Artykuły

Wracam do Kalisza z radością

Rozmowa z Janem Buchwaldem, reżyserem, dyrektorem Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu w latach 1994–1998

Anna Tabaka: Idzie za Panem w Kaliszu dobra sława dy­rektora, który potrafił skonsolidować zespół i przyprowadzić publicz­ność do teatru. Jeżeli po­zostawia się po sobie takie wspomnienie, nie trzeba chyba też specjalnie na­mawiać do ponownej pra­cy na kaliskiej scenie?

Jan Buchwald: Bardzo lubię Kalisz, nie tylko te­atralny, choć ten na pewno jest mi najbliższy. Wstaję rano i patrzę na Katedrę św. Mikołaja. To piękne miasto, w którym udało się zacho­wać niepowtarzalny zabyt­kowy urok śródmieścia, miasto starych kościołów i kamienic. Do tego wystar­czy przejść przez rynek, by spotkać kilka znajomych osób i miło porozmawiać. A już za teatrem, teatrem nad Prosną, bez egzaltacji mogę powiedzieć, że się stęskni­łem. Pewne nadzieje wiąza­łem z deklaracjami mojego bezpośredniego następcy, który wstępnie zapraszał do współpracy, ale do konkret­nych rozmów między nami jednak nie doszło. Tym bardziej ucieszyła mnie pro­pozycja pana dyrektora Roberta Czechowskiego.

Zawsze chętnie tutaj wracam. Na Kalisz patrzę jak na miejsce, w którym spędziłem cztery ważne dla mnie lata. To była moja pierwsza dyrekcja, pierw­sze samodzielne działanie. Wcześniej współkierowa­łem wprawdzie Teatrem Telewizji, ale na własny rachunek, z własnym bu­dżetem, prawie 100-osobowym zespołem, repertu­arem, za który brałem pełną odpowiedzialność, w koń­cu przed swoją publiczno­ścią, pracowałem po raz pierwszy. Byłem tutaj chwa­lony, ale też przecież ganio­ny, mam jednak świado­mość, że coś się w tamtym czasie udało, że to nie były lata stracone.

Czego może nauczyć kierowanie teatrem w prowincjonalnym mieście?

Określmy najpierw do­kładnie miejsce. Kalisz leży mniej więcej w środku Pol­ski. Ma bogate tradycje teatralne. Jest postrzegany jako centrum kulturalne, tym bardziej że w środowisku teatralnym słynie przede wszystkim z majowych spotkań. Jeśli wówczas tutaj przyjechać, widzi się nieprzebrane tłumy, wokół nadzwyczajne poruszenie, wszyscy zdają się żyć tylko dla teatru i nikt nawet nie śmie zestawić tego obrazu święta z codziennością. A dzień powszedni sceny nad Prosną jest dość specyficz­ny, tak naprawdę tutaj bar­dzo trudno skupić ludzi wokół teatru.

Z wielości możliwych dróg postawiłem na edukację i dobrą, rzemieślniczą robotę, co zresztą nie spotkało się początkowo z pozytywnym przyjęciem. Mój wybór był podyktowany kilkoma prze­słankami.

W pamięci przechowywa­łem słowa prof. Zbigniewa Raszewskiego o powinno­ści teatru, którą widział w ciągłym odnawianiu „kon­tyngentu publiczności”. Jak to zrobić w stutysięcznym mieście? Pokazując spekta­kle uczniom, przybliżając tę sztukę nie tylko poprzez szkolne lektury, ale w jej różnorodności i złożoności. Jeżeli ktoś, kto wówczas jako dziecko, nastolatek, przyszedł po raz pierwszy do teatru, dzisiaj powraca, to już coś się udało. A poziom przedstawień? Za­wsze będzie wypadkową wyobraźni dyrektora i umie­jętności zespołu.

Publiczność nie składa się tylko z młodzieży, jest różna wiekowo, różni się też pod względem przy­gotowania do odbioru spektaklu teatralnego czy jakiejkolwiek sztuki. Róż­ne też będzie stawiała wymagania. Wystawienie „po bożemu” lektury szkolnej nie musi wszystkim wystar­czać, tak jak nie wszystkim będzie odpowiadał tzw. ambitny teatr artystyczny.

Dlatego, za moim wiel­kim nauczycielem, wspania­łym dyrektorem teatru, Zyg­muntem Hübnerem, stałem się wyznawcą „szlachetne­go eklektyzmu repertuaro­wego”. Dwa słowa o tzw. „artystyczności”. Artyzm to pojęcie niezwykle pojemne, a dla mnie, zgodnie z naj­starszymi definicjami sztu­ki, jest najpierw synonimem dobrej, rzemieślniczej pra­cy. Pracować artystycznie, to znaczy, że w ostatnim rzędzie słyszę słowo aktora, który dbając o swoją kon­dycję zawodową utrzymuje dyscyplinę twórczą, że for­ma pięćdziesiątego przed­stawienia nie odbiega od premiery, że artysta na sce­nie potrafi pracować w ze­spole i podporządkować się regułom tej gry. A jeśli po spełnieniu tych warunków uda się osiągnąć coś jesz­cze, to jest to dar od Pana Boga i tyle. Teatr — czego może najistotniej doświadczyłem w Kaliszu — to partnerstwo: tak z widzem, jak i z innymi osobami w zespole, a sukces każdego z członków zespołu jest możliwy tylko poprzez sukces całej załogi i odwrotnie. Widzę tutaj miejsce dla indywidu­alizmu, ale nie dla sobkostwa i sobiepaństwa, czę­sto skrywających brak kom­petencji i profesjonalizmu. W końcu teatr, o czym nie wolno zapominać, to także zespół techniczny, pracow­nie, administracja, impresariat — a w „Bogusławskim” po tej stronie też pracowali świetni ludzie.

