Dobre wino
Z aktorami Teatru Rampa występującymi w spektaklu "Love" - Jackiem i Cezarym Poksami, Piotrem Furmanem, Wojciechem Paszkowskim i Wiesławem Stefaniakiem rozmawia Mariusz Załuski
- Waszemu musicalowi "Love" krytyka przypisuje prawdziwie humanistyczne przesłanie... Podobno dzięki piosenkom miłosnym śpiewanym przez panów dla panów oswajacie publiczność z tym, że można kochać inaczej.
- Nie ukrywamy, że bardzo nas cieszy taka interpretacja. W końcu właśnie po to zrobiliśmy to przedstawienie. Nie chcieliśmy nikogo obrażać, zależało nam na pokazaniu innego sposobu myślenia, przeżywania. Profesor Bardini, który był na premierze "Love" powiedział Andrzejowi Strzeleckiemu "bardzo mi się podoba, ale uważam, że nie powinniście tego grać. Bo w naszym słynącym podobno z tolerancji kraju mamy niestety sporo wręcz przeciwnych zachowań, złych emocji i wiele osób może się obrazić". Obawiał się, że "Love" wywoła negatywne zjawiska.
- I wywołało? Docierały do Was jakieś glosy obrażonych? "Love" gracie już przecież prawie półtora roku.
- Na szczęście profesor Bardini się pomylił. Zagraliśmy ponad 100 przedstawień i zawsze byliśmy akceptowani. Oczywiście występuje tu przede wszystkim płaszczyzna wspólnej zabawy. Generalnie nie akcentujemy przecież, że zgłębiamy, roztrząsamy jakieś problemy. To jest głównie zabawa - ale jeżeli ktokolwiek zacznie zastanawiać się nad całą sprawą, to świetnie.
- To że tak często jeździcie po kraju z "Love" jest chyba jednak spowodowane głównie tym, że to spektakl bardzo tani w eksploatacji.
- Rzeczywiście jest tani - w końcu występuje tu tylko siedmiu mężczyzn. No ale jak mówi nasz dyrektor jedno przy trzecim.
- No właśnie, dyrektor Andrzej Strzelecki to niewątpliwie centralna postać Rampy. W czasie jednego z wywiadów radiowych nazywaliście go ironicznie "władcą". Rzeczywiście jest - tak jak mówią plotki - reżyserskim dyktatorem?
- Cóż - jeśli weźmie się pod uwagę repertuar Rampy to oprócz dwóch przedstawień, które zostały przeniesione do nas z estrady, wszystkie spektakle są dziełem właśnie Andrzeja Strzeleckiego. On jest autorem tekstów, libretta, piosenek - oczywiście muzykę piszą różni kompozytorzy. Ale on jest reżyserem i on właściwie zawiaduje tym wszystkim.
- Ale jaka jest jego rola jeśli chodzi np. o konstrukcję poszczególnych postaci - jak w "Love"? Każdy z Was ma tu swoje hobby - jeden hoduje kanarka, drugi zajmuje się kosmetyką, trzeci gotowaniem. To własna inwencja czy postacie od początku do końca wymyślone przez Strzeleckiego?
- Może niezupełnie do końca. Wiele pomysłów powstawało w czasie prób. Andrzej przynosił nam np wycinki z "Przyjaciółki" czy "Kobiety i Życia" - o pieczeniu babeczek z móżdżkiem, pielęgnowaniu włosów, zajmowaniu się zwierzętami domowymi - potem zastanawialiśmy się, do kogo jaki tekst przyporządkować. Ale oczywiście jak zawsze przy pracy nad rolą następuje pewien moment kreacji, czyli utożsamiania się z tym, co zostało aktorowi narzucone. Czarek nawet upiekł raz te babeczki z móżdżkiem z przepisu...
- Udały się?
- Tak, ale nie polecałbym ich nikomu.
- Wracając do pracy nad rolą. Gracie postacie dosyć specyficzne, mężczyzn zniewieściałych, o raczej ewidentnych skłonnościach seksualnych. Tworząc takie role ograniczaliście się tylko do tych przepisów, czy też podpatrywaliście np. jakieś wzory?
- Podobno w każdym mężczyźnie coś takiego tkwi - tylko nie zawsze się ujawnia... Oczywiście nie chcemy tu powiedzieć, że każdy pan to biseksualista. Gombrowicz gdy go spytano czy jest homoseksualistą odpowiedział, że jest na tyle, na ile każdy mężczyzna powinien być.
- Tym spektaklem trafiliście nie tylko do widowni, ale i krytyki. W recenzjach nie napisano o Was złego słowa. Aż dziwnie się to czytało...
- W takim przedstawieniu dobrze się gra. Zwykle już po pięciu, dziesięciu minutach łapiemy kontakt z publicznością, wchodzi ona w tę konwencję, którą proponujemy. Ludzie zapominają o tym, że są widzami i zaczynają uczestniczyć w zabawie. My czerpiemy z nich, oni z nas, robi się wspólny spektakl - oni się bawią, a my możemy lepiej grać. To jest jak dobre wino - które żeby było takie jak trzeba potrzebuje odpowiedniej pożywki.
- Wiadomo, że wino im starsze tym lepsze. Dotyczy to też musicalowego zespołu Rampy? Gracie wspaniale, ale jakbyście się trochę zestarzeli - od czasów "Złego zachowania" minęło już sporo lat.
- Wszyscy się zestarzeliśmy, i my i publiczność. Chodzi tylko o to, żeby odpowiednio się starzeć. Od "Złego zachowania" rzeczywiście zespół przeszedł dużą ewolucję. Pożeniliśmy się, mamy dzieci, niektórzy się porozwodzili. Nabraliśmy po prostu doświadczenia
i stąd m.in. jest też takie, a nie inne przedstawienie. To już nie jest fiu-bździu w głowie, "Złe zachowanie", "nasz wesoły show". Z tym, że oczywiście młody jest nasz sposób myślenia - który narzuca nam Andrzej Strzelecki. Bo jest to jednak - nawiązując do tego, co mówiliśmy wcześniej - jego teatr autorski. Myślę, że po prostu dojrzeliśmy - ale nasz sposób myślenia dalej trafia do nastoletniej publiczności, czyli chyba tak bardzo się nie zestarzeliśmy.
- Mówicie o teatrze autorskim Strzeleckiego. Stefan Każuro powiedział kiedyś w wywiadzie dla "Nowości", że nawet gdyby Rampa zawiesiła działalność to on starałby się podążyć za dyrektorem.
- Jeśli byłaby możliwość działania z Andrzejem Strzeleckim gdzie indziej, a nie w Rampie - i on złożyłby nam taką propozycję - to pewnie byśmy z niej skorzystali. Jesteśmy zespołem. Bez względu na to, czy Strzelecki nazywa się naszym dyrektorem czy kolegą. Dalecy bylibyśmy jednak w ogóle od rozważania, co stałoby się, gdybyśmy się rozdzielili. Dotąd nigdy się to nie zdarzyło.
- Ze Stefanem Każuro rozmawialiśmy przed kilkunastoma miesiącami. Wtedy sytuacja była inna - Andrzej Strzelecki żalił się w wywiadach, że właściwie powinien płacić aktorom po 300 tys. miesięcznie, że jest fatalnie, że nie wiadomo, czy Rampa nie będzie musiała zawiesić działalności. Po tych kilkunastu miesiącach chyba jednak nie jest z Wami tak źle?
- Myślimy, że jest nawet całkiem dobrze, nie ma powodu, żeby narzekać. Na tle innych teatrów - a właściwie wszystkie znalazły się w sytuacji podbramkowej - wydaje nam się, że Rampa funkcjonuje bardzo dobrze.
- Czyli znaleźliście pomysł na dzisiejszy teatr?
- Tak, mamy taki pomysł i widzowie chyba też tak uważają. Luksus naszej sytuacji polega przede wszystkim na tym, że naprawdę nie narzekamy na brak pracy. Nie siedzimy w domu, a jak zjawimy się w teatrze, to jednak widzimy, że na tym planie jest cały tydzień prób, spektakli, wyjazdów w Polskę. I o to chyba chodzi.
- Dziękuję za rozmowę.
Dziękujemy agencji Marcina Kawiorskiego i Piotra Michałka za umożliwienie wywiadu.