Opera na pół gwizdka
"Opera B/O" pod kierownictwem: Laco Adamika, Grzegorza Brajnera, Eleny Korpusenko, Bogusława Nowaka, Marka Pacuły, Bożeny Pędziwiatr w Operze Krakowskiej. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.
Próby zainteresowania młodych kulturalnymi formami spędzania wolnego czasu, szczególnie w czasach dominacji wszelkiego rodzaju elektroniki, są bardzo szczytnym działaniem. Sztuki wizualne interesują się intensywnie młodymi już od jakiegoś czasu - co i rusz możemy oglądać wystawy dla dzieci i młodzieży, spektakle, różne formy filmowe, a także chodzić na spotkania dyskusyjne, prezentacje... Opera nie może w tym przypadku pozostawać w tyle, choć nie da się ukryć, że ten splot teatru i muzyki, a nierzadko również sztuk plastycznych i tańca, jest chyba najcięższy do "sprzedania" najmłodszym - szczególnie, kiedy nie mamy do czynienia z przedstawieniem dla dzieci, a widowiskiem, które ma być niejako readerem, kolażem najważniejszych fragmentów światowych oper i opowieścią o pracy orkiestry, śpiewaków, ludzi teatru i opery. Zespół Opery Krakowskiej postanowił podjąć wyzwanie. Niestety, z miernym skutkiem.
Gospodarzem półtoragodzinnego spektaklu jest Marek Pacuła, który już od wejścia raczy widzów spisanymi na kartce nieśmiesznymi żarcikami, przypominającymi trochę humor Karola Strasburgera w "Familiadzie". Próby rozbawienia publiczności niestety rozciągają się na całość przedstawienia, wywołując raczej zażenowanie niż szczery śmiech. Tym bardziej, że ciągłe "suchary" okraszone są przejęzyczeniami i monotonnym głosem prowadzącego, który sądząc po wyrazie twarzy, chyba sam musi spalać się ze wstydu czytając scenariusz imprezy. Przykładem niech będzie arcyzabawna w zamierzeniu informacja o włoskich korzeniach opery zakończona wnioskiem, że pizzerie w Krakowie są pozostałością po wizytach Włochów w byłej Stolicy, sprowadzających sukcesywnie spektakle operowe do miasta - "dlatego warto uczyć się włoskiego, aby dobrze zamówić sobie jedzenie". Sucho, aż miło.
Wyrwane z kontekstu fragmenty oper nie są ułożone w żadną nową, atrakcyjniejszą dla młodych, fabularną całość - po prostu dostajemy kilka wykonań najsłynniejszych arii przeplatanych bardzo skrótowymi i uproszczonymi informacjami o twórcach czy pierwszych wystawieniach danej opery. Większość z tych występów też w założeniu ma być humorystyczna, ale nie wszystkie - Madama Butterfly czy Królowa Nocy pozostają wciąż tragiczne i patetyczne.
Zastanawia mnie, czy jest sens, wyrywania z kontekstu całości dzieła, 5-minutowego fragmentu i przedstawienia komuś jako reprezentatywnego dla danego twórcy czy choćby jednej opery. Nie daje to takiego obrazu widowiska operowego, jakim ono jest naprawdę - prędzej kojarzy się z reklamą makaronu czy przyprawy, szczególnie że twórcy "Opery B/O" nie postarali się o to, aby scenografia czy choćby tło poszczególnych części oddawało klimat omawianych sztuk. Nawet soliści nie do końca potraktowali przedsięwzięcie poważnie, bo momentami wykonania były ledwie znośne. Robota odwalona na pół gwizdka, co rozczarowuje - szczególnie w świetle ostatnich, bardzo interesujących pozycji w repertuarze Opery Krakowskiej.