Istnieje zatem prosta odpowiedź na pytanie, jaki teatr potrzebny jest Kali­szowi?

Odpowiedź jest oczywi­sta i wynika z faktu, że nad Prosną scena jest tylko jed­na. Jeżeli ktoś chce obejrzeć spektakl, może pójść tylko pod jeden adres — na plac Bogusławskiego. Jakiego teatru należy w takiej sytu­acji oczekiwać? Porządne­go, tj. zawodowego, który nie idzie na skróty, nie robi „pseudozadym”, ale uczci­wie oswaja ze sztuką, do­starczając wzruszeń i prze­myśleń.

Dlatego, witając na kaliskiej scenie po sześciu latach, wybrał Pan Arszenik i stare koronki Josepha Kesselringa?

To jest wybór pana dyrektora Roberta Cze­chowskiego. Sam myślałem o czymś współczesnym, ale dyrektor miał argumenty, które mnie przekonały. Sztu­ka Kesselringa daje szansę spotkania aktorów jeszcze z moich czasów i młodszych, od ich harmonijnej współ­pracy bardzo wiele zależy. Poza tym Arszenik i stare koronki to pyszna zabawa jak każda dobra literatura komediowa. Pobudza wy­obraźnię. Mam nadzieję, że udało się nam zrobić przed­stawienie, w którym oprócz śmiechu, widz znajdzie tro­chę liryki i obserwacji oby­czajowej. Jako reżysera moją uwagę bardziej zwró­ciła strona psychologiczno-kulturowa sztuki niż same, w końcu niezwyczaj­ne perypetie, rozgrywające się w domu dwóch staru­szek. Mam nadzieję, że widzowie dadzą się uwieść temu spojrzeniu.

Liryki chyba najbar­dziej dzisiaj brakuje, nie tylko w teatrze.

W ostatnich latach w teatrze bardzo wiele się zmieniło. Teatr mniej lub bardziej rozpaczliwie szuka tematu, języka, sposobu porozumienia się z widzem — szuka, jak to się zwykło mówić, swojej tożsamości. Sam w formach ekstremal­nych tych zmagań uczest­niczyłem, dyrektorując Te­atrowi Rozmaitości w War­szawie. To ważki problem współczesnego teatru.

Pozostaje wierzyć w siłę sztuki albo w cierpli­wość widzów…


Jan Buchwald, reżyser. Ukończył studia na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego (1974) i Wydziale Reżyserii Dramatu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie (1987). Przez wiele lat związany z Teatrem Telewizji, m.in. jako jego wicedyrektor współtworzył Studio Teatralne Dwójki. W latach 1994–98 dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu i dyrektor Kaliskich Spotkań Teatralnych — Festiwalu Sztuki Aktorskiej oraz w latach 1999–2002 dyrektor naczelny Teatru Rozmaitości w Warszawie. Od 2003 r. w Zespole Doradców Prezydenta m. st. Warszawy.

Wyreżyserował kilkadziesiąt spektakli teatralnych i telewizyjnych (m.in.: M. Hłasko Nawrócony w Jaffie — Teatr Powszechny w Warszawie 1987, Ch. Hampton Niebezpieczne związki — Teatr Polski we Wrocławiu 1988, B. Jasieński Bal manekinów — Teatr Powszechny w Łodzi 1990, Molier Don Juan — Teatr Współczesny w Warszawie 1991, M. Hemar To, co najpiękniejsze — Teatr Polski w Londynie 1993, D. Wasserman Lot nad kukułczym gniazdem — Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu 1994 i Teatr Współczesny we Wrocławiu 1995, ponadto w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu: G. Zapolska Ich czworo 1994, J. Osborne Miłość i gniew 1995, Woody Allen Zagraj to jeszcze raz 1995, B. Brecht Opera za trzy grosze 1996, S. Mrożek Tango 1996, G. Nawrocki Młoda śmierć 1997, A. Czechow Wiśniowy sad 1998).


Z teatralnej zapowiedzi:

Rok 1941, Brooklyn, stan Nowy Jork, USA. W pamiętającym „lepsze czasy”, wiekowym domu, mieszkają dwie urocze starsze panie, cieszące się powszechnym szacunkiem i sympatią. Wraz z nimi żyje ich bratanek, który cierpi na niewinną manię: wydaje się mu, że jest Napoleonem Bonaparte. Ciotki często odwiedza drugi bratanek, recenzent teatralny z Brodwayu. Ma w tym swój cel. W pobliżu mieszka pastor, w którego córce jest zakochany. Spokój domu zostaje zburzony, gdy wychodzi na jaw, że staruszki, kierując się dobrym sercem, pomagają samotnym emerytom rozpocząć podróż na tamten świat…

Premiera Arszeniku i starych koronek Josepha Kesselringa w Teatrze im. W. Bogusławskiego w najbliższą sobotę, 13 marca. Spektakl wyreżyserował Jan Buchwald. Występują: Krystyna Horodyńska, Bożena Remelska, Agnieszka Kubies, Karol Kręć, Lech Wierzbowski, Janusz Grenda, Adam Szymański, Maciej Grzybowski, Jerzy Mularczyk (gościnnie), Jerzy Górny, Jacek Jackowicz, Ignacy Lewandowski, Piotr Bigora i Arkadiusz Cyran. Scenografię do przedstawienia przygotował Wojciech Stefaniak.
opr. (tag)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji