Konflikt wolności i władzy
W niedzielę w Operze Narodowej odbędzie się pierwsza w tym roku premiera — Don Carlo Giuseppe Verdiego w reżyserii Willy’ego Deckera. Jest to przeniesienie spektaklu z opery w Amsterdamie, którego pierwsze wykonanie miało miejsce w 2004 r. Teatr Wielki w Warszawie otworzy w ten sposób Rok Verdiowski związany z 200. rocznicą urodzin wielkiego włoskiego kompozytora.
Niemieckiego reżysera Willy’ego Deckera polska publiczność poznała dwa lata temu, gdy Opera Narodowa kilkakrotnie pokazałajego inscenizację Elektry Richarda Straussa, z Ewą Podleś w roli Klitemnestry stojącej na okrwawionych schodach. Decker jest również autorem głośnej inscenizacji Traviaty Verdiego na Festiwalu w Salzburgu, w którym główną rolę śpiewała Anna Netrebko pozująca na wielkiej, czerwonej kanapie.
Również Don Carlo ma dużą siłę oddziaływania. Willy Decker bardzo wyraźnie zaznaczył konflikty tkwiące w historii hiszpańskiego infanta Don Carlosa, nieszczęśliwego sukcesora tronu Habsburgów (podstawą libretta była tragedia Fryderyka Schillera). Akcja toczy się w zamkniętej, monumentalnej przestrzeni wzorowanej na mauzoleum w Eskurialu, położonej pod Madrytem siedzibie katolickiego cesarza Filipa II. W tym zimnym, kamiennym otoczeniu, zaprojektowanym na nieludzką miarę, szaleją namiętności. Toczy się konflikt między ojcem i synem, Filipem II i Don Carlosem — o władzę i o kobietę.
Podobnie jak u Szekspira, Hiszpania jest więzieniem, w którym faktyczną władzę ma Kościół katolicki i Wielki Inkwizytor — pokazuje to już pierwsza scena, w której tytułowy bohater klęczy zgarbiony przed olbrzymim krucyfiksem bezwzględnie dominującym nad otoczeniem. Żarliwymi rzecznikami wolności są Don Carlos i jego przyjaciel Markiz Posa. Ponoszą jednak klęskę.
Don Carlo powstał w dwóch wersjach. Najpierw Verdi napisał pięcioaktową operę dla Paryża, gdzie wystawiono ją w 1867 r. bez szczególnego powodzenia — Francuzom wydała się zbyt antyklerykalna. Dużo lepiej przyjęto ją niedługo potem w Londynie. Kompozytor, który miał instynkt sceniczny, postanowił skondensować utwór, i tak powstała czteroaktowa wersja po włosku, którą wykonano w 1882 r. w mediolańskiej La Scali. Tę właśnie wersję usłyszymy w Warszawie pod dyrekcją Carla Montanaro, dyrektora muzycznego Opery Narodowej.
Jedną z głównych postaci, kluczową dla całej intrygi rolę księżnej Eboli zaśpiewa Agnieszka Zwierko.
Ponadto wystąpią: Rafał Siwek (Filip II), Giancarlo Monsalve (Don Carlo), Davide Damiani (markiz Posa), Natalia Kovalova (Elżbieta)
Niedziela, 13 stycznia, godz. 18, Teatr Wielki — Opera Narodowa, następne przedstawienia: 16, 18, 22 stycznia
Zaprasza Agnieszka Zwierko
mezzosopran
Rola księżniczki Eboli jest napisana znakomicie, co ciekawe, tak jakby na dwa rodzaje głosu. W pierwszym akcie Eboli śpiewa kanconę, która jest napisana dla koloratury. Jest też równie zalotna w duecie z Don Carlosem, w którym jest zakochana. Później jednak przychodzi to ciężkie śpiewanie, w którym trzeba sprostać rozmiarom dramatycznego mezzosopranu, aż dochodzimy do fantastycznej arii w IV akcie. Mówi się, że sopranowa Elżbieta może śpiewać i śpiewać, ale jak wychodzi Eboli i zaczyna O don fatale, to jest to clue opery. Uwielbiam Verdiego i mogę go śpiewać stale.
Mam taki rodzaj głosu, że jestem w stanie wykonać wszystkie role mezzosopranowe, które napisał. Mam głos o zasięgu trzech oktaw, śpiewam nawet „c” trzykreślne. Mogę kreować zarówno Ulrykę w Balu maskowym, która jest napisana nisko, ponieważ mam cały dolny rejestr do dyspozycji, jak i Eboli czy Amneris w Aidzie, które są skomponowane wysoko — czuję się znakomicie w tym rodzaju muzyki.
Mój głos określa się jako mezzosopran Verdiowski, czyli taki, który ma mocne niskie dźwięki i wysokie, których by się i sopran nie powstydził. Jak mówią śpiewaczki, taki głos musi „z piwnicy” wychodzić, a z drugiej strony musi być z gwiazd.