Od niewesołej do weselszej...
Usta milczą, dusza śpiewa": po co komu dwie "Wesołe wdówki" na raz, nawet jeśli jedna jest na smutno, a druga chce być na wesoło?
Teatr Muzyczny wystąpił ze sławną operetką w reżyserii Tomasza Koniny i z jego scenografią - bardzo efektowną, wysmakowaną graficznie, tyle że może raczej do tragedii antycznej.
Reżyser napisał w programie, że tylko raz widział mądrą inscenizację "Wdówki", w Metropolitan Opera. Zrezygnował więc z drażniącej go błazenady i wybudował dramat kobiety samotnej (stary mąż zmarł 8 dni po ślubie). Wszystko rozgrywa się długo i posępnie.
Najbardziej ryzykowny zamysł dramaturgiczny nie zdoła jednak przyćmić blasku gwiazdy operetki w najlepszym stylu i guście, jaką jest Anna Walczak! Wokalnie i aktorsko była wyborną Hanną Galwari. Daniłę, który, wbrew opisowi z libretta, jest tu bardziej filozofem niż birbantem, z powodzeniem zagrał Andrzej Kostrzewski (pożyczony z Teatru Wielkiego).
Ta para nie miała równych sobie wśród pozostałych wykonawców, niestety... Dobrze spisał się chór, za udaną trudno uznać choreografię, malutka orkiestra pod batutą Andrzeja Knapa starała się spełnić funkcję akompaniatora. Kto chce się przekonać, jak nużąco, ale jak ładnie plastycznie (efektowne kostiumy Anny Bobrowskiej-Ekiert) może być w operetce, ma szansę.
W Teatrze Wielkim wkroczyliśmy w świat operetkowego kiczu. Na ścianie poselstwa Pontevedro w Paryżu obok obrazów rubensowskich piękności wisi Marilyn Monroe króla pop artu Warhola. Są jeszcze palmy w ogrodzie wdówki, rozsuwane kolumny, kanapa w poselstwie, w której wciąż ktoś się chowa i kominek, z którego wychodzą tancerki...Na tym tle niemiecka pani reżyser Annette Wolf tryska humorem, mającym dużo większe szansę na niemieckim rynku niż u nas. Inscenizacja, która w polskiej wersji językowej weszła do repertuaru naszej opery, powstała w oryginale w koprodukcji z holenderską agencją z myślą o zachodnim rynku.
Muzycznie widownia może się czuć usatysfakcjonowana. Orkiestra pod batutą Piotra Wujtewicza pozwoliła się rozsmakować w niezniszczalnych melodiach. Pięknym głosem Hannę Glawari opatrzyła urodziwa Anna Cymmerman. Aktorsko jej wesoła wdówka, której 20-milionowy majątek nęci panów, była jednak zbyt mało wyrazista. W wyjątkowej sytuacji znalazł się Andrzej Kostrzewski. Teraz przyszło mu zagrać Daniłę - urokliwego utracjusza. Zaprezentował się świetnie wokalnie i aktorsko! Na uznanie zasługuje też Walentyna - Małgorzata Kulińska. Na macierzystej scenie wokalnie lepiej niż w Muzycznym wypadł grający jej kochanka Rosillona Tomasz Jedz. Mógł się podobać Baron Zeta - Przemysław Rezner. Natomiast trudno z uznaniem mówić o choreografii Maryline Liabeuf.
Po co w jednym mieście na raz dwie realizacje choćby najsławniejszej operetki, najbardziej lubianej przez widownię? Tego ani ze sceny na Północnej, ani na placu Dąbrowskiego wywnioskować się nie da.