Sofizmaty o wolności
Sztuka Sławomira Mrożka pt. Emigranci, grana teraz z powodzeniem w warszawskim Teatrze Współczesnym, jest sofizmatem na temat wolności, który brzmi mniej więcej tak: człowiek dąży do wolności, to dążenie jest mu wrodzone, objawia się na każdym szczeblu rozwoju umysłowego i społecznego, łączy intelektualistę z chamem we wspólnej doli, ale jest bezcelowe, beznadziejne i tragiczne, albowiem czyni człowieka niewolnikiem rzeczy, idei, instytucji, które są źródłami lub gwarantami jego wolności, albo też ludzi innych, którzy jako władcy nią dysponują. Sofizmat ten przedstawiony jest za pomocą dyskursu, jaki wiodą Intelektualista (AA) z Chamem (XX), dwaj emigranci, z których pierwszy opuścił kraj ojczysty poszukując za granicą większej swobody myślenia i wypowiedzi, a drugi dla lepszego zarobku. Połączył ich wspólny, nędzny pokój pod schodami. Nienawidzą się, ale rozstać nie mogą. Dlaczego? Jest to punkt sztuki niedookreślony. Co do XX-a (którego nazywamy Chamem), jest mu zupełnie wszystko jedno, z kim mieszka, byle go to kosztowało mało albo nic; Intelektualistę oszukuje i okrada bezczelnie, ten zaś bawi się demaskowaniem jego złodziejstw i sztuczek. Dlaczego wszakże on, Intelektualista, AA, nie rozstaje się ze swoim okropnym współmieszkańcem, który razi go grubiańskimi manierami, przeszkadza mu bezsensowną gadaniną, wypija herbatę, wypala papierosy, objada z zapasów, a na dodatek nie płaci komornego? Otóż powody tej masochistycznej prawdziwie wierności są przedmiotem licznych w sztuce spekulacji. Cham, który sam nie może tego zrozumieć, przypuszcza, że AA chce sobie z nim "po prostu pogadać"; AA temu zaprzecza (o czym miałby gadać z takim chamem?) i twierdzi, że ma do wykonania wobec XX-a misję polityczną; jest mianowicie nasłanym prowokatorem, który z niewinnego ciułacza ma zrobić uchodźcę politycznego i rzucić go na pastwę tej lub tamtej policji. W to XX nie wierzy; co komu z tego, pyta, i słusznie. Zastanawia się nawet, czy AA nie jest pederastą. Na to AA ujawnia swój sekret: otóż on iks-iksa obserwuje; opuściwszy kraj w poszukiwaniu wolności, chce utwierdzić swoją wolność dziełem o niewolnictwie, a w osobie iks-iksa znalazł właśnie niewolnika doskonałego. Nie opuści go, nie popuści mu, dopóki swego dzieła nie skończy.
Ta wersja nas obowiązuje. W kulminacyjnej scenie, w której XX, przekonany przez AA, że jego pieniądze nigdy nie dadzą mu wolności, ponieważ nigdy nie zdecyduje się ich wydać i nigdy nie przestanie gromadzie, wpada w szał, niszczy, targa te swoje ulubione, którymi nadział psa-maskotkę, otóż w scenie tej AA, osiągnąwszy sadystyczną przewagę nad XX-em, sam z kolei niszczy rękopis swojej pracy, zadając tym samym kłam iks-iksa oraz naszym własnym podejrzeniom, że jej wcale nie ma. Otóż jest, była! Widzimy ją! Nie wiemy tylko, czy miała sens.
Podejrzewamy, że nie. Nie podoba nam się, tak jak nie podoba się iks-iksowi, że AA tyle leży na kanapie, i tak jak on ze zdrowym chłopskim rozumem sądzimy, że dzieło, o którym AA powiada, że dojrzewa, gdy on leży, dojrzeć nie zdąży. Rozmyślania te są może małostkowe, jednakowoż nie możemy się od nich powstrzymać, jeżeli mamy uczestniczyć w tragedii Intelektualisty - sztuka kończy się jego "głuchym płaczem" - musimy mianowicie wiedzieć, jakiego ona jest stopnia, jakiej powagi i kto to płacze: człowiek, który płakałby wszędzie i zawsze, który podarłby każdy swój rękopis, który do tego podarcia szuka pretekstu, i do tego, żeby dalej leżeć na kanapie, czy też ktoś wspaniały, którego zniszczona praca i nas powinna pobudzić do łkania; chcemy też wiedzieć, co go zniszczyło, jeśli było w nim coś do zniszczenia: poprzedni pobyt w kraju, gdzie nabył brzydkich nawyków, np. podawania się za prowokatora i w ogóle straszenia ludzi, czy też emigracja, gdzie nie ma innych znajomych poza ziomkiem-kretynem?
Chcemy za wszelką ceną wiedzieć, kto nas przekonuje, że wolności nie ma nigdzie na świecie, że nie ma jej co szukać i że aby była, trzeba ustanowić specjalne prawa, i że w końcu to się pewnie stanie, skoro "wszyscy mamy wspólny cel... wszyscy chcemy jednego", wszyscy mianowicie dążymy do wolności.
Mnie proszę do tego nie mieszać. Ja nie dążę. Ja jestem wolny, natomiast świat mnie z mojej wolności ustawicznie okrada. Nie dążę do wolności, nie szukam jej, lecz jej bronię. Takie jest moje przekonanie. Bardzo współczuję wszystkim, którzy sądzą inaczej, albowiem, szukając źródeł wolności poza sobą, w rzeczach, w prawach, w instytucjach, w ludziach sprawujących władzę i stosujących przemoc, istotnie wpaść mogą w niewolę owych rzeczy, idei, praw, instytucji, ludzi, właśnie jak wpada w nią każde stworzenie, które godzi się na to, aby mu życiodajne minimum wydzielano na porcje.
Źródłem wolności, w moim przekonaniu, które każdemu zalecam, jest pojedyncza osoba ludzka. "Roszczenie sobie nawet przez pospolity rozum ludzki prawa do wolności woli - pisze Kant w Uzasadnieniu metafizyki moralności - opiera się na świadomości i na uznanym założeniu niezależności rozumu od przyczyn, które stanowią to, co podpada pod ogólną nazwę zmysłowości. Człowiek uważający się w ten sposób za inteligencję wstawia się przez to w inny porządek rzeczy i w całkiem innego rodzaju stosunek do zasad określających, jeżeli pojmuje siebie jako inteligencję obdarzoną wolą, a zatem przyczynowością, aniżeli gdy spostrzega siebie jako fenomen w świecie zmysłowym i poddaje swą przyczynowość zewnętrznej determinacji według praw przyrody..." (przeł. M. Wartenberg). Dodajmy, że do świata zmysłowego należały także, według współczesnych Kantowi przekonań, zjawiska społeczne, którymi rządziły również prawa przyrody. Zatem człowiek "uważający siebie za inteligencję" widzi siebie w porządku niezależnym od praw przyrody, socjologii i historii, od zewnętrznych nacisków i przymusów. Determinanty owe, naciski i przymusy nie staną się przez to mniejsze, natomiast większą odporność na nie zachowa człowiek, który wie, że wszystko ma do stracenia, aniżeli ten, który jest przekonany, iż wszystko ma do uzyskania. Poczucie wolności jest tylko uroszczeniem rozumu, prawda; lecz tylko dzięki temu uroszczeniu wolność jest możliwa. Wolność - przyznaje Kant - "jest tylko ideą, której obiektywnej realności wykazać się nie da... ma znaczenie tylko jako konieczne założenie rozumu w istocie, która wierzy, że jest świadoma woli... to jest skłania się do postępowania jako inteligencja, a więc według praw rozumu..." Nie można wytłumaczyć wolności, twierdzi Kant, ponieważ nie ma na nią analogii w zdeterminowanym świecie przyrody; pozostaje jej tylko bronić: "Subiektywna niemożliwość wytłumaczenia wolności oznacza to samo, co niemożliwość wykrycia i uczynienia zrozumiałym, jaki interes może mieć człowiek w prawach moralnych; a przecież człowiek istotnie jest w nich zainteresowany, czego podstawę w nas nazywamy poczuciem moralnym" (tamże).
Innymi słowy, wolność jest założeniem rozumu koniecznym dla jego samorozpoznania; rozum sam siebie rozpoznaje i uznaje o tyle, o ile przypisuje sobie wolność, czyli zdolność postępowania wedle swych własnych praw, niezależnych od presji świata zdeterminowanego. Wolność - powiecie krytycznie - jest zatem rodzajem spekulacji o tyle niebezpiecznym, że otwiera pole do interpretacji rzeczywistości na korzyść czystego rozumu. Kopnięty w d... i wyrzucony za drzwi Rozum Czysty gotów tedy powiedzieć: bardzo dobrze się stało, przebywanie moje tam, skąd mnie wyrzucono, nie miało sensu, skoro mnie zamierzano wyrzucić; sam zdecydowałbym się wyjść, gdybym o tym wiedział, a skoro tak, fakt kopnięcia mnie w d... ma znaczenie tylko mechaniczne, rozgrywa się w sferze zmysłowej, zdeterminowanej; w istocie wyszedłem, bo chciałem. Tak: Rozum Czysty gotów w każdej sytuacji przypisać sobie znamiona wolności. Nie zapominajmy wszakże, iż z każdej rzeczy można zrobić zły lub dobry użytek. Rozum służyć może zarówno prawdzie, jak kłamstwu; kieruje nim poczucie prawdy, poczucie dobra lub poczucie wolności, które są rzeczami samymi w sobie, poznawalnymi bezpośrednio w całości przez rozum czysty. Sądzę, że zdolność człowieka pojmowania siebie jako inteligencji służy jego obronie przeciw bezwładowi praw rządzących rzeczywistością zmysłowo-społeczną, biologiczno-historyczną. Tak jak subiektywne poczucie moralne (na które także nie ma analogii w przyrodzie) obiektywizuje się w prawach, które z moralności czynią byt obiektywny, również subiektywne poczucie wolności - i tylko ono! - zdolne jest zobiektywizować się w dążenia, w ruchy społeczne, w czyny, w prawa, w historię. Nie wolno jednakże pomieszać skutku z przyczyną, dzieła z autorem: to nie społeczeństwo w historycznym ruchu wydziela wolność jednostce, i nie trzeba latać z miejsca na miejsce w poszukiwaniu jej okruchów; to, przeciwnie, jednostka, to rozum osobisty udziela społeczeństwu porywów ku wolności, której tylko ona potrafi zaznać, ono zaś, społeczeństwo, w swoim bezwładzie, tę wolność marnuje. To jednostka z jej uproszczeniami jest niewyczerpanym źródłem wolności i nieustanną szansą jej odnowy.