Pieśń o wojnie
Poruszający spektakl obejrzała publiczność zgromadzona w niedzielny wieczór na małym dziedzińcu szczecińskiego Zamku Książąt Pomorskich.
Przedstawienie "Carmen funebre" dał Teatr Biuro Podróży z Poznania.
Realizatorzy sztuki z precyzją i wyrachowaniem oddziałują na psychikę widzów. Widz poddaje się chętnie i łatwo tej manipulacji. Z dwóch powodów.
Po pierwsze - przedstawienie jest "prawdziwe", czyli takie, że oglądający wierzy w szczerość intencji realizatorów. Przerażenie wojną, sprzeciw wobec okrucieństw i zła, jakie ze sobą niesie, bunt przeciw triumfowi śmierci są uczuciami autentycznymi i bezbłędnie trafiają do sumienia widza.
Po drugie - uroda spektaklu jest wysokiej próby. Wizje plastyczne rozgrywające się na dziedzińcu zawierają w sobie nieludzkie, demoniczne piękno, przyciągają jakimś szałem niszczenia.
Przedstawienie nie ma wyraźnej linii fabularnej. Tworzą go luźno ze sobą powiązane obrazy. Wojna pod każdą długością i szerokością geograficzną pisze wciąż te same scenariusze, ma swoją przerażającą logikę. Sztuka obnaża samonapędzający się mechanizm zagłady. I tak jak od wieków po wybuchu zbiorowego szaleństwa i rzezi miejsce kaźni spowija wymowne milczenie - nad dziedzińcem Zamku po spektaklu zapanowała chwila ciszy.
W "Carmen funebre" wojna nie jest romantyczną przygodą, bohaterskim zrywem. Ludzie nie są panami sytuacji;
są bydłem prowadzonym na rzeź, chyba że w przerwie między zabijaniem piją i gwałcą. Demony wojny na wysokich szczudłach, w skórzanych maskach dokonują selekcji, monstrualna śmierć widłami rozrzuca ludzkie resztki jak gnój po polu, za chwilę triumfalnie powiewa czarnym sztandarem nad dogasającymi zgliszczami. Trzeba pamiętać o kontekście powstania tej sztuki. Jeszcze Bośnia spływała krwią, sąsiad mordował sąsiada, żołnierz gwałcił dawną koleżankę z klasy. Te wydarzenia działy się naprawdę. A teraz demony wojny stoją u bram Kosowa.