Artykuły

Życie - snem

Dramat Calderona "Życie jest snem" przeszedł przez wiele scen polskich w ostatnich dwóch latach. Począwszy od wrocławskiej inscenizacji Krystyny Skuszanki, poprzez Warszawę (Ludwik Renee) aż dotarł do Krakowa, gdzie w Starym Teatrze spektakl przygotował Bogdan Hussakowski.

Skuszanka zaczynała pracę nad tekstem w staroświeckim tłumaczeniu, niemalże bełkotliwie brzmiącym dla ucha współczesnego odbiorcy. Późniejsze przedstawienia wzbogaciły się (i widownię!) o przekład J. M. Rymkiewicza, nazwany przez tłumacza: imitacją. Rzeczywiście nie jest to przeniesienie dosłownie Calderonowskiego dzieła epoki baroku na język barokowy polski. Rymkiewicz imituje Calderona w sposób czytelny dla słuchacza drugiej połowy XX wieku, a jednocześnie niczego nie gubi po drodze z tonu i myśli przewodniej autora "Alkada z Zalamei". W wyniku tego zabiegu kwestie sztuki nabierają komunikatywności, co - zważywszy na barokowe paradoksy filozoficzne uczonego teologa, zawarte w jego "gęstym" tekście - ma niebłahe znaczenie dla odbioru dramatu przez współczesną widownię.

"Życie jest snem" można odczytać na scenie (i ze sceny), jako bajkę, przekorny moralitet, czy nawet dramat egzystencjalny, bliski, tak modnym na Zachodzie, tendencjom odizolowania bytu jednostki od społecznych uwarunkowań. Sztuka Calderona nie jest bowiem jednoznaczna - i właściwie wymaga od każdego myślącego odbiorcy współudziału w wyciąganiu wniosków z przedstawienia.

W dużym uproszczeniu nadrzędna idea utworu dotyczy spraw wyboru postaw i wiązanych z nimi - czynów: na rzecz Dobra lub Zła. W tym nurcie fabularnym Teatr Calderona zbliża się do obrazowania bajkowego, do zmieszania realności z fantastyką, a więc życia na jawie i we śnie. Sen odzwierciedla marzenia. Są to marzenia człowieka zaszczutego i więzionego w jaskiniowych warunkach. Więzień, trzeba dodać, jest jedynym synem królewskim, wtrąconym do odludnej wieży, w tajemnicy przed dworem i ludem. Wyrok wydały na niego... gwiazdy, czyli wróżby astrologiczne. Następca tronu miał być bowiem potworem w ludzkiej skórze. Nie dość tego, syn w oczach ojca urasta do roli zabójcy własnej matki, która zmarła przy porodzie. Niechęć ojcowska zamienia się w strach i nienawiść do własnego dziecka. Ale król postanawia poddać syna i prawdopodobieństwo wróżb ostatecznej próbie, po latach izolacji. Uśpionego księcia przenosi na dwór i oddaje mu władzę. Sen, marzenia - zyskują wymiar jawy. "Wyhodowany" dzikus reaguje, zgodnie z warunkami dotychczasowej egzystencji. Przygotowuje krwawy odwet za swoje poniżenie. Jest postrachem otoczenia. Zwierzęciem, które przybywszy z osaczenia, osacza innych. Sen się kończy i "potwór" wraca do więzienia. Wróżby mówiły prawdę. Czy rzeczywiście prawdę?

I oto sen następny, a może już nie sen: zbuntowane wojsko uwalnia królewicza (z okrutnej bajki) i wynosi na tron.

Jakaż będzie zemsta młodego monarchy - nad ojcem, strażnikami, ludźmi odpowiedzialnymi za wszystkie krzywdy, wyrządzone temu, w którego istnienie "zaklęto" całe Zło, unoszące się jak chmura nad państwem. A może ta chmura jest zbiorowiskiem grzechów społecznych, politycznych i moralnych, popełnianych przez surowych sędziów, którzy swoje winy chcieli zwalić na karb przepowiedni i uosobić je w ciele "potwora" - dla oczyszczenia własnych sumień?

Tymczasem nowy władca, doświadczony poprzednim snem-morałem, rezygnuje z zemsty. Nagradza prześladowców, karze zaś żołnierzy oddających mu władzę. Za zdradę... Zwycięża więc Dobro. Ale - niepełne, ironiczne. Ironia bowiem musi wkroczyć tam, gdzie działają czarno-białe schematy. Z bajki rodzi się moralitet. Jest to przecież moralitet szyderczy. Wyprowadzony na scenę, przez autora-jezuitę, w obrębie podejrzanej moralności ludzi-zwierząt. Tych, zamkniętych w klatkach więzień i tych, zamykających - z bojaźni przed osądem własnego postępowania. Dramat rozbitej osobowości byłby już wybiegiem poza realia społeczne.

Sztuka Calderona toczy się w... Polsce. Jest to kraina zresztą tak samo umowna, jak niemal wszystkie kraje z dramatów Szekspira. Hiszpański pisarz maluje "Polskę" na zasadzie egzotyki nazwy dalekiego państwa, które z bliska nazbyt przypomina Hiszpanię. Zwłaszcza w obyczajowości, w temperamencie narodowym i specyficznym poczuciu honoru. A już imiona oraz funkcje postaci niedwuznacznie wskazują ich rodowód.

Hussakowski wykorzystał w swojej inscenizacji połączenie bajki z drwiącym moralitetem. Na pograniczu mówienia tzw. prawd wiecznych i pytań, stawianych jednostce wobec konfliktowych sytuacji - o wybór drogi społecznej: błędnej lub prawidłowej? Odpowiedź, pośrednio, została zawarta w ostatnich słowach dramatu, odwołujących się do zbiorowej sceny odbiorców współczesnych, która z dróg snu czy jawy prowadzi do celu. A ów cel może być tylko jeden w naszym rozumieniu: w eliminacji każdego egoizmu, każdej prywaty; w dążeniu do stworzenia takich warunków społecznych, w których ludzkie "ja" działa w zgodzie z ogólnym "my".

Jest to spektakl interesujący pod względem artystycznym i równocześnie dyskusyjny, pobudzający do przemyślenia ideowych postaw bohaterów sztuki.

Bardzo ważnym składnikiem widowiska staje się scenografia. Dekoracje Lidii i Jerzego Skarżyńskich przeciwstawiały scenerię mrocznych skał więziennej "wieży" (poskręcanych w barokowych bryłach) - jasnym konstrukcjom "wierzchołka władzy" uwieńczonego ramami kuli świata z blaszkowatymi kulisami. Jedne i drugie - ciemne skały oraz błyszczące kulisy - zwężały przestrzeń, zamykającą człowieka i jego sny o potędze. Osaczenie było widać tu i tam. Ale, czy tego rodzaju przenośnia plastyczna nie nadawała dramatowi zbyt wąskiego znaczenia, zawężonej wymowy?

Jeszcze bardziej dyskusyjne wydały mi się projekty kostiumów. Wprawdzie w skórach i futrach można się było dopatrywać egzotyki "polskiej", na równi z modą współczesną, a także pewnego symbolu jaskiniowo-zwierzęcego lecz na mnie osobiście czyniło to wrażenie pewnej sztuczności, przedobrzenia w warstwie znaczeniowej spektaklu.

Bezspornie najlepiej i konsekwentnie rozwiązał niełatwe przemiany swej osobowości scenicznej - we śnie i na jawie - Marek Walczewski (Segismund - królewicz). Był drapieżny, jako szukający odwetu demon Zła i przekonywający, w poszukiwaniu drogi ku Dobru przez sceptycznego intelektualistę. Żywiołowo zagrała Rosaurę - odpowiednik zhańbionego honoru, Segismunda - Krystyna Mikołajewska. Dobrą sylwetkę Infantki stworzyła Izabela Olszewska, a za partię błazna, zwłaszcza w III akcie, warto wyróżnić Andrzeja Kozaka. Interesującym Clotaldem - strażnikiem więzienia i ojcem Rosaury, był Bolesław Smela. Jerzy Nowak wystąpił jako Basilio, król Polski - może zbyt oszczędnie zaznaczając swoją postawę władzy. Całkowicie bezbarwnym Astolfem okazał się Jerzy Bączek. Ponadto wystąpili: Andrzej Buszewicz i Stanisław Gronkowski (żołnierze) oraz Ferdynand Wójcik i Roman Wójtowicz (służący). Odnoszę wrażenie, że nie wszyscy aktorzy panują nad tak podstawowym elementem warsztatu scenicznego, jak dobra dykcja. Niektóre kwestie w ogóle nie docierały do piątego rzędu na widowni...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji