Jerzy Stuhr o Włoszech, proroctwach i przyjaźni z Morettim
Spotkanie z Jerzym Stuhrem przyciągnęło do pałacu Biedermanna tłumy. Jerzy Stuhr przyjechał do Łodzi na organizowaną przez Uniwersytet Łódzki konferencję, dotyczącą włosko-polskich kontaktów filmowych.
- Tak jak uprawianie seksu nie sprawia, że możemy się nazwać seksuologami, tak granie we włoskich filmach nie upoważnia do myślenia o sobie jako o specjaliście od włoskiej kinematografii. Dlatego bałem się tej konferencji - mówi Jerzy Stuhr. Obawy aktora okazały się niesłuszne
Aktor opowiadał m.in., jak zaczęła się jego przygoda z włoskim kinem: - Lata 70. , w których zacząłem bardzo intensywne życie zawodowe, pchnęły mnie w kierunku eksperymentu - wspomina. - Chciałem sprawdzić, czy da się na scenie przekroczyć barierę języka. Przypadek sprawił, że pierwsza propozycja przyszła z Italii. Gdyby zaproponowali mi pracę w Finlandii, pewnie dziś byłbym znanym fińskim aktorem.
Włochy uważa za niezwykle gościnny kraj, chłonący kulturę europejską. - Odnaleźli się tam Tadeusz Kantor, Jerzy Grotowski, Peter Stein, Jurij Lubimow, Pina Bausch - wymienia. - Na tej fali i ja dobiłem jakoś do tych artystów - mówi. - Włochy mnie wzbogaciły. Tam na co dzień obcuje się z pięknem.
Jak podkreśla, nigdy nie chciał udawać Włocha. - Musiałbym wtedy zmienić osobowość - tłumaczy. Ostatnio dostał propozycję gry w serialu o rodzinie Oliviettich, znanych z produkcji maszyn do pisania, a dzisiaj również komputerów i klawiatur. Miał się wcielić w głowę rodu. Odmówił. - Włosi by mi tego nie wybaczyli - uważa.
Stuhr objaśniał również różnicę między specyfiką pracy w Polsce i we Włoszech. - U nas to jest męka. Atmosfera garderoby włoskiej jest zupełnie inna. Tam aktor spełnia się w zabawie.
Mimo uroku tego kraju, nie chciałby opuścić Polski i przenieść się do Italii. A mógł. - Moja żona jest muzykiem, mogłaby dostać kontrakt w każdej Filharmonii. Ale wróciliśmy do godziny milicyjnej. Tamtejszy system teatralny by mnie zniszczył - zaznacza.
Podczas tournee (jako Witkacy występował m.in. w Mediolanie i Rzymie) napisał dwa scenariusze. - Z nudów - mówi. - Do 21 nic tam nie robisz, tylko czekasz na przedstawienie.
Aktor wspominał również o przyjaźni z Nannim Morettim, autorem "Habemus papam", filmu, w którym Jerzy Stuhr zagrał rzecznika prasowego Watykanu. - Nanni artystycznie jest mi bardzo bliski - mówił. - Mamy podobną wrażliwość. Łączy nas też choroba. Z jej powodu Nanni nie wystąpił np. w "Podwójnym życiu Weroniki" Krzysztofa Kieślowskiego.
Po abdykacji Benedykta XVI media uznały Stuhra za eksperta od spraw Watykanu. "Habemus papam" traktuje o papieżu, który nie chce wziąć na siebie roli głowy Kościoła.
- Monika Olejnik powiedziała, że zagrałem w proroczym filmie - opowiada Stuhr - "Wie pani", zareagowałem wtedy, "30 lat temu też grałem w pewnym filmie. Bardzo bym nie chciał, żeby okazał się proroczy...".