Dzieci ocenzurowały dorosłych. Tajemnice ujawnione po 19 latach
Ten miał jeszcze włosy, ten się mieścił ciągle w okienku, tamten dopiero debiutował. Panie z obsługi heroicznie walczyły z opiekunkami, by na salę nie wchodziły, dzieciaki piszczały z przejęcia, a za drzwiami rozgrywała się Wielka Tajemnica. 19 lat po wszystkim w Białostockim Teatrze Lalek zebrali się i twórcy, i odbiorcy tamtych wydarzeń. RElacja Moniki Żmijewskiej w Gazecie Wyborczej - Białystok.
Blisko dwie dekady wcześniej o Tajemnicy usłyszało blisko 7 tys. osób. Wszyscy dostali specjalne legitymacje, tzw. matrykuły. Wszyscy nie mieli jeszcze 12 lat. Wszyscy byli w teatrze lalek. Tyle że na salę wchodziły tylko dzieci, a nauczyciele, opiekunowie, rodzice zostawali za drzwiami. Nie było zmiłuj się, panie z obsługi były nieubłagane. Takie właśnie założenie miał spektakl: "Wielka Tajemnica. Pierwsze Spotkanie. Dozwolone do lat 12" - żadnych dorosłych spoza teatru. Spektakl przy współpracy Zbigniewa Lisowskiego i aktorów wymyślił reżyser Wojciech Szelachowski, grany był przez rok, w latach 1994/95.
- Uznaliśmy, że skoro dorośli cenzurują dzieci, to dzieci też mogą ocenzurować dorosłych - wspominał reżyser. Małymi widzami opiekowała się tylko obsługa teatru. Ślubowali podczas spektaklu, że nie zdradzą scenariusza przedstawienia nikomu, a jako wtajemniczeni dostawali specjalną legitymację: matrykułę.
I oto minęło 19 lat, mali widzowie stali się duzi, przyszedł czas, by odtajnić tajemnicę. Teatr wymyślił akcję "Matrykulanci BTL, łączcie się!" i zaprosił na powtórne spotkanie po latach. Akcja nagłośniona została dość późno, na niedzielne spotkanie do teatru wielu matrykulantów nie przyszło, ale, jak obiecuje teatr - spotkań ma być więcej, a ci, którzy się zjawili, też się bawili dobrze.
26-letnia Justyna w 1995 r. miała 8 lat, jej matrykuła ma numer 4759.
- Dzień wcześniej o akcji usłyszałam zupełnie przypadkowo w radiu. Słucham, słucham, pada słowo "matrykuła" i nagle coś mnie tknęło: przecież ja ją mam! Faktycznie, leżała w pudełku z drobiazgami. Postanowiłam przyjść, może coś sobie przypomnę? Bo samego przedstawienia za bardzo nie pamiętam, ale gdy doczytałam na stronie teatru, o co chodzi, to z takich strzępków zaczęłam łączyć całość. Przypomniałam sobie, że była wata cukrowa, tajemnica, ślubowanie, no i to, że na przedstawienie nie mogła wejść nauczycielka... O, to było coś! Takich rzeczy się nie zapomina.
Wojciech Szelachowski: - Tak się zastanawiam, może trzeba było spotkać się po jeszcze dłuższym okresie...
Na to Wojciech Kobrzyński, poprzedni dyrektor BTL, żartobliwie: - Najlepiej za jakieś 40 lat. Ci matrykulanci dopiero co rozstali się z dzieciństwem i nie bardzo chcą do niego wracać, ale za 40 lat już będzie inaczej.
Tak czy inaczej, cenzura przestała działać, ci, którzy przyszli, niezależnie od wieku mogli wreszcie obejrzeć owe słynne przedstawienie. Nagrane na taśmie VHS i bardzo kiepskiej jakości. Ale w końcu działo się to 20 lat temu.
Na scenie zasiedli aktorzy i to dla nich pokaz był największą frajdą - rozpoznawanie się po latach i zobaczenie wszystkiego z zupełnie innej perspektywy. Było sporo wzruszeń, żartów, radości.
Przerzucali się komentarzami:
- O rany, to ja! Boże, jaki ja byłem jeszcze młody!
- Patrzcie, jak Krzysiu zasuwa na rowerku!
- Tak się poruszał Pilat za młodu, patrzcie i podziwiajcie.
- O, a Zaborski jeszcze się mieścił w okienku.
- Jejku, jakie to były czasy, patrzcie, jeszcze Mieciu jest...[Fiodorow, aktor zmarł przed kilku laty - red.]. To był aktor...
Czasy faktycznie były inne, pomijając już nawet wiek. Nie było telefonów komórkowych ani internetu, teatr jeszcze przed remontem. Tylko dzieciaki były takie same: rozbrykane, żywiołowo reagujące na spektakl, czasem wręcz pchające się na scenę. A na scenie działy się rzeczy różne, jak to w przedstawieniu w cyrkowej konwencji bywa. I tajemnicze. Gasło światło, produkowano watę cukrową, z sufitu padał deszcz, aktorzy się przedstawiali, podkreślali, jakie to nadzwyczajne spotkanie i objawiali tajemnice. Choćby takie, że na świecie rosną drzewa, starsze od faraonów, ba, nawet dwa razy starsze od Chrystusa (sosny kalifornijskie). Obwieścili też, że są Strażnikami Wielkiej Tajemnicy. A to oznacza, że można powiedzieć im wszystko.
W efekcie spektakl miał też dalszy ciąg - w postaci korespondencji. Wiele dzieci, na prośbę teatru, przekazało nauczycielkom zaklejone koperty ze swoimi tajemnicami, a nauczycielki przyniosły je do teatru. Nie wszystkie szkoły i klasy odpowiadały. W przypadku jednej zdarzyło się, że teatr dostał koperty otwarte - jedna z nauczycielek uznała, że musi tam zajrzeć. Ale większość kopert przyszła w nienaruszonym stanie.
- Ostatecznie trafiło do mnie kilkaset anonimowych tajemnic. Od błahych, po naprawdę dramatyczne. Czasem ktoś pisał, że nie ma sekretów. A ktoś inny np., informował nas, że kiedy rodzice śpią, biegnie do lodówki - mówił "Gazecie" Wojciech Szelachowski. - Ale dużo było też prawdziwego bólu. Czytanie tych listów do dziś jest dla mnie wielkim przeżyciem emocjonalnym. Wiele tajemnic dotyczyło różnych lęków, cierpień dzieci. Jestem przekonany, że o wielu z nich nie wiedział ani rodzic, ani ksiądz, ani szkoła, a dzieci zaufały tylko teatrowi. Na tym też polega siła teatru. Daje braterstwo przeżycia. Jak widać więc, poza zabawą ta sprawa miała głębokie refleksyjne oblicze. Tak sobie myślę: czas płynie, tajemnice ewoluują, zmieniają się, my się zmieniamy. Zastanawiam się, jak potoczyło się życie tych wszystkich małych widzów naszego spektaklu. Kim są teraz?
Teatr chciałby spotkać się z jak największą ilością matrykulantów, organizowane mają być jeszcze kolejne spotkania. W sumie wydano 6700 matrykuł. Przy odrobinie wysiłku da się nawet ustalić "Wtajemniczonych" - BTL ma daty spektaklu i numery legitymacji. Wiadomo na przykład, że matrykuły z numerami od 203 do 403 roku wydane zostały dzieciom ze Szkoły Podstawowej nr 28.