Artykuły

Witkacy, "Nadobnisie..." oraz wynikające stąd nieporozumienia

Z Witkacym znowu kłopoty. Wszystkiemu winna premiera nieczęsto grywanej sztuki "Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka" (z 1922 roku) w warszawskim Teatrze Powszechnym w reżyserii Łukasza Kosa. W "Rzeczpospolitej" uznano ją za nieudaną i zanim siadłem do komputera zafrasowany porażką Witkacego, Jacek Cieślak zwołał naradę na temat trudny i potrzebny: jak grać Witkacego? Czy jest on aby wciąż aktualny?

Każdy chciałby to wiedzieć! Ale klucz do sprawy wciąż leży na jakimś dnie, rzucony w morze jak klucz do serc w znanej formule wpisywanej przed laty do pamiętniczków pensjonarek. A jeżeli klucza w ogóle nie ma?

Uczestnicy narady, których głosy opublikował strapiony krytyk, podzielili się w sposób charakterystyczny: ludzie teatru po jednej stronie barykady, znakomita reprezentantka mojego zawodu, profesor Anna Kuligowska-Korzeniewska, po drugiej. Na szczęście ludzie teatru (Mikołaj Grabowski i Jan Klata) mieli zgodne, pozytywne zdanie o Witkacym i ich będzie zwycięstwo. Zdanie ludzi naszego zawodu ma znaczenie poznawcze, ale rzadko wpływa bezpośrednio na żywy teatr; casus Jana Kotta jest wybitny i jedyny w swoim rodzaju. Sprawa dotyczy teatru, a my w nim jesteśmy aż i jedynie widzami.

Profesor Kuligowska-Korzeniewska negatywnie oceniła Witkacego, wyrażając przekonanie, że jego czas minął. Myślę, że jeszcze nie w pełni zawitał. Nie chcę, by to zabrzmiało jak groźba, ale, niestety, wydaje się, że nawet jego katastrofizm nie jest dla nas w pełni zrozumiały w tym, co naprawdę dotyczy tak zwanego naszego świata. Rozeznanie w prawdziwej sytuacji "naszych" czasów jest wciąż bardzo niepełne i powierzchowne; Witkacy mógłby nam w uzyskaniu pełniejszego walnie dopomóc, ale tego wcale sobie nie życzymy.

W wypowiedzi profesor poruszony został istotny problem teatralny. Ganiąc język Witkacego i oskarżając o powinowactwo z językiem innego paskudnika, którym okazuje się Jarry, zwróciła uwagę na jedną z bolączek Witkacego w teatrze: aktor musi umieć ów język "zagrać", rozprawić się z nim i uczynić go własnym i naturalnym. A to najczęściej się nie udaje. Ale przecież Jarry'ego gra się na całym świecie między innymi z powodu, a nie mimo jego języka. Język Witkacego to także język "Szewców", czyli sztuki należącej do kilkunastu najlepszych w repertuarze narodowym. Witkacego grało się i grywa również z powodu jego paskudnego języka, nie jeden raz z wielkim powodzeniem.

Ostatniej świetnej ilustracji możliwego zwycięstwa dostarczyła kilka lat temu jedna z najznakomitszych wykonawczyń jego ról - Barbara Krafftówna. Było to w sytuacji bodaj trudniejszej niż w trakcie przedstawienia. Byliśmy z profesorem Jerzym Jarzębskim zaproszeni do Teatru im. Witolda Gombrowicza w Gdyni na osobliwe spotkanie: on miał reprezentować Gombrowicza, ja Witkacego i pod wodzą Romana Pawłowskiego mieliśmy oskarżać i atakować naszych mistrzów wobec wcale licznie zgromadzonej widowni (odmówiłem oskarżeń i ataku, zastępując je najlepiej jak umiałem uargumentowanym elogium). Świetni aktorzy czytali teksty Gombrowicza (Olgierd Łukaszewicz) i Witkacego (Barbara Krafftówna). Aktorce dostały się utwory, zdawałoby się, wyjątkowo niewdzięczne: fragmenty estetyczne i filozoficzne upstrzone dowcipami w stylu prawdziwie witkacowskim. Krafftówna umiała je odczytać i zagrać, w istocie dopisała do swych witkacowskich osiągnięć jeszcze jedną rolę.

Pora wrócić do premiery. Jacek Cieślak uważa przedstawienie za nieudane i zamiast napisać recenzję, zwołuje wspomnianą naradę. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie o jakość i słabości spektaklu. Łukasz Kos od dawna interesuje się Witkacym; wystawił, jak słyszałem bardzo udaną, "Kurkę Wodną" w Teatrze Nowym w Łodzi w roku 2002. Zapamiętałem moją z nim rozmowę z czasu, gdy przygotowywał tę inscenizację, oryginalność jego pomysłów i interpretacji. Podobnie było i tym razem: w rozplanowaniu przestrzeni, przekładzie na bardziej współczesną wrażliwość fantastycznej i egzotycznej scenerii dramatu widać trafną myśl i słuszność reżyserskich decyzji. Interesująca scenografia Anity Burdzińskiej wpisała się w jego myślenie, podobnie jak sugestywna i niepokojąca muzyka Jana Duszyńskiego, wykonywana przez kompozytora. Problemem stało się według mnie aktorstwo.

Kluczową postacią sztuki jest Pandeusz (czytaj: Pandeus) i od jego gry bardzo wiele w przedstawieniu zależy, w tym znaczna część jego intelektualnej wiarygodności. Robert Koszucki dysponuje świetnymi warunkami do zagrania wspaniałej roli, ale nie potrafił zrozumieć tej postaci, a w konsekwencji przyswoić sobie jej języka i zawodzi oczekiwania. Wiele z jego kwestii nie dochodzi do uszu widza. Nie bardzo zatem wiemy, nawet jeśli znamy sztukę, o co idzie jemu i Tarkwiniuszowi.

Tarkwiniusz, grany przez Piotra Ligienzę, to rola w znacznym stopniu udana. Wiele z przejmującego cierpienia dojrzewającego chłopaka, przypalanego na żywym ogniu przez świeżo rozbudzone "dzikie" pożądanie i kompletnie zagubionego w świecie, który pragnąłby pojąć i w którym chciałby odnaleźć swoje miejsce, w pełni dociera do widza w sensie dosłownym i artystycznym. Połączony został w parę z Pandeuszem, który po części szepcze coś do siebie, tworząc osobliwy kontrast dźwiękowy z partnerem.

Obsadzona w roli Zofii Kremlińskiej, czyli naczelnej nadobnisi (w dawnej polszczyźnie kobieta nadobna znaczy piękna), Katarzyna Herman zdołała uniknąć największego niebezpieczeństwa roli, jakim jest popadniecie w zależność od zachowań właściwych agencjom towarzyskim. Umiała zagrać kobietę zaborczą i groźną, demoniczną i pociągającą, a jedynie niekiedy trywialną. Przekonujące były także adeptki demonicznego erotyzmu - Nina (Eliza Borowska) i Liza (Katarzyna Maria Zielińska); tej ostatniej nieco za mało dano do zrobienia.

Zbiorowe ciało męskie prezentowało się interesująco jako kolektyw wszelkich typów ginącego świata, od kardynała poczynając, łącznie z Sir Grantem, ukrywającą swoją płeć w tym dziwnym pomieszaniu materii, jakim stał się świat, kobietą (Ewa Dałkowska). Kolektyw liczonych na sztuki Mandelbaumów w tej społeczności nie wyczerpuje prezentacji fauny ludzkiej czy "byłych ludzi". Reżyser zadbał o wprowadzenie na scenę Gwanxów, postaci pojawiających się jedynie w wypowiedziach Sir Granta. Mamy zatem pełną hierarchię postaci. Z jednej strony kobiety demoniczne: dojrzałe i dopiero dojrzewające, pragnące ostatecznego zaniku wszelkich cech ludzkich w "mężczyznach", którzy sprowadzeni do roli seksualnych automatów; najlepiej zaspokoją ich wymagania. Z drugiej - świat męski: znikczemniali indywidualiści, męskie "tło zmieszane" (Mandelbaumy) oraz Gwanxy, czyli nie-osoby, non-persons, istoty ludzkie, nie mające jednak statusu osobowego, głęboko niepełnosprawni, zwłaszcza umysłowo, o czym głośno w gazetach, ale także w nauce i filozofii.

Ten świat ginie na oczach widzów w wyniku groteskowej orgii seksualnej impotentów, którzy zdolności do jakiego takiego w niej udziału nabywają dopiero w wyniku zażycia zielonej pigułki, dającej znaczne możliwości, ale w końcu zabijającej. Mandelbaumy stworzą nową rasę ludzi, którzy będą stopniowo coraz bliżsi już w rzeczywistości istotom nieludzkim, zmechanizowanym, podobnym do trybików w machinie społecznej. Co do przyszłości Gwanxów nie ma pełnej jasności: ale skoro wolno wobec nich, nie-osób, stosować zabiegi Sir Granta, to znaczy wypróbowywać na nich nowe specyfiki, pewnie przeżyją jako następcy myszy i innych zwierząt doświadczalnych. Jeśli ktoś chciałby snuć porównania między światem przedstawionym "Nadobniś i koczkodanów" a światem, w którym żyjemy, jest do takich refleksji zaproszony zarówno przez autora, jak reżysera i aktorów. Dają oni jedną z możliwych odpowiedzi na pytanie, czy czas Witkacego przeminął.

Jak widać, bronię Witkacego i przedstawienia Łukasza Kosa, nie twierdząc, że wszystko w nim doskonałe. Nie rzuca ono na kolana, ale daje do myślenia mimo pewnych i niemałych słabości, o których pokrótce wspomniałem. Daje do myślenia w sprawach naprawdę ważnych i uniwersalnych. W teatrze, jaki dzisiaj mamy do dyspozycji, jest to wartość zanikająca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji