Kumoszki w Matrixie
Akcja w komediach Szekspira jest poprowadzona w charakterystyczny sposób - pierwsze sceny ciągną się niemiłosiernie, potem wszystko nabiera tempa. Podobnie jest z "Wesołymi kumoszkami z Windsoru", dyplomowym spektaklem studentów IV roku PWST we Wrocławiu. Tym razem chodzi jednak o reżyserię, a za tę należy obwiniać [sic!] Remigiusza Brzyka.
ImageBrzyk postanowił przenieść bohaterów do szeroko pojętej współczesności, trudno jednak określić jakiekolwiek ramy czasowe. Pojawiają się tu następujące ikony nowoczesności: klub ze światłami stroboskopu, motocykl, telefony komórkowe, gra w golfa, utwory 50 Centa, The Prodigy, a nawet "Wystarczą cztery Ziobra i Polska będzie dobra" Rosiewicza i muzyka disco polo. Intrygujące są również kostiumy - kobiety miały wyglądać, jak bywalczynie klubów, ale bliżej im raczej do domu publicznego, Page to dresiarz-dorobkiewicz, a Falstaff wygląda niczym Morfeusz z "Matrixa". Trudno o bardziej łopatologiczne i irytujące pomysły. A jest ich, niestety, więcej, bo swoje pięć minut (a w zasadzie minutę) ma chociażby Młodzież Wszechpolska, atakując Oberżystę, który jest transwestytą ksiądz Hugo Evans zaś podśpiewuje sobie przebój Arki Noego.
Z czasem pomysły inscenizacyjne coraz mniej rażą, ponieważ Brzyk zaczyna prowadzić akcję mocno i konsekwentnie. A przede wszystkim - widoczna jest jego ogromna praca z aktorami. Spektakl jest długi, trwa ponad dwie i pół godziny, ale studenci radzą sobie znakomicie. Na uwagę zasługują zwłaszcza role męskie: Jędrzej Taranek jako doktor Caius wspaniale naśladuje francuską wymowę i akcent, wzbudzając salwy śmiechu wśród publiczności, Paweł Skowron świetnie udaje opóźnionego w rozwoju Piotra Tumana, Michał Szymański z powodzeniem wcielił się w postać transwestyty, a Paweł Ferens wydaje się być stworzony do roli nieokrzesanego zabijaki, Johna Falstaffa. Na wyróżnienie zasługują też Bartłomiej Firlet (Franiszek Ford i Jan Rugby) oraz Mieszko Barglik (Abraham Mizerak).
Panie wypadają znacznie bladziej. Oczywiście, sztuka nie daje im pola do popisu, gdyż trudno nazwać bohaterki "Wesołych kumoszek" charakterystycznymi. Wyjątek stanowi barwna postać pani Chybcik w świetnym wykonaniu Agnieszki Okońskiej. Reszta gra w sposób przewidywalny, dość jednostajny.
Nie sposób jednak ukryć, że aktorstwo jest siłą napędową tej inscenizacji. Gdyby nie dobra gra studentów PWST, trudno byłoby po przerwie zasiąść ponownie na widowni. Owszem, niektóre dramaty Szekspira zyskują nową wartość, gdy przenosi się je do naszych czasów, a nawet w czasoprzestrzeń bliżej nieokreśloną bo taki pomysł na dzieła barda ze Stratfordu z powodzeniem stosuje m.in. Maja Kleczewska. Od pewnego czasu jednak takie zabiegi wydają się być jedynym konceptem wielu reżyserów na klasykę. Oczywiście, odejście od koturnowości i krynolin, tak szeroko postulowane chociażby w operze, jest chwalebne. Jednak przebranie bohaterów w pseudonowoczesne wdzianka i posłanie ich do klubu to trochę za mało. Czyżby widz przestał być pełnoprawnym partnerem inscenizatora i odnajduje się tylko w znajomych mu współczesnych realiach?!