwabiu, on obchodził z nimi sklepy. W niedzielę na bazarze na Skrze stał z pończochami i rajstopami, które przysyłała teściowa z NRD. - Przekonywałem się, że żadna praca nie hańbi. Najważniejsze były córki, które trzeba wychować, i dom, który należało utrzymać - wspomina.
Po kilku latach zła passa odwróciła się. Po roli Iwana Bezdomnego w "Mistrzu i Małgorzacie" dyrektor Maciej Englert powiedział: - Panie Tyniec, pan jednak coś potrafi. Do tego samego wniosku doszedł Janusz Warmiński, dyrektor Teatru Ateneum, dając mu angaż. Zagrał tam wiele świetnych ról. Obecnie możemy go oglądać w teatrze Capitol w "Klubie Mężusiów". Telewidzom kojarzy się z "Galą piosenki biesiadnej", Kabaretem Olgi Lipińskiej, teleturniejem "Idź na całość" i serialem "Daleko od noszy". Dzieci znają go, bo jego głosem mówi m.in. Go ofy, Timon, Gusto... - Obsadzają mnie "po warunkach". Jak jest jakaś paskuda, weź Tyńca, on to dobrze zagra - śmieje się.
Jadwiga jest moją pierwszą i jedyną miłością
- Kariera, powodzenie, pieniądze, jeśli są, to dobrze, ale to tylko dodatki. Najważniejsza jest rodzina. Jadwiga jest moją pierwszą i jedyną miłością. Wspaniałą żoną, matką, kobietą, człowiekiem - mówi. Kiedy się poznali, on miał 17 lat, ona była o rok młodsza. - Wypatrzyłem Jagódkę w kościele. Ja śpiewałem, ona siedziała w pierwszej ławce. Gdy wyjechałem na studia, przez rok pisaliśmy do siebie listy, a trasę pociągu Warszawa - Zgorzelec znałem na pamięć - wspomina.
Po roku pani Jadwiga zaczęła studiować historię sztuki w stolicy. - Gdy byłem na III roku, wzięliśmy ślub. Ich dumą są córki. Paulina skończyła filozofię na UW i antropologię w Londynie. Założyła klubokawiarnię Uwolnić Matkę. Młodsza Karolina, studiowała w Barcelonie design, z sukcesem projektuje torebki.
- Jestem utopijnym idealistą. Chciałbym, żeby wszystkim było dobrze - mówi.