Śmiech na sali
Więc znowu wieczór śmiechu w Teatrze Buffo. Po długiej przerwie, gdyż każdy z programów cieszy się wielotygodniowym, powodzeniem.
Tym razem na plan pierwszy wysunęły się przede wszystkim dwie aktorki: Irena Kwiatkowska i Stefcia, ach przepraszam, Stefania Górska.
Irenę Kwiatkowską z radością witamy znowu na scenie satyrycznej, dla której się jak gdyby urodziła. Ukazuje się w tym programie dwukrotnie. Znakomity monolog Gozdawy i Stępnia Kobieta sama wzbogaca o taką ilość wspaniale podpatrzonych obserwacji i zabawnych „tricków”, że publiczność płacze ze śmiechu. Po raz drugi widzimy ją w skeczu zbiorowym Wrzaski o brzasku pióra Marianowicza, Minkiewicza i Osęki, gdzie jako idąca z duchem czasu mama daje okazję autorom do ostrej krytyki dzisiejszych obyczajów i snobizmu antypowieści, antysztuk teatralnych, a także okazję do ukazania we własnej osobie stróża obyczajów expressowego Jotema (świetnie go „robi” Gołębiowski).
Kwiatkowska to uosobienie śmiechu, który wyobraża każdym gestem i każdym skrzywieniem ust i dlatego dobrze że ujrzeliśmy ją w tym satyrycznym programie.
A Górska? W jakiejże świetnej pokazała nam się formie, zarówno jako zazdrosna żona w monologu Paciorkowska jak i w parodii telewizyjnego występu Kaliny Jędrusik We łzach go czekam i trwodze. Cały zresztą program telewizyjny, w którym brali poza Górską udział Krukowski, Jonkajtys, Barski, Szpądrowska, Dymsza, Machowski, Belczyńska, Grossówna i Halmirska był tak trafną parodią, że mieliśmy wrażenie, iż naprawdę siedzimy przed telewizorem.
Górska była też wiernym odbiciem naszych biurokratycznych urzędniczek, w zabawnym skeczu Pokąsany, w którym grał też bardzo śmieszny Darski.
Po Kwiatkowskiej i Górskiej należy od razu wymienić pyszny wprost Calypso-Ensemble, w którym pod przewodnictwem kapitalnego Dymszy, Jonkajtys, Machowski i Żórawski prezentowali tekst i muzykę Gozdawy i Stępnia w parodii śpiewaczego kwartetu. Zarówno komentarz, jak sama treść pieśni budziły wybuchy śmiechu na sali. Każdy z czterech śpiewaków reprezentował inny typ artysty, wszyscy byli szczerze zabawni.
Nie wszystkie numery były oczywiście jednakowo udane. W piosence Pomogą nam neony (Bianusza muzyka Rembowskiego) dobra była tylko pointa, w dialogu Czekając na tatę, parodii Godota, odbywającej się w beczce także dopiero pointa wyzwalała śmiech na sali. Na trzeźwo monolog wypowiedziany przez Tadeusza Olszę z właściwym mu jakimś wewnętrznym zamyśleniem, nie miał nawet pointy udanej. Lepszy był drugi monolog zagrany przez Olszę Człowiek z karabinem (Gozdawa i Stępień) ale także nie wyzyskiwał wszystkich możliwości komicznych tego świetnego aktora. Także Dymszy i Krukowskiego było nam w tym programie za mało.
Lot w Kosmos pokwitowano jedną migawką Lengrena Hen ku, która znowu zagrała tylko pointą.
Także migawką był Pożar (Osęki) podany zabawnie przez Krukowskiego jako poszukiwacza protekcji. Krukowski śpiewał też piosenkę I to wszystko za moje pieniądze (Gozdawy i Stępnia) zabawną, ale trochę niesprawiedliwą w chwili, gdy polskie filmy zaczynają nam przynosić sławę i dochody.
Świetnym popisem charakterystycznym S. Żórawskiego była Ballada pruska. Wykonanie jej świadczy o talencie młodego aktora, któremu należałby się szerszy oddech na scenie teatralnej.
Stronę śpiewaczą reprezentowały trzy artystki: Pellegrini bardzo przyjemna zwłaszcza w poetycznej Balladzie o Murzynku (tekst Krukowskiego). Korsakówna śliczna i pełna poezji, zarówno w sylwetce, jak w uśmiechu i głosie w Muzyku (Korczakowski, muz. Rembowski), wreszcie Szpadrowska, która jakoś mniej nas „wzięła” wykonując Piosenkę z dawnych lat (Broka z muz. Markiewicza).
W sumie program przyjemny, wesoły i na zespołowy finał A my nic, tylko gramy, możemy śmiało odpowiedzieć „Grajcie tak dalej!”.