Artykuły

„Aida”

Nie przypadkiem zapewne program repertuarowy sezonu 85/86 w stołecznym Teatrze Wielkim otwierały i zamykały premiery wielkich dzieł Giuseppe Verdiego — Macbeth i Aida. Obecność tych oper w teatrze muzycznym jest w jakimś sensie miernikiem jego możliwości artystycznych, rangi i dojrzałości, świadectwem jego stabilności i pewności, niewątpliwą nobilitacją — o ile oczywiście, są to dobre realizacje. Czy Aida, której premiera odbyła się 21 czerwca, dorównywała wielkości i doskonałości Macbetha, czy tak jak ta, była wybitnym wydarzeniem muzycznym?

Na pewno było to wielkie wydarzenie teatralne — scenograficzne reżyserskie i aktorskie — co wystarczyłoby na pełny sukces scenie dramatycznej, ale dla operowej to trochę za mało. Nie generalizując, bo kilka artystycznych kreacji było w istocie wspaniałych, wydaje się, że jeszcze — a pisząc to wierzę głęboko, iż to kwestia czasu — warszawska opera nie dysponuje pełnym zestawem mocnych wielkich głosów. Przede wszystkim męskich, przede wszystkim „bohaterskich” tenorów, barytonów, basów. W każdym razie w pierwszej premierze — drugiej 22 czerwca nie miałam okazji oglądać — takich zabrakło.

Być może od Aidy oczekuje się więcej aniżeli wokalnej poprawności czy nawet urody głosu. Działa przecież presja ogromnych tradycji dzieła na scenach świata, urok i sława znanych wykonawców. A od chwili kairskiej premiery przed 115 laty jest to niekończący się marsz triumfalny, w którym pokazać coś nowego jest najtrudniejszą sztuką. Na marginesie i gwoli informacji — wbrew obiegowej wiedzy opera ta nie została zamówiona u Verdiego na uroczystość otwarcia Kanału Sueskiego, ani też tego otwarcia nie inaugurowała, choć ma z tym wydarzeniem niewątpliwy związek. Prawdziwym pretekstem jej wystawienia było zbudowanie w Kairze wspaniałego gmachu operowego. Premiera miała miejsce z górą rok po uruchomieniu kanału, ale była zarazem jego wielką muzyczną reklamą.

Wracając do warszawskiej premiery… było to widowisko na pewno niezwykłe przede wszystkim poprzez scenografię i inscenizację Andrzeja Majewskiego. Wybitny ten artysta, niezmiernie rzadko, niestety, goszczący na rodzimej scenie, stworzył nań obrazy tak fascynujące, że w bogactwie tym… ginął niekiedy sam Verdi. Złote, przebogate dekoracje, połyskujące kostiumy, oryginalne pomysły inscenizatorskie — zjazd Faraona w sarkofagu, sławny marsz triumfalny wyśpiewany przez chór — w „piętrowych mumiach”, przepiękna, wzruszająca scena w grobowcu i… nadmiar, nadmiar, po prostu za dużo. Każda z tych scen jest perełką — wszystkie na raz przepychem nie do udźwignięcia.

Nie lada zadanie miał też dlatego inscenizator i reżyser Marek Grzegorzewski balansujący tu wciąż od symbolu do dosłowności. A tak przecież różne konsekwencje w jednym dziele powodują automatycznie pewien chaos.

„Aida” jest dziełem monumentalnym angażującym grubo ponad setkę wykonawców — solistów, artystów chóru, baletu, nie mówiąc już o orkiestrze. Ale jest też typowo włoską operą dla indywidualności — pełną arii i duetów — słowem dla głównych bohaterów. Takimi niekwestionowanymi operowymi osobowościami są na pewno Barbara Zagórzanka — Aida — wspaniały, mocny, czysty sopran, Krystyna Szostek-Radkowa — Amneris — mezzosopran o ustalonej, wysokiej renomie i Jerzy Artysz, który w niewielkiej roli Amonastra raz jeszcze potwierdził, że wśród barytonów warszawskiego teatru nie ma, jak dotąd, konkurencji.

Tych troje wybitnych artystów decydowało właściwie o wokalno-solowym sukcesie Aidy. W roli Radamesa słuchaliśmy Romana Węgrzyna, Faraona kreował Edmund Kossowski, Ramfisa — Jerzy Ostapiuk. Partię Kapłanki śpiewała Teresa Krajewska, a Posłańca Kazimierz Dłucha.

Oddzielne słowa uznania należą się zespołowi chóru i jego kierownikowi Bogdanowi Goli. Jest to obecnie zespół z pewnością na miarę europejskiej sceny. Ładna też, choć może zbyt dosłowna, a niekiedy „przegadana” była choreografia Witolda Grucy.

Kierownictwo muzyczne przedstawienia objął Bogdan Hoffman prowadząc orkiestrę czasem zbyt forte, ale w sumie z właściwą sobie kulturą i dobrym doświadczeniem.

Warszawska „Aida” jest wielkim przedsięwzięciem technicznym. Ogromna, trudna, ruchoma scenografia, wypracowane dziesiątki kostiumów i elementów dekoracji — to zasługa technicznych zespołów opery: malarzy, krawców, perukarzy i innych, których na scenie nie widać, ale którzy w równej mierze jak artyści, decydują o jej kształcie i randze.

A przecież mimo pewnych uwag premierę tę trzeba uznać za godny akord kończący kolejny — bogaty i udany sezon. Choć nie wszystkie realizacje były arcydziełami, a nie wdając się w porównania z innymi teatrami operowymi — coraz częściej słyszy się głosy, że warszawska scena muzyczna stała się zarazem jednym z najlepszych stołecznych teatrów. Do tej opinii przyłącza się również niżej podpisana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji