Artykuły

Shaw a la Brecht

G. B. Shaw: Androkles l lew. Komedia w 2 aktach z prologiem. Przekład Floriana Sobieniowskiego. Reżyseria: Erwin Axer. Scenografia: Ewa Starowieyska. Muzyka: Zbigniew Turski. Opracowanie pantomimy: Witold Gruca. Premiera w Teatrze Współczesnym w Warszawie.

Więc znowu bardzo dobry spektakl u Axera. Lekki, za­bawny, wesoły, a przy tym wca­le niegłupi. Zasługa reżysera i teatru tym większa, że osnuty na kanwie nie najlepszej sztu­ki autora Świętej Joanny.

Androkles i lew, napisany w roku 1912 (a więc w roku powstania Pygmaliona) po­myślany był początkowo, jako bajka dla dzieci. Opar­ty jest na starej legendzie o niewolniku, który wyjął cierń z łapy lwa. Kiedy zna­lazł się później z dzikim zwie­rzęciem twarzą w pysk na arenie Colosseum, król zwierząt oszczędził go. Pod piórem Shawa umoralniająca opowieść z pięknym morałem („kochajmy zwierzęta!”) zamieniła się w pełną ironii sztukę dla doros­łych, wykpiwającą wszystko i wszystkich. Drwi z chrześcijan, pogan i ateistów, z Cezara i je­go poddanych, z gladiatorów, oficerów, setnika i żołnierzy. Jest to sztuka pełna świetnych dowcipów, za którymi nie kryje się jednak treść tak bogata, myśl tak śmiała i odkrywcza, jak w najwybitniejszych dzie­łach wielkiego kpiarza.

Cóż bowiem zostaje, jako myślowe credo Androklesa i lwa?. Pochwała tolerancji, po­tępienie fanatyzmu, łagodny program głoszący, że nie trzeba zanadto przywiązywać się do starego, ale też nie walczyć zbyt gwałtownie o to, co nowe. Po­chwała zdrowego rozsądku, ale w gruncie rzeczy uznanie dla dość oportunistycznej i kompro­misowej postawy życiowej. Bar­dzo to angielskie, choć chyba nawet mniej odważne od uto­pijnych rojeń fabianów.

Cóż więc zainteresowało Axera w tej sztuce, co pozwo­liło mu stworzyć na jej kanwie spektakl tak ciekawy i żywy? Sądzę, że przede wszystkim technika dramaturgiczna, jaką Shaw w niej zastosował. Już Nicoll zauważył w swych Dziejach dramatu, że w żad­nej ze sztuk Shawa nie wystę­puje z taką siłą dar efektu sce­nicznego, jak w tej komedii. Shaw stosował w różnych swo­ich sztukach technikę, określo­ną później przez Brechta mia­nem „efektu osobliwości”, czy „efektu wyobcowania”, ale w żadnej jego komedii nie jest to przeprowadzone tak konsek­wentnie, nie występuje tak ja­skrawo, jak w Androklesie i lwie. Chwyt Shawa polegał na tym, że pokazywał on zwyczaj­nych ludzi, zwyczajne rozmo­wy w niezwykłym świetle, w niezwykłych sytuacjach i na odwrót kazał ludziom w nie­zwykłych sytuacjach zachowy­wać się i rozmawiać, jakby nic niezwykłego się nie działo. I wtedy nagle sprawy i zdarzenia na które nikt zwykle nie zwra­cał uwagi nabierały nowego sensu, stawały się ciekawe, le­piej zrozumiałe, zaskakiwały publiczność zarówno samym sztafażem i niezwykłością konfiguracji, jak i swą głębszą i treścią, ujawnioną teraz wyraziście dzięki tej technice.

W Androklesie i lwie bestia zachowuje się, jak człowiek, a ludzie — jak bestie. I to wy­starczy dla zbudowania całego utworu. Chrześcijanie, którym religia nakazuje łagodność i przebaczanie win swym wro­gom, zwyciężają dzięki temu, że jeden z nich, osiłek Ferrovius rozszarpał na arenie sześciu gladiatorów, a owi straszni lu­dzie okazują się potulni i nieledwie łagodni, nie chcą wcale walczyć, mają dość tej jatki i pragną ratować chrześcijan od śmierci. Cezar jest człowiekiem wyrozumiałym i lękliwym, lud zaś łaknie krwi, itd., itp. Na każdym kroku efekt osobliwo­ści, na każdym kroku zasko­czenie widzów, przedstawienie im jakiejś sprawy w innym świetle, wbrew utartym mnie­maniom i powszechnym sztam­pom myślowym. Na tej zasa­dzie oparte są przecież para­doksy Shawa, jego humor i dowcipy, nieoczekiwanie zesta­wiające poglądy i fakty, któ­rych nikt dotąd tak nie łączył.

Erwin Axer przeprowadził w przedstawieniu Androklesa i lwa bardzo ciekawe doświadczenie. Wy­reżyserował je ściśle według wska­zań i zaleceń Brechta. Spojrzał na sztukę przez jego okulary. Zaczął spektakl od pięknej sceny pantomimicznej z lwem, uwzględniając zamiłowanie Brechta do roli gestu i ruchu na scenie (zasada gestyczna), a takie do teatru chińskiego i masek. Lew jest uroczy i zbiera chyba najczęściej oklaski przy otwartej kurtynie. Duże brawa dla dwóch młodych ludzi, którzy go grają i dla Witolda Grucy, re­żysera pantomimy w tym przed­stawieniu. Bardzo brechtowska jest w kolorze i kształcie funkcjonalna i ściśle przylegająca do stylu przed­stawienia scenografia Ewy Starowieyskiej (maski jak z Kau­kaskiego koła kredowego i dow­cipna muzyka Zbigniewa Turskiego. Scena wejścia chrześci­jan, obdartych i złachmanionych przypomina trochę Operę za trzy grosze. Jest tu nawet w ką­cie beznogi żebrak na wózku, jak­by podpis u dołu obrazu, aby nie było wątpliwości co do stylu. A potem już wszystko dalej idzie konsekwentnie według tej koncep­cji.

Aktorzy grają lekko i z ironicz­nym dystansem. Podają świetnie dowcipy i paradoksy, przerzucają riposty, jak piłeczki pingpongowe, bawią się sami i bawią świetnie publiczność. A trzeba dodać, że ża­den teatr w Polsce nie może po­zwolić sobie dziś na tak wspaniałą obsadę. Poczynając od znakomitego Tadeusza Fijewskiego w roli Androklesa, poprzez niezrównanego Mieczysława Czechowicza, który nie zagrał od dawna tak dobrze jak w roli chrześcijanina-gwałtownika Ferroviusa, Jana Kreczmara, który odżył i odnalazł sie­bie na scenie Teatru Współczesne­go, wydobywając całą intelektualna treść i elegancki humor postaci Cezara, Martę Lipińską, uroczą, dysponującą pięknym głosem, szla­chetnym ruchem. Jako Lawinia (mo­że tylko trochę słabszą w deklara­tywnych partiach roli, ale to nie tytko jej wina; autor obszedł się też gorzej z postacią pozytywnej bohaterki), Zbigniewa Zapasiewicza, Henryka Borowskiego, Tadeusza Surowę, Józefa Koniecznego (bardzo zabawnego zniewieściałego, patrycjusza), Edwarda Dziewońskiego, Aleksandra Bardiniego, Edmunda Fidlera, Mariana Friedmanna, aż po wyrazistą i pyskatą Barbare Wrzesińską (Megera), i Mieczysława Pawlikowskiego, Janusza Bylczyńskiego i Eugeniusza Poredę. Nie jest to teatr gwiazd, lecz zespołowe przedstawienie, które nie ma słabych punktów, gdyż grają w nim tylko bardzo dobrzy i dobrzy aktorzy pod świetną batutą świadomego swych celów reżysera.

Choć więc wychodząc z teatru nie wynosimy zbyt bogatego materiału do przemyśleń i dyskusji, to jednak przeżywamy w czasie spektaklu prawdziwą przyjemność. Jest to bowiem radość dobrego teatru, dobrego dowcipu, dobrej gry, intelektualna rozrywka w najlepszym tego słowa znaczeniu. Odkurzony Shaw, podany a la Brecht, sprawdził się i zalśnił nowym blaskiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji