Komandosi po PWST
Aż trudno uwierzyć, że 95% tekstów wykorzystywanych w przedstawieniu pochodzi z opublikowanych, ogólnie dostępnych, nie objętych żadną tajemnicą wydawnictw książkowych i nutowych".
Okazuje się, że wystarczy fragment wojskowego regulaminu wypowiedzieć na scenie, a już widzowie pękają ze śmiechu. Jeśli dodać do tego aktorską interpretację, jakiś rekwizyt lub dwuznaczną ruchową aranżację, to już łzy radości z oczu płyną. Mieszanka nostalgii i zaskoczenia towarzyszy nowemu odbiorowi piosenek-hitów kołobrzeskich prezentacji (nostalgii, bo np. Barbara Książkiewicz była gwiazdą kilku edycji Festiwalu Piosenki Żołnierskiej i miała szczególne miejsce w moim dziecięcym serduszku, zaskoczenia, bo nie zauważyłam przerażającej głupoty tekstów tych przebojów). Pomysł spektaklu powstał w 1987 roku. Najpierw to była praca dyplomowa studentów warszawskiej szkoły teatralnej, teraz z wielkim powodzeniem grana jest na deskach Teatru "Rampa". Warszawska obsada przedstawienia zmieniała się kilkakrotnie. Wojciech Paszkowski, aktor, który zagrał w "Muzykoterapii" już ponad 200 razy, w kaliskiej realizacji pełnił rolę nie asystenta, lecz współreżysera - poprowadził większość prób, zostawiając autorowi scenariusza i głównemu reżyserowi, Andrzejowi Strzeleckiemu, kosmetykę.
Wspaniały i zgrany zespół rekrutów stanowią: Ewa Kibler, Monika Szalaty, Agnieszka Dzięcielska oraz Jarosław Witaszczyk, Michał Wierzbicki, Adam Szymański i Dariusz Lemieszek. Truizmem jest powiedzenie, że nad zbudowaniem spektaklu lekkiego i zabawnego pracuje się najciężej. Zadania aktorskie w nim zawarte tylko widzowi wydają się proste. Z jednej strony trzeba śpiewać, z drugiej - energicznie ruszać. Z jednej - operować pełnym głosem, z drugiej - słuchać innych i tworzyć rytm zespołowy. Spektakle Strzeleckiego są precyzyjnie skomponowane. Aktorzy czują się w nich bezpiecznie i czerpią dużo radości, ale muszą sprostać ich wewnętrznej dyscyplinie. W "Muzykoterapii" najważniejsza jest grupa, ale każdy z artystów ma swoje "pięć minut", by się odróżnić i zostać zauważonym.
Andrzej Strzelecki w tym przedstawieniu zbudował - jak sam przyznał - jakiś świat, z którym nie miał nic wspólnego, bo w wojsku nigdy nie był. To zapis świata, z którym nie chciałby mieć nic wspólnego. To z jednej strony dobra zabawa, z drugiej pokazanie, na czym polega niechęć pewnej grupy ludzi do "wojska jako sposobu myślenia".
Strzelecki nie jest pacyfistą lecz racjonalistą. Jego "Muzykoterapia" ma dwa cele - pierwszym jest wywołanie śmiechu, drugim - wskazanie na niepokonaną twierdzę absurdu.