Artykuły

Szelmostwa Skapena

A. Grodzicki w słowie wstępnym do spektaklu z naciskiem podkreślał, że "Szelmostwa Skapena" są tylko zabawą, taką sobie krotochwilą o małym ciężarze gatunkowym, że jedynie śmiech mają na celu. Podobał mi się ten komentarz dlatego, że nie usiłował tej typowo jarmarcznej komedii pogłębiać "ideologicznie", nie awansował jej do rangi tych arcydzieł Moliera, które przez swój celnie wymierzony śmiech podważyły niejeden filar feudalizmu, zwłaszcza w dziedzinie obyczajowej. A przecież i tych właśnie poważniejszych akcentów można by dopatrzyć się w "Szelmostwach Skapena", choćby w świetnej tyradzie na temat sądownictwa. Komentarz Grodzickiego miał także tę zaletę, że pozostawał w zgodzie z koncepcją reżysera spektaklu J. Kulczyńskiego, który tę komedię potraktował właśnie jako niefrasobliwy żart, bezpretensjonalną rozrywkę dla szerokiego, prawdziwie ludowego audytorium.

O ile rozumiem intencje Teatru Telewizji, który dotąd nie pokusił się o "Skąpca" czy "Chorego z urojenia", a uraczył nas "Szelmostwami Skapena", to właśnie owo wielkie, ludowe audytorium było adresatem tego telewizyjnego spektaklu. W tym miejscu po blisko trzystu latach w pewnym sensie zamknęło się koło historii: ta jarmarczna komedia, grywana w XVII-wiecznej Francji przed tłumami ludowej publiczności uwielbiającej rubaszny żart i gruby śmiech, dzięki telewizji wróciła znów do swego pierwotnego adresata.

Skapen - to jeden z nieśmiertelnych ludowych sowizdrzałów. Od dwu tysięcy lat, od rzymskich komedii Plauta i Terencjusza, poprzez włoski teatr dell'arte i hiszpańską komedię Lope de Vegi, a następnie - już po Molierze - poprzez komedie Beaumarchais aż do współczesnych inscenizacji Haszka, przez literaturę i teatr całego świata podają sobie ręce różni spryciarze, hultaje, wydrwigrosze i franty, pełni tężyzny, wigoru i zdrowego chłopskiego rozumu, zabawiający siebie i nas kosztem tradycyjnego porządku swojej epoki, grubym, tęgim żartem pobudzającym do żywiołowego, "higienicznego" śmiechu. Ich ostra drwina apelując do zdrowego rozsądku przeciwko różnym nonsensom, skostnieniom i niesprawiedliwościom przyczyniła się do obalenia niejednej świętości.

Ten postępowy, plebejski teatr ma jednak swój własny tradycyjny arsenał środków. Niewiarygodną fabułę z różnymi "deus ex machina", rogi przyprawiane starzejącym się mężom, połajanki, baty i kije rozdzielane w nadmiarze, środki przeczyszczające, bicie się po twarzach - dziś już tylko u klownów cyrkowych spotykane. Te prymitywne efekty niezmiennie od wieków wywołują salwy śmiechu wielotysięcznej widowni. O specyfice tej ludowej sowizdrzalskiej komedii i jej głębszym społecznym sensie pamiętaliśmy oglądając "Szelmostwa Skapena". A jednak przyznajmy uczciwie, nie pozując na pięknoduchów i odżegnując się od zarzutów ponuractwa, że - jak mawiała królowa Wiktoria słysząc niestosowny żart - "nie byliśmy zabawieni". Ten powściągliwy, krytyczny stosunek do tego typu rubasznych komedii wynika przede wszystkim z naszych nawyków intelektualnych, ukształtowanych przez innego rodzaju lekturę, teatr, film itd., ale chyba także z dwu jeszcze innych przyczyn. O pierwszej słusznie wspomniał Grodzicki wskazując, że poczucie humoru zmienia się z każdą szerokością geograficzną, a przede wszystkim z upływem czasu. Współczesny widz, nawet nie zblazowany lekturę antypowieści i teatrem Sartre'a, Durrenmatta, Frischa i Jonesco, chyba tylko wyjątkowo reaguje śmiechem na okładanie kijem Geronta (scenę tę zagrał zresztą Skapen-Pawlik z godnym pochwały umiarem).

Poza tym działa zapewne także owa często podkreślana kameralność odbioru telewizji. Stary to truizm, że śmiech jest zaraźliwy. Kto wie, czy nawet niektóre prymitywne sceny "Szelmostw Skapena" nie pobudzały by nas jednak do śmiechu, gdybyśmy oglądali je nie samotnie, w głębokim fotelu, oddzieleni od sceny szklaną szybką telewizora, ale w tłumie kilkuset ludzi cieszących się doskonałym zdrowiem i nienagannym trawieniem, tak bardzo sprzyjającym niefrasobliwej uciesze.

Nie są to oczywiście zarzuty pod adresem Teatru Telewizji. Takie są właśnie jego społeczne obowiązki, musi przeplatać "Wygnańców" Joyce'a różnymi "Szelmostwami Skapena" i "Królowymi przedmieścia". Bufet kulturalny telewizji musi być nie tylko obfity, ale i zróżnicowany, jak z natury rzeczy zróżnicowana jest wielomilionowa widownia.

Wykonanie tej Molierowskiej farsy było nierówne. Znakomity, swobodny, pełen werwy, zabawny a przecież nad podziw kulturalny był Bronisław Pawlik w roli tytułowej. Bardzo przekonujące postacie stworzyli także H. Borowski jako Argant i S. Jaśkiewicz jako Geront. Mniej podobali mi się wykonawcy młodszych postaci. Mało czytelna scenografia K. Mielech niestety nie ułatwiała percepcji widowiska, zwłaszcza tło sceny było dziwnie podzielone na jakieś fragmenty. Do końca spektaklu nie odgadłem, co to właściwie było? Kolumny, wnęki, postumenty czy portrety?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji