Artykuły

Szaleństwo romantyzmu

"Lenz" w reż. Barbary Wysockiej z Teatru Narodowego w Warszawie na XIV Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach. Pisze Adam Andrysek na Portalu Katowickim.

Stało się. Pierwszy spektakl konkursowy tegorocznego Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" za nami. Jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych na mapie województwa, jak również i Polski, już po raz czternasty odkryje przed widzami regionu młodych, zdolnych i wartych uwagi reżyserów oraz ich dokonania prezentując - miejmy nadzieję - sztuki poruszające, kontrowersyjne, budzące emocje, prowokujące do dyskusji. Czy w odniesieniu do spektaklu Barbary Wysockiej "Lenz" użyć można któregoś z powyższych epitetów? Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie.

"Pierwsze" spektakle plasują się wyjściowo na innej, zdawało by się "gorszej" pozycji. "Lenz" nie jest co prawda spektaklem "pierwszym" sensu stricte, bowiem już sobotnie otwarcie Festiwalu minęło pod znakiem adaptacji scenicznej mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza", jednak jest to - jak już wspomniano - pierwsza z inscenizacji startujących w konkursie. Na jego niekorzyść prawdopodobnie brak punktu odniesienia, a więc możliwości porównania go przez publiczność festiwalową z innymi spektaklami konkursowymi. Dopóki nie zapoznają się oni ze wszystkimi propozycjami organizatorów "Lenz" - chcąc, nie chcąc - pozostanie "w zawieszeniu". Jednak, jak mówi stare powiedzenie, "każdy kij ma dwa końce": pozornie niezbyt fortunne pierwsze miejsce może więc zaowocować lepszym zapamiętaniem sztuki, zgodnie z rozumowaniem, że umysł odbiorcy nie jest jeszcze zaprzątnięty rozważaniami na temat innych realizacji.

Barbara Wysocka na spotkaniu po spektaklu wyjawiła, że "Lenz" jest dla niej najbardziej osobistą sztuką spośród wszystkich projektów, nad którymi dotychczas pracowała. To także przedstawienie wyraźnie odmienne od nagrodzonych podczas XII edycji "Interpretacji" "Pijaków". Fundamentem sztuki jest oczywiście tekst literacki Georga Büchnera, XIX-wiecznego niemieckiego pisarza. Pisane prozą, "bazowe" dzieło reżyserka wzbogaciła o cytaty bądź myśli zaczerpnięte z kilku innych źródeł, między innymi z kazania Lenza oraz relacji świadka opisywanych przez Büchnera wydarzeń, a zarazem jednego z bohaterów sztuki, pastora Oberlina. To właśnie na wizycie Jakoba Michaela Reinholdza Lenza u pastora w Wogezach skupia się utwór niemieckiego pisarza, jak również adaptacja tegoż, autorstwa Barbary Wysockiej.

Oczywiście owa wizyta, należąca do udokumentowanych historycznie faktów, stanowi jedynie punkt wyjścia do rozważań na tematy - chciałoby się rzec - odwieczne i nieśmiertelne, do których należą (upraszczając): kondycja człowieka, jego miejsce na Ziemi, sens istnienia, celowość życia, rozdarcie duszy, itp. Katalizatorem wszelkich rozważań jest osoba Lenza, chorującego na schizofrenię paranoidalną, prekursora romantyzmu, zapomnianego (?) poetę okresu "Burzy i Naporu". Kontrastem dla głównej postaci sztuki, poza wspomnianym wcześniej Oberlinem (Oskar Hamerski), jest przyjaciel Lenza, Kaufmann (Modest Ruciński). Jakob Lenz (Szymon Czacki) nieustannie "zderza" się z światopoglądem pozostałej dwójki. Oberlin pełni rolę jego opiekuna, jedynego ukojenia w świecie pełnym ciemności, bólu, cierpienia i pustki. Trudno jednak nie zauważyć, że z każdą minutą spektaklu pomiędzy tymi dwiema postaciami rośnie coraz wyraźniejsza bariera, której Lenz nie jest w stanie pokonać - Bóg. Czy w świecie takim, jak ten, może istnieć istota wyższa, jakaś siła sprawcza, nadająca sens ludzkiemu cierpieniu i śmierci? Z podobnymi wątpliwościami główny bohater mierzy się przez cały czas trwania sztuki, by na końcu zdecydować się na wybór drogi pustki; ostatnie wypowiedziane przez Lenza (a może narratora?) słowa brzmią bowiem "I tak sobie dalej żył...".

Bohater podejmuje również polemiki na temat istoty sztuki i poezji ze swoim drugim interlokutorem, Kaufmannem, który przybywa do niego w celu sprowadzenia go z powrotem do rodzinnego domu, do jego ojca. Kaufmann jawi się jako gorący orędownik idealizmu w sztuce stając tym samym w opozycji do swojego przyjaciela, który chce wniknąć w dusze zwykłych, prostych ludzi, właśnie ich uczynić bohaterami swoich dzieł. Zderzenie na linii Lenz - Kaufmann widoczne jest także w usilnych próbach przekonania tego pierwszego, by przestał marnować swoje życie i wrócił w rodzinne strony, gdzie będzie mógł zrobić wreszcie coś pożytecznego.

Schizofreniczą postać Lenza reżyserka kreśli między innymi za pomocą mało oryginalnych, aczkolwiek celnie użytych, rozwiązań narracyjnych. Trzecioosobowa proza Büchnera w spektaklu rozbita została na pierwszo- i trzecioosobowe kwestie. Aktorzy nieustannie zmieniają więc optykę, płynnie przechodząc od granej przez siebie postaci do trzecioosobowego narratora i z powrotem. W przypadku Lenza ów zabieg wzbogacony jest ponadto o dodatkowe znaczenia, ponieważ tak naprawdę nigdy nie można być pewnym tego, czy wypowiadane przez niego zdania należą do porządku narracji czy raczej są rezultatem choroby psychicznej. Wymienione zabiegi narracyjne to jednak nie jedyne środki akcentujące niespójną osobowość głównego bohatera adaptacji. Lenz przedstawiony został jako człowiek wyjątkowo dynamiczny, wręcz nadpobudliwy. Ruch sceniczny odgrywa tu niezwykle istotną rolę, podkreślając zagubienie i strach bohatera, który nieustannie miota się w przestrzeni świata przedstawionego. Wcielający się w rolę Szymon Czacki korzysta więc z całej powierzchni sceny, wspinając się nawet na jeden z elementów scenografii, jakim jest sporych rozmiarów drzewo. Wspomnianą nadpobudliwość słychać również w szybkich, ekspresyjnych, często nieskładnych, trudnych do zrozumienia monologach bohatera.

Gdzie więc szukać najsłabszego ogniwa "Lenza"? W tym wypadku okazały się nim właśnie monologi głównego bohatera, negatywnie wpływające na ostateczny wydźwięk sztuki. Tytułowa postać nieustannie artykułuje, a właściwie próbuje wyartykułować, swoje zmienne stany emocjonalne, co czasami skutkuje wręcz niezrozumiałym potokiem słów. W żadnym wypadku nie jest to wada sztuki; jej zasadniczy problem pojawia się bowiem na styku formy i treści wspomnianych monologów. Co prawda forma wypowiedzi Lenza zdaje się idealnie oddawać jego kondycję psychiczną, jednak w zestawieniu z przekazywaną treścią okazuje się, że część wygłaszanych przez niego tez brzmi - delikatnie mówiąc - mało przekonująco. Można więc odnieść wrażenie, że oto na scenie, na tle doskonale wykonanej scenografii (rodzaj białego pudła akustycznego z wyświetlanymi na ścianach i suficie obrazami gór oraz samego Lenza) w sztucznym śniegu tarza się nie poeta (pre)romantyczny, lecz jego karykaturalny odpowiednik. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji kusi interpretacja sztuki w kluczu antyromantycznym: jako przedstawienia losów jednostki "cierpiącej katusze" w formie możliwie jak najbardziej hiperbolizowanej, bez względu na rzeczywisty rozmiar stojących przed nią dylematów i problemów. Z biegiem czasu nadwrażliwość ta staje się coraz bardziej denerwująca, skutkiem czego coraz trudniej traktować Lenza poważnie lub odczuwać w stosunku do niego współczucie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie pewien rodzaj podskórnego przeczucia, że owe elementy swego rodzaju "satyry na romantyzm" są jedną z ostatnich rzeczy, które Barbara Wysocka planowała w swojej sztuce umieścić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